Wczoraj przed snem Zofijka miała rozkminowy nastrój. Dostała nową kanapę do swojego pokoju, który od prawie roku wciąż jeszcze nie jest do końca urządzony, właściwie w ogóle nie jest, no i w związku z tym chciała, żebym ja z nią spała pierwszą noc, po prostu żebyśmy ją razem przetestowały. Pretext śmieszny, bo Zofijka po prostu zawsze lubi, jak z nią leżę, zanim zaśnie, albo jak razem śpimy u mnie albo u niej, bo obie mamy tak wielkie łóżka, że to jest egoizm samemu spać. 😀 No i tak, jak na ogół jest to dla nas czas, kiedy pękamy ze śmiechu z najgłupszych rzeczy, tak wczoraj Zofijka miała właśnie jakiś taki rozkminowy, powiedziałabym nawet, że smętny nastrój i się mnie spytała, czy ja chciałabym dożyć stu lat i czy to jest fajnie.
Moja odpowiedź była automatyczna: "A niby po co?", co bardzo rozśmieszyło Zofijkę.
No bo właśnie, właściwie, to ja serio nie bardzo rozumiem, po co. Nie wystarczy mieć fajne, ciekawe, może nawet burzliwe, produktywne życie? W jakim celu aż takie długie? Skąd ten cały pęd długowieczności? Czy tylko dlatego, że ludzie boją się śmierci? W takim razie ten lęk musi być ogromny.
Rozmawiałam już kiedyś o tym z moją babcią, która zawsze się buntuje, jak ludzie jej życzą sto lat. Mówi, że nie chciałaby tak długo żyć, patrzeć, jak wszyscy, których znała w młodości umierają, mieć coraz więcej chorób, nie nadążać za zmieniającym się światem, nie być już nikomu potrzebną, bo powoli zawodzą ją zmysły i siły itd. Stwierdziła, że znacznie ciekawiej jest mieć życie przyzwoitej długości, ale takie, które by naprawdę dawało satysfakcję, po którym umierając możesz sobie powiedzieć, że to miało sens i w ogóle było fajnie i wszystkim innym tego również życzę. No i nie mogę się w tym względzie z moją babcią nie zgodzić, choć dla niej już pięćdziesiąt lat to za dużo i sama mając siedemdziesiąt, jak możecie wywnioskować, czuje się raczej staro, tak przynajmniej twierdzi. Dla mnie pięćdziesiąt lat to jeszcze nie aż taka tragedia.
Tak myśli też Zofijka. Jak się jej zapytałam po co dożywać aż setki, stwierdziła "No właśnie, przecież człowiek musi być bardzo zmęczony jak tak długo żyje. CO wtedy można robić?". OK, może jak ktoś jest w dobrym stanie ogólnym w tak sędziwym wieku, to jakieś hobby sobie na pewno znajdzie, no ale ilu ludzi w wieku stu lat jest w dobrej kondycji czy to fizycznej, czy umysłowej?
Mój Tatul jednakże twierdzi odwrotnie. Nie jest człowiekiem jakimś bardzo wesołym, pełnym energii, nic z tych rzeczy, ma raczej, hmm, wisielczy stosunek do rzeczywistości, niemniej jednak z przekonaniem twierdzi, że chciałby dożyć nie tylko setki, ale i dwustu lat czy dalej, byleby tylko w dobrym zdrowiu. Oglądać, jak mu rosną wnuki, prawnuki i praprapraprapraprawnuki, jak świat przechodzi z jednej ery w drugą… niewątpliwie świat z tej perspektywy musi wyglądać ciekawie, być za życia prapraprapraprapradziadkiem, który przeżył sześć stuleci i siłą rzeczy trudno go przebić w życiowym doświadczeniu, a zdrowie mu służy. Jak taki jakiś kurczę wampir. Ale jednak, nie zmęczyłoby Was to po jakimś czasie? Mój Tatul twierdzi, że jego nie. Wydaje mi się, że ponieważ nie jest jakimś bardzo żywotnym czy szczęśliwym człowiekiem, mówi tak dlatego, że czuje świadomie lub nie, jakiś mocny lęk przed śmiercią. Myślę, że jak by tak przeżył załóżmy półtora wieku, tak by nasiąknął cynizmem, że już dalej by mu się odechciało. 😀 Ale może się mylę i obym się myliła i oby Tatul rzeczywiście mógł jak najdłużej pożyć, jeśli chce, ja bym się z tego ogromnie cieszyła. A ma na to duże szanse, bo ma wielu naprawdę długowiecznych ludzi w rodzinie, w tym moją babcię, któ®a ma już 81 lat i ludzie uznają ją za młodszą, niż wyżej wspomnianą 70-letnią babcię od strony Mamuli.
Dziwi mnie trochę paradox naszej pięknej współczesności. Leci się za długowiecznością, nieśmiertelnością wręcz, a co ci biedni ludzie z tego mają? Może i długieżycie, ale pełne różnych dolegliwości, których według naszej konwencjonalnej medycyny nie idzie wyleczyć, a więc jakość pozostawia chyba sporo do życzenia. A że dla mnie w większości sytuacji liczy się właśnie jakość, a nie ilość, nie ma to dla mnie po prostu sensu. Ja oczywiście jestem jak najbardziej za życiem i przeraża mnie też druga skrajność, że skoro ten dziadziuś już ledwo zipie, to czemu mu nie ulżyć i biedaka nie dobić. Jednak myślę, że można to jakoś wypośrodkować. Do czego jednak chyba ludzie powinni bardziej oswoić się z myślą o śmierci i przyjąć ją jako coś naturalnego i niezależnego od nas, bo nie my tu rządzimy, a nie zawsze odsuwać ją gdzieś na skraj świadomości.
A czy Wy chcielibyście dożyć stu lat? Jakie jest Wasze stanowisko w tej kwestii? 🙂
Category: Zwierzenia Świra.
Witajcie!
O, Misha już śpi. Ten to ma zdrowie. Położył się i prawe od razu zasnął. Właściwie nie wiem, czy to oznaka zdrowia, no ale u kota chyba tak. Miejmy nadzieję. Ale ja nie o tym chciałam.
Chciałam Wam pokazać, cóż to ja wymyśliłam wczoraj, no i część dzisiaj w nocy. Znowu się zainspirowałam rozmową z kimś, tym razem znów z Sekai. Sekai mieszka przy walijskiej granicy, co skutkuje tym, że jej łatwiej jest znaleźć jakieś materiały, czy w ogóle rzeczy nadające się jakkolwiek do nauki walijskiego, niż mi. W związku z tym ja lubię ją wykorzystywać. Nie no, nie wykorzystuję jej, ale Sekai jest pod nieprzemijającym wrażeniem tego, że ja się uczę walijskiego, wie już o tym cała jej rodzina i w ogóle dla niej to jest chyba główny fakt dotyczący mnie, poza tym, że jestem z Polski, ona ma fisia na języki słowiańskie. 😀 Ostatnio była na wakacjach w Walii, północnej Walii i wiecie co? Przywiozła mi z tej Walii, znaczy nie mi, tylko do siebie do domu, ale dla mnie, multum jakichś papirów po walijsku, na których było napisane, gdzie i z kim możesz się w Walii skontaktować, w sensie z jakimi władzami, jak chcesz się uczyć walijskiego i chcesz od nich jakieś rzeczy do nauki, sama się zaoferowała, że do nich zadzwoni i się zapyta, czy to tylko w Walii czy jak, a jak nie to mi potem prześle, znalazła też jakieś książeczki dla dzieci po walijsku i jak ma czas, to mi je przepisuje, bo one są krótkie, większy problem jest z tym, że tam jest dużo zdjęć i bez opisów po niewidomemu możesz mieć problemy z zajarzeniem, więc ona mi je też opisuje. Teraz po wakacjach jeszcze się tym nie bawiłyśmy, ale w czasie wakacji całkiem sporo m przepisała, za co jestem jej niewymownie wdzięczna na wieki, a po walijsku wcale się nie pisze łatwo, jeśli się nie zna jakichś zasad. W każdym razie jak ona napchała pełno tych wszystkich papirów i powiedziała swoim rodzicom i siostrze, że ona chce to wziąć, bo ma koleżankę, któ®a się uczy walijskiego i tak dalej i tak dalej, wszyscy się zaczęli pytać "Ale dlaczego? W Polsce? Po co? To ten walijski w Polsce jakiś popularny?" 😀 No i jak wrócili i Sekai do mnie pisała, to napisała mi na koniec, że jej siostra się pyta, czemu ja się właściwie uczę walijskiego.
I chociaż ja właściwie wiem dlaczego, no podoba mi się i w ogóle, co też jej napisałam, zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że powodów jest sporo więcej. No i wreszcie wczoraj postanowiłam stworzyć całą listę powodów, dla których uczę się walijskiego, którą Wam poniżej prezentuję. Nie są one ułożone w jakiejś kolejności ważności, po prostu tak, jak mi przychodziły do mózgu, przy niektórych moze coś tam dopiszę.
1. Strasznie mi się podoba i należy do grupy moich najbardziej ulubionych języków, w przypadku których mam nieustanne poczucie, że po prostu powinnam się ich nie tyle uczyć, ile mieć z nimi kontakt, a najlepiej nimi mówić.
2. Chcę w przyszłości przeczytać Mabinogion po walijsku, jak i inne książki dotyczące kultury celtyckiej i walijskiego folkloru po walijsku.
3. Podoba mi się walijska muzyka, zwłaszcza walijskojęzyczna.
4. Jest to pretext do utrzymywania kontaktu z Gwilem.
5. Ze wszystkimi nacjami, których języki należą do moich najbardziej ulubionych, mam do jakiegoś stopnia pewne poczucie więzi, oczywiście jeśli chodzi o Polskę i język polski było raczej tak, że wskutek więzi z Polską i Polakami polubiłam tak bardzo język polski, no bo wiadomo, z ojczystym zawsze inaczej, w każdym razie moja więź z nacjami celtyckimi jest dość specyficzna i mocna, chyba nawet mocniejsza, niż ze Szwecją czy Finlandią, czy innymi, co uważam, że również jest w pewnym sensie powodem, bo chciałabym poznać więcej walijskojęzycznych ludzi i zobaczyć, czy serio są jakieś powody, że tak właśnie to odczuwam. Póki co znam tylko Gwila i niejaką ALys Mai i mamy całkiem sporo wspólnego, chociaż z Alys Mai nie gadałam dużo jak dotąd, bo rzadko piszemy.
6. Uważam, że sami Walijczycy – tfu, duża część Walijczyków, zwłaszcza na południu – wciąż nie doceniają swojego języka tak, jak powinni, mimo, że w ostatnich dziesięcioleciach jego sytuacja znacznie się poprawiła, więc no… ktoś inny musi im jakoś pokazać, co mają, po ingliszu faflunić to juz każdy potrafi. 😀
7. Żeby się ludzie pytali i dziwili i żeby było o czym gadać.
8. Żeby rozwijać mózg i nie zdziwaczeć jeszcze bardziej na starość. 😀 Zdecydowanie mam chyba coś w rodzaju obsesji na punkcie rozwijania mózgu, strasznie się boję chorób degeneracyjnych i wszystkiego, co obniża sprawność mózgu. No a wielojęzyczność zdecydowanie zmniejsza ryzyko obniżonej sprawności mózgu w przyszłości. W tym samym celu jem rzeczy, które usprawniają mózg, a że mam Mamulkę, która się zna na lifestylach nie jest to trudne, nie dodaję do herbaty cytryny, tylko kwas askorbinowy, czy tam askorbinian sodu, bo Mamulka go sobie kupuje, a to smakuje tak samo, natomiast jak dodasz cytryny do ciepłego picia, wytworzy Ci się cytrynian glinu i zacznie Ci się odkładać w tkankach mózgowych, także no… ja dziękuję. Znaczy nie no, bez przesady, niemniej jednak strasznie jestem wyczulona na kwestie mózgowego dobrostanu, chyba jednak bardziej, niż normy przewidują. 😀
9. Żeby móc pisać cóś tak, żeby nikt niepowołany nie zajarzył, o co chodzi. 😀 Mówię o takich rzeczach jak na przykład mój pamiętnik czy jakieś inne zapiski. Na chwilę obecną jest to mieszanina polskiego, angielskiego i szwedzkiego, ale przypuszczam, że jak poznam walijski na tyle, że będę mogła się w miarę w pełni wyrazić na piśmie, będę używać walijskiego. Albo jak mam ochotę sobie poprzeklinać. Po walijsku jest akurat według mnie fajniej, niż po polsku, a nawet po szwedzku, czy nawet po angielsku. Nie należę do ludzi, którzy mają w zwyczaju kląć przy każdej możliwej okazji, ale czasami… no nie da się inaczej. I wtedy najczęściej albo po walijsku, albo po fińsku, bo też jest świetnie. Kiedyś była taka sytuacja, że przyjechali do nas goście na noc, bo była komunia moich kuzynek, ale Mamula najpierw chciała, żeby zjedli kolację. Ja natomiast chciałam sobie posocjalizować, więc zeszliśmy z Mishą, żeby zobaczyć, co tam i jak tam. No ale oni mieli powystawiane chyba wszystkie walizki, w tym jedna bya tak pięknie na środku i ja o nią z impetem trzasnęłam piszczelą, no i zanim zdążyłam w ogóle cóś pomyśleć stwierdziłam: "Sgriwiwch Cach Yma". Tatul do mnie z kuchni mówi "Co ty tam klniesz po walijsku?" no to się wszyscy dowiedzieli, że po walijsku i był temat do dyskusji znowu, że czemu walijski, aczkolwiek normalnie raczej takich akcji nie robię, tak jakoś wyszło odruchowo, bo serio mocno się w tę piszczel trzasnęłam. 😀
10. Żeby gadać z Mishą w kolejnym języku i sprawdzić, czy reaguje. Jak już zapewne wiecie, Misha jest bardzo mądrym stworzeniem i wie dużo rzeczy, o jakie zanim się tego dowiedziałam, w życiu bym go nie podejrzewała. Pomysł z gadaniem do Mishy nie tylko po polsku podsunął mi mój nauczyciel od szwedzkiego, który gada ze swoimi kotami i z psem po szwedzku niby rozumieją. Mi się to wydało dziwne i raczej oparte na autosugestii, ale postanowiłam spróbować, bo już zauważyłam, że Misha reaguje gdy zawołasz go Misha, Mishka, Misheczka, Mishątko i tak dalej, na przykład siedzi sobie gdzieś wysoko, a Ty powiesz Misheczka, to on się odwraca. Oczywiście to "działa" tylko wtedy, gdy nie jest zaabsorbowany czymś innym, wiadomo, ludzie też nie zawsze robia to, czego się od nich w danej chwili oczekuje. No więc spróbowałam i okazało się, że Misha przychodzi do mnie i gdy go zawołam Misha chodź, czy Misha chodź tu, Misha come 'ere, Misha kom här. Dodam, że my do Mishy rzadko wołamy kici kici, a jak tak, to to po prostu nie działa. Moja Mamulka gdzieś wyczytała, że każdy przecież z automatu zawołałby kota kici kici i w ten sposób przyjdzie do każdego, dlatego Mamula wymyśliła, żeby do niego gwizdać, potem jednak my z Zofijką zaczęłyśmy wołać mish mish mish. 😀 No więc skoro działa i Misha come i Misha kom i Misha zdaje się jarzyć o co mi chodzi, jak do niego tak po prostu gadam po innemu, że na przykład idziemy do snu i idzie za mną na górę, zdecydowałam się, jak już troszeczkę ten walijski ogarnęłam, że po walijsku też spróbuję. "Misha, cer yma, melys!". Misha wolno, z rezerwą, on w ogóle nie jest szczególnie responsywny i się zawiesza łatwo, więc to trochę zeszło, ale jednak przyszedł i od razu zajarzył, że coś od niego chcę. No to po walijsku też do niego gadam, chociaż na razie jeszcze nie umiem jakoś płynnie. No i raczej po innemu gadam do niego jak jesteśmy sami, ale strasznie to lubię.
11. Bo chcę zobaczyć, jak mi się będzie uczyło niegermańskiego języka.
12. Żeby lepiej rozumieć Wenglish. Jest to dialekt walijski angielski, więc jak się można domyślić mieszanka i tego i tego, świetny jest w nim akcent i ja go, jak wszystkie akcenty i dialekty brytyjskie, uwielbiam.
13. Żeby rozumieć, co faflunią w BBC.
14. Żeby się nabijać z Tolkienowskich świrów, jak kiedyś jakichś poznam, że umiem gadać w Sindarinie, 😀 tworząc Sindarin Tolkien wzorował się na walijskim i w sumie jak umiesz czytać po walijsku, to umiesz w Sindarinie.
15. Żeby przerażać moją babcię. Moja babcia ma troszeczkę teologicznego świra. Nie jest dewotką, jak wiele babć, po prostu zawsze się interesowała teologią, nawet jakieś tam studia zrobiła, twierdzi, że język walijski to na pewno jest język pogański, bo Celtowie byli poganami i ci Walijczycy, którzy mówią po walijsku też są, że wszystkie języki z grópy gaelickiej są językami pogańskimi. Zawsze się mnie pyta o różne rzeczy dotyczące duchowości celtyckiej, i tej wczesnej, pogańskiej, i tej już chrześcijańskiej, jak się zaczęli pojawiać tam ci wszyscy mnisi i wciąż nie chce jej się wierzyć, że tam serio kiedyś ludzie się modlili po chrześcijańsku po walijsku, irlandzku i szkocku, że mieli swoją charakterystyczną, chrześcijańską duchowość, fakt, że z elementami swoich starych kultów, ale tak to i my mamy jakieś obyczaje po starosłowiańskich kultach, które przeniknęły do naszej polskiej duchowości.
16. Bo chcę obejrzeć serial Rownd A Rownd, w którym grał Gwil i wiedzieć o co chodzi.
17. Bo chcę umieć robić coś niszowego.
18. Bo uwielbiam, jak ludzie gadają po ingliszu, potem przeskakują na walijski, potem na angielski i ja też tak chcę przynajmniej potrafić.
No i to tyle. Sporo prawda? No właśnie. No to teraz tym bardziej wiem, że warto.
Pomieszanie Zmysłów?
Będzie kolejna rozkmina. Zgadnijcie o czym. 😀
Rozkmina dotyczyć będzie mózgu, tak jak poprzednio, oraz zmysłów, o których też już było. Konkretnie tego, jak to jest żyć z pomieszanymi zmysłami i czy to serio jest szaleństwo.
No ale jak to z pomieszanymi zmysłami?
Do napisania tego wpisu zainspirował mnie tym razem Gwil, a raczej z Gwilem nawijka, którą odbyliśmy w czwartek. Ja bardzo lubię czwartki, bo wtedy Gwil ma najwięcej czasu, żeby ze mną pisać i często piszemy o różnych rzeczach poza walijskim i polskim, co ja wprost uwielbiam. No i gadaliśmy sobie coś tam o muzyce, o jakichś harmoniach, aha, bo ja się go zapytałam, czy on ma jakieś takie rzeczy, które go inspirują do pisania muzyki, no więc mi napisał tam o różnych rzeczach i między innymi o tym, że jak pisze muzykę, zresztą nawet jak nie pisze, po prostu jak słyszy jakieś dźwięki, albo o nich myśli, to widzi je w różnych kolorach. Nie tak, że serio widzi wtedy jakiś kolor, tylko tak jakby w mózgu, coś na zasadzie takiego bardzo silnego skojarzenia, że to mu się po prostu bardzo mocno łączy. No i że jak na przykład coś komponuje dla Plu, to wtedy na ogół musi być na głosy i to mu musi współgrać kolorystycznie. Im lepiej współgra kolorystycznie, tym lepiej brzmi. W związku z tym mi się w mózgu zapalił alarm, bo tego typu zjawiska nie były mi obce. Nie raz już o nich słyszałam, a poza tym sama mam podobne korelacje między słuchem a dotykiem, tyle, że nie muzyczne, też między słuchem a smakiem i jeszcze różne dziwne i pomagają m one w nauce języków. Co do tych moich to można by dywagować, ale to Gwila na pewno jest klasycznym przypadkiem synestezji, która jest często określana właśnie jako pomieszanie zmysłów. Ta jego w ogóle jest najczęstszym rodzajem jaki występuje i jest to określane jako chromestezja. No więc właśnie o synestezji będzie dzisiejszy wpis.
Babcia Wikipedia twierdzi, że synestezja to: "stan lub zdolność, w której doświadczenia jednego zmysłu (np. wzroku) wywołują również doświadczenia charakterystyczne dla innych zmysłów, na przykład odbieranie niskich dźwięków wywołuje wrażenie miękkości, barwa niebieska odczuwana jest jako chłodna, obraz litery lub cyfry budzi skojarzenia kolorystyczne itp." Jak widzicie takich kombinacji może być od choroby. No właśnie, a propos choroby, jak próbowałam zgłębić temat, to natknęłam się na teorię, że synestezja to nic innego jak neurologiczne schorzenie. Ale dlaczego? Dla ludzi nawet ASMR to choroba, a ja się pytam dlaczego. Co w tym jest takiego, pomijając jakieś serio skrajne przypadki synestezji, które się zdarzają od czasu do czasu, albo sytuacje, gdzie synestezja pojawia się u osób z jakąś formą autyzmu i jest jednym z objawów, poza takimi extremalnymi zjawiskami, co sprawia, że synestezja obniża jakość życia? W czym to komu przeszkadza? Chyba tylko tym, co nie mają, bo też chcą. 😀 OK, ja się zgodzę, że to jest jakiegoś rodzaju zaburzenie układu nerwowego, chociaż brzmi to dziwnie, no ale nie jest to normalne, niemniej jednak choroba jest z tego co mi wiadomo jakimś zaburzeniem, które wywołuje objawy niepożądane. Co jest objawem niepożądanym w synestezji? Albo właśnie w ASMR? Świat nie przestanie mnie nigdy zadziwiać, ale w sumie to chyba dobrze, no nie?
No ale co jest w takim razie dobrego w synestezji?
Synestezja bardzo się w życiu może przydać. A nawet, jeśli nie wykorzystujemy jej praktycznie, tak jak na przykład właśnie Gwil, jest czymś raczej przyjemnym, a w każdym razie w jakiś sposób ubogacającym życie i odbieranie naszej szarej, ziemskiej rzeczywistości. Synestezja sprawia, że gdy jeden ze zmysłów jest stymulowany jakimś bodźcem, inny nasz zmysł również się stymuluje. W moim przypadku jest tak, odkąd pamiętam, bo synestezja na ogół pojawia się we wczesnym dzieciństwie, że jak słyszę jakieś słowo, to jednocześnie stymuluje mi się dotyk i to słowo ściśle łączy mi się w mózgu z jakimś przedmiotem, kształtem, fakturą, czasem z kilkoma. Tak jak pisałam, nie jest to na zasadzie, że ja serio mam wrażenie, że czuję to pod palcami, po prostu jest to rodzaj bardzo silnego skojarzenia, coś troszkę podobnego, jak to, gdy chodzi Ci po mózgu jakaś piosenka. Słyszysz ją gdzieś tam w mózgu, ale wiesz, że serio jej nie słyszysz. Inne korelacje, jakie posiadam, są słuchowosmakowe i mam takowych bardzo wiele, większość słów kojarzy mi się i z jakimś kształtem i z jakimś smakiem. Jest to fajne, bo po prostu jest fajne, a poza tym dlatego, że w ten sposób łatwiej jest mi zapamiętywać słowa w innych językach, nawet tych, które nie są jakoś bardzo spokrewnione z polskim, jak na przykład walijski, w którym wiele słów jest dziwnych i zupełnie dla nas obcych. Często słowa kojarzą mi się po prostu z tym, co znaczą, na przykład szklanka kojarzy mi się ze szklanką, a stół ze stołem. Niektóre słowa nie kojarzą mi się z niczym konkretnym, albo ich kształt jest taki jakiś zamazany, ale nie ma takich wiele, bardzo często wiele słów kojarzy mi się z jedną i tą samą rzeczą i potem na przykład mój nauczyciel się dziwi, czemu mi się w szwedzkim mylą dwa kompletnie niepodobne słowa, albo różne takie sytuacje wychodzą. 😀 Ja sama właściwie przez długi czas nie byłam świadoma, jak bardzo mi te skojarzenia pomagają, jak bardzo mocno siedzą w moim mózgu i w ogóle uważam, że to jest dziwne, że tak szybko się robią, bo czasem wystarczy, żebym usłyszała jakieś kompletnie nowe słowo, i już mi się z czymś kojarzy, choć zdarzają się czasami takie sytuacje, że mam jakieś skojarzenia dopiero po jakimś czasie. Często, zwłaszcza w ingliszu, mam osobne skojarzenia z wymową i z pisownią. Kiedyś w ogóle myślałam, że wszyscy ludzie tak mają i uważałam, że to jest naturalne, jak zresztą myśli wielu synestetów. Synestetką jest też moja Mamulka, ale jej synestezja polega na tym, że barwnie widzi litery, to znaczy załóżmy J jest dla niej ciemnoróżowe, L turkusowe, X czerwonobiałozielone czy jakiekolwiek. Śmiesznie jest o tym nawijać. Ale to, że takie są litery dla niej, nie oznacza, że inny taki świr będzie miał tak samo, on może sobie widzieć J na szarozielono, a X na purpurowo. Ja mam też skojarzenia z innymi dźwiękami, nie tylko ze słowami, na przykład z niektórymi ludzkimi głosami, z różnymi odgłosami. OK, dobra, ale może rzucę jakimiś przykładami, bo to ludzi jakoś często frapuje. 😀
Hmmm, czym by tu rzucić. Głos mojej Mamuli kojarzy mi się z jakimś instrumentem klawiszowym, jakimś pianinkiem czy czymś takim, moja Mamulka uważa, że to bardzo miło. 😀 Nie wiem. Słowo załóżmy Jacek kojarzy mi się z nakrętką od śróbki. Kiedyś zwierzyłam się z tego jednej osobie, która była ogromnie zgorszona, że dla mnie mój własny ojciec sprowadza się do nakrętki od śróbki, co oczywście jest idiotycznie idiotyczną głupotą, bo tak po prostu kojarzy mi się imię Jacek, co nie oznacza, że imię Jacek nie kojarzy mi się tez z inteligentnym, niebieskookim blondynem o urodzie wikinga, czy właśnie z moim Tatulem, który jest Jacek. Pewnie dlatego nakrętka od śróbki, że jak byłam mała, lubiłam się bawić różnymi rzeczami u mojego Tatula w garażu, no a wiele z tych rzeczy, które obecnie z czymś mi się kojarzą pochodzi z mojego dzieciństwa, jakieś zabawki czy coś. Słowo Zofijka kojarzy mi się ze smakiem soli, ale też z jakąś małą, bardzo kształtną buteleczką ze szkła. Co ciekawe, imię Zofijka ma też zapach, kojarzy mi się z jakimś pudrem i to skojarzenie jest najsilniejsze, w ogóle Zofijka kojarzy mi się z kosmetykami, też z jakąś taką miękkością, którą dość ciężko jest mi opisać, chociaż jest dla mnie czymś bardzo oczywistym. Ale już Zosia kojarzy mi się z płatkami Cheerios, tak samo ZOfia, beznadziejnie prozaicznie. 😀 O, opowiem Wam, z czym mi się kojarzą obiekty moich faz, bo nie mam pomysłu. Enya kojarzy mi się z satyną, albo jakimś innym miękkim materiałem w tym stylu, w pisowni Eithne kojarzy mi się z sierścią konia i z dźwiękiem podków. Nazwisko Brennan kojarzy mi się z ogromną, nieco rdzewiejącą bramą, otwierającą się ze straszliwym skrzypieniem, jest taka jakaś dwuskrzydłowa, strasznie wielka, potężna wręcz. Głos Enyi jak śpiewa kojarzy mi się z taką ogromną muszlą, którą dostałam kiedyś od mojego wujka, który jest marynarzem, jak mówi usłyszałam ją dużo później, kojarzy mi się to z polisiami Zofijki, albo z… ciastem na pierniczki. Takim surowym. Przykro mi ogromnie, jeśli to rani czyjeś uczucia, nic na to nie poradzę. Poza tym z czymś miękkim, o miękkiej, gładkiej, acz dość zwartej konsystencji. Jej akcent kojarzy mi się z ogromnym, szumiącym lasem, z jakimiś liśćmi, ze straszliwie gęstą trawą i tak dalej. Słowo Declan kojarzy mi się z mojej Mamuli pierogami z kapustą i grzybami, to znaczy z tym, jak smakują. Słowo Cornelis kojarzy mi się z czymś o smaku cytrynowym lub pomarańczowym, albo z żelkami Haribo. Vreeswijk kojarzy mi się bardzo śmiesznie, z takim jakimś małym żyjątkiem, jakby żmijką, która jak ją weźmiesz do ręki, to tak się śmiesznie wije. Głos Vreeswijka kojarzy mi się z ogniem, oraz z sosem Sriraha, niezależnie od tego, jak się to coś pisze, taki strasznie ostry sos, w ogóle z czymkolwiek ostrym, od imbiru, po czarnuszkę, bardzo ostre coś, nie pikantne, nie słodkokwaśnoostre, tylko ostre. Mniammmm. Uważam, że jest to ogromnie adekwatne skojarzenie. Słowo Gwilym, i Gwil też, kojarzy mi się ze smakiem kukurydzy, takiej w kolbach albo z puszki i z kształtem kulki, co, zważywszy na to, że od wczesnego dzieciństwa uwielbiam wszelkiego rodzaju kulki, powinno być chyba jakimś wyróżnieniem, ale nie jest, bo kojarzy mi się tak wiele słów, w tym cała rodzina imion, do której należy Gwilym: wszelkie Wilhelmy, Williamy, Guillaume'y, Willemy… a, sorry, nie wszelkie, Bill, Billy i inne Billopodobne kojarzą mi się ze smartfonem i z takimi pikającymi dźwiękami, a na przykład Liam z jakąś bliżej nieokreśloną czekoladą oraz z żyletkami. Ale ta kulka która kojarzy mi się z tymi wszystkimi Gwilymami i Williamami to jest taka specjalna kulka, to jest taka żelazna kulka jak z łożyska od samochodu, nie taka wielka, taka całkiem mała, takie wielkie też mi się z różnymi rzeczami kojarzą, ale ta jest… bo ja wiem? welkości może ziarnka grochu, tylko oczywiście cięższa. Aha, jeszcze Gwil, ale tylko Gwil, nie Gwilym, kojarzy mi się z jagodami. Głos Gwila też kojarzy mi się z czymś ostrym, tak jak Vreeswijka, ale zdecydowanie nie aż tak zabójczym i jeszcze trochę słonym, poza tym z ogromnymi górami. Może górami z walijskiej Snowdonii. 😀
Z tymi moimi skojarzeniami jest jednak tylko jeden problem. Znaczy OK, może nie problem, ja tego tak nie traktuję, ale po prostu jest to rzecz, która sprawia, że mam wątpliwości, czy na pewno jest to synestezja. Rzecz owa jest taka, że znam kilka osób, które mają bardzo podobnie, tylko chyba nie aż tak, że mają skojarzenia dosłownie prawie do wszystkiego, ale też jest to słuchowodotykowe, ale co najważniejsze, wszystkie te osoby są niewidome. Z jedną koleżanką w Laskach kiedyś odkryłyśmy, że mamy to obie i potrafiłyśmy się wieczorami zabawiać opowiadaniem sobie o naszych skojarzeniach z różnymi rzeczami, które różnią się wręcz straszliwie od człowieka, do człowieka. Dlatego zastanawiam się, czy nie jest to forma blindyzmu, sensoryzmu czy jak to tam zwać, albo jakaś kompensacja, czy inne takie dziadostwo. Nie, żeby mi to wiele zmieniało, ale po prostu od tej nawijki z Gwilem, a tak właściwie też dużo wcześniej, ale teraz wybitnie, jestem strasznie ciekawa, co to jest. Można też patrzeć tak, że niby ktoś tam sobie powiedział, że synestezja jest genetyczna, a jak pisałam moja Mamulka jakąś tam ma, także może to być i synestezja. A może chodzi o to, że po prostu synestezja jest częstym zjawiskiem u niewidomych? Jest korelacja między synestezją a autyzmem, jest też podobno między niewidomością a autyzmem, więc czemu nie między niewidomością a synestezją? Ciekawe, czy ja się kiedyś dowiem, o co tu chodzi. Bardzo bym chciała. A może Wy też tak macie? Albo jakoś podobnie? Jak tak, to się koniecznie podzielcie, strasznie chętnie się dowiem, o Waszych doświadczeniach.
Ogólnie rzecz biorąc teorie dotyczące synestezji są dwie. Jedna jest taka, że te świry mają za dużo połączeń w mózgu, tam, gdzie ich normalnie nie ma, a druga taka, że jest rozwalona równowaga między hamowaniem i wyciszaniem impulsów dochodzących do mózgu. Są to jednak tylko teorie i o synestezji ludzie wciąż nie wiedzą wiele, zdarzały się takie przypadki, że ludzie mieli jakieś urazy mózgowe i po tych urazach stawali się synestetami, można u człowieka wywołać synestezję hipnozą, jakimś tam treningiem mózgu, mają ludzie synestezję jak są na haju, albo biorą jakieś leki na psychikę, w sensie jakieś bardzo silne i dużo, wtedy to podobno nie jest fajne, bo to są właśnie takie przypadki, że synestezja przeszkadza i człowiek jest, że tak powiem, przestymulowany, no overstimulated. 😀 Dlatego sądzę, że w tej materii dużo jeszcze jest do zrobienia, może z czasem ludzie się czegoś dowiedzą i ja też się dowiem, skąd to u mnie jest. 😀
OK, to ja chyba kończę tego wpisa, bardzo ciekawa jestem jakichś Waszych reflexj, czy się z tym spotkaliście, czy macie z tym do czynienia u siebie, jakichś Waszych opinii. 🙂
Ostrzeżenie: jak na wpis o awatarze wpis nieco przydługi.
Witajcie!
W przeciwieństwie do wszystkiego, co pojawiało się w moich awatarach do tej pory, utwór Wake Me Up nie jest moim awatarem dlatego, że podoba mi się od strony muzycznej. Muzycznie, jak mam być szczera, nieszczególnie mi podchodzi. To, co zwróciło moją uwagę w tym utworze, to jego text. Nie, że mądry, nie, że ładny, tylko, że po prostu jestem w stanie się do niego ustosunkować i cieszę się, że ktoś tak ładnie opisał zjawisko, o którym chciałabym Wam dzisiaj troszkę napisać, opisał je wręcz z mojej perspektywy. Już mówię, o co chodzi.
Od tak wczesnego dzieciństwa, jakie tylko jestem sobie w stanie przypomnieć, aż do tej pory co jakiś czas mam do czynienia ze strasznymi, bardzo nieprzyjemnymi i ogromnie męczącymi snami. Sny owe są dziwne, ponieważ ich fabuła zwykle jest niemal taka sama, z jakimiś zazwyczaj tylko drobnymi szczegółami, które ulegają zmianom. Głównym ich tematem są kompletnie irracjonalne lęki, jakie miałam w dzieciństwie. Pewnie obecnie, gdybym w normalnej sytuacji i na jawie zetknęła się z tym, co wtedy budziło we mnie owe lęki, nie byłabym tak bardzo przerażona, ale w tych snach do tej pory jestem ogromnie i samo to przerażenie, obezwładniające cię poczucie bezradności, osaczenia i lęku, racjonalnie patrząc kompletnie nieadekwatne do sytuacji, jest strasznie męczące. Dodatkowo dobrych kilka lat temu, jak już Wam pisałam w jednym z wpisów na Drimolandii, bardzo lubiłam się bawić zjawiskami typu LD (świadome śnienie) i innymi podobnymi, nie mając pojęcia, jak destrukcyjne potrafi to być dla mózgu. Mam wrażenie, że zabawy ze świadomymi snami zaostrzyły jeszcze mój problem i odtąd miałam i mam te sny nieco częściej, niż wcześniej. Na tyle często, że zdążyłam zaobserwować, kiedy się pojawiają i w ogóle postanowiłam zrobić trochę research na temat tego, co to jest, czemu to jest i na ile jest to w ogóle naturalne. Zauważyłam mianowicie, że najczęściej, acz nie zawsze, sny owe pojawiają się u mnie, jeśli obudzę się, załóżmy w nocy, potem przez jakiś czas nie śpię, jakiś czas to znaczy załóżmy powyżej 15 minut do… no nie wiem, trzech godzin, że przed zapadnięciem się w czeluść tego snu (co serio przypomina trochę zapadanie się w jakieś trzęsawisko) mam czasem możliwość odwrócenia tego i obudzenia się, zanim ugrzęznę na dobre, choć wymaga to wręcz fizycznej siły, często podczas tych snów miałam od zawsze jakieś takie resztki świadomości, tak, że potrafię na przykład zarejestrować, że na przykład ktoś już się obudził i łazi po kuchni, mózg mam jednak jakby za jakąś mgłą i miesza mi się sen z rzeczywistością, co czasami sprawia, że te sny potrafią być naprawdę upiornie realistyczne, zawsze wiem, że to jest sen i rozpaczliwie chcę się obudzić, ale nic z tego nie wychodzi, przytłaczają mnie moje lęki, w ogóle ogólne poczucie lęku, bezradności, tak, jakby z każdej strony czekało na ciebie jakieś niebezpieczeństwo, nawet ciężko byłoby mi opisać, czego się boję najbardziej, po prostu się boisz i czujesz jak w jakiejś pułapce, albo w centrum idiotycznego horroru, ale to, co jest najbardziej zjawiskowe… w kulminacyjnym momencie snu zawsze próbuję wrzasnąć, ruszyć się, cokolwiek… nic… nie idzie. I jeszcze czasem masz straszliwe wrażenie, że jeszcze chwila i się udusisz. Po obudzeniu dobrą chwilę jest się w równie przytłaczającej dezorientacji, no i jak są jakieś serio gorsze te sny to czasem cały dzień nie bardzo można się do końca pozbierać i funkcjonuję trochę tak, jakbym się przez noc naoglądała horrorów. Na podstawie tego, oraz różnych innych objawów, po zrobieniu miniresearchu zaczęłam podejrzewać, że jest to paraliż przysenny. Nie wszystko się zgadzało, ale obezwładniający lęk, resztki świadomości, niektórzy mają całkowitą świadomość, biedaki, niemożność poruszenia się, częste fałszywe przebudzenia, to znaczy, że śpisz, ale śni ci się, że już wstajesz, że zaczął się dzień, nareszcie, już skończył się ten głupi sen, a tu nagle, wychodzisz sobie załóżmy z domu i… okazuje się, że nadal śpisz, że to jest w ogóle dopiero początek i musisz się po raz kolejny zmierzyć ze swoimi ciężkimi do określenia, a jednocześnie tak wyrazistymi, że niemal uosobionymi lękami, wszystko to wskazywało na to, że to musi być paraliż przysenny. rozmawiałam na ten temat z moją Mamulką, która wie o tych moich snach, bo jak byłam mała byłam przekonana, że wszyscy tak mają i że tak wyglądają klasyczne koszmary normalnych ludzi. Potem przypadkowo kiedyś zeszliśmy na temat snów z moim dziadkiem. Nieraz mi już wcześniej opowiadał, że często ma dziwne sny, albo babcia coś wspominała, a wtedy właśnie dziadek opowiedział mi o tych swoich snach, których fabuła kręci się wokół tego, że gdzieś go zabierają, gdzie nie chce być, że to miejsce wygląda trochę jak szpital, tylko jest dużo straszniejsze i że nie może się w tym śnie ruszyć i to wszystko jest bardzo, bardzo straszne. Wtedy już wiedziałam, że dostałam paraliż przysenny w spadku po dziadku, bo to niby też może być genetyczne. Szkoda tylko, że nie idzie tego jakoś leczyć. Dowiedziałam się już jednak, że istnieją techniki oddechowe, które pomagają się wybudzić, czy w każdym razie opanować trochę sytuację i to wrażenie, że ktoś na tobie siedzi, a ty się dusisz. Poszłam też z tym kiedyś do neurologa i się dowiedziałam, że może mi to kiedyś jeszcze samo przejdzie i że niektórym na to pomagają jakieś leki z grupy SSRI, aczkolwiek to nie jest bezpośrednie lekarstwo na paraliż przysenny. Moja Mamulka chciała, żebym ja spróbowała, czy mi to pomoże, ale i ta neurolog i ja stwierdziłyśmy wtedy, że chyba najpierw lepiej spróbować jakichś innych rzeczy. Teraz więc jak już od jakiegoś czasu wiem, o co chodzi, staram się przestrzegać tak zwanej higieny snu, chociaż nie zawsze jest to takie łatwe, jakby się mogło wydawać i jak mi się wydawało, że będzie, raczej nie idę spać ponownie, jeśli na przykład obudziłam się i zachciało mi się spać dopiero po godzinie, wolę już być trochę niewyspana, niż znów mieć te sny, a jak już wpadnę, to staram się opanowywać sytuację oddychając jakoś normalnie, co jest jednak straszliwie trudne czasami.
Piszę o tym dzisiaj dlatego, że właśnie mam za sobą noc pełną tego typu snów, na szczęście udało im się mnie wciągnąć, zawsze jakoś w ostatniej chwili się odratowywałam, ale za jakąś trzecią próbą normalnego uśnięcia stwierdziłam, że nieee, ja się tak dłużej nie bawię. I resztę nocy bawiliśmy się cichutko i kulturalnie z Mishą, dobrze, że Misha był, bo inaczej to bym się pewnie strrrasznie bała. Odespałam sobie w dzień, co ciekawe w dzień jest zawsze jakoś mniejsze prawdopodobieństwo, że mi się zaczną te sny.
A co ma do tego ALex Kunnari i Wake Me Up? No tytuł mówi sam za siebie chyba. Jeszcze nigdy, nigdy nie wiedziałam takiego opisu, pod którym ja bym się mogła podpisać oboma rękoma i nogoma, jak mówi moja Mamulka. Wake Me Up poznałam przez Spotify, konkretnie przez ich składanki Daily Mix, wtedy miałam fazę na słuchanie norweskiej elektroniki. Jak jednak znalazł się tam utwór Kunnariego, Fina, nie Norwega, i raczej dance'owy, niż elektroniczny, kompletnie nie wpasowujący się w mój gust muzyczny, nie mam pojęcia, ale text mnie powalił. Ja czytałam wiele opisów paraliżu sennego, ludzie różne mają, ale tak podobnego do mojego jeszcze nie widziałam.
Miłego słuchania życzę wszystkim. 🙂
OK, to przechodzimy do części drugiej wpisu o ASMR, tak jak pisałam jest to jego kontynuacja, ale o samym ASMR już tu tyle nie ma. Chciałabym Wam po prostu opowiedzieć, o skutkach owego ciekawego zjawiska, jakich wczoraj doświadczyłam. Jeśli ktoś nie czytał wpisu o ASMR, przed przeczytaniem tego wpisu radziłabym przeczytać ów poprzedni.
Więc gdy już w końcu usnęłam, w bardzo, bardzo chillaxowym nastroju, z tinglami i tak dalej, z Mishą, nastąpiła bardzo piękna rzecz, albowiem przyśnił mi się bardzo, bardzo piękny sen.
Najpiękniejsze sny, to są sny fazowe. Można mieć też różne inne, piękne sny, ale sny związane z fazami… cóż, Ci z Was, którzy mają jakieś fazunie, lub też mieli i mieli sny z nimi związane, to wiedzą i tak, o co chodzi, a Ci, którzy nie wiedzą, to nie wiem, czy są w stanie bez osobistego doświadczenia ogarnąć, jakie to jest fajne. 😀
Ale nie, nie śnił mi się Gwil. Żeby było śmieszniej, śniła mi się Gwila mama. 😀 W ogóle Był to trochę smutny, ale i tak fajny sen, wyglądało to tak, jakby różne fragmenty rzeczywistości zupełnie od czapy, pozklejały mi się w jedną całość. Dzień wcześniej bowiem siedziałam z moją Mamulką w kuchni, dyskutowałyśmy na różne poważne tematy, z kolei z Gwilem przez czas jakiś rozmawialiśmy o jego mamie, ja to w ogóle staram się jak najdyplomatyczniej wyciągać od niego jak najwięcej informacji, tak jakoś dużo potem o niej myślałam, no i powstał sen.
Nagle znalazłam się w jakiejś kuchni, chyba mamy Gwila w takim razie, ponieważ znajdowała się tam właśnie mama Gwila – Siân – i robiła jakieś żarcie. Pamiętam, że to się zrobiło tak nagle, ale żadna z nas nie była tym wtedy szczególnie zdziwiona, to wyglądało tak, jakby ona mnie już chwilę znała i ja ją też, bo mówiła na mnie tak jak Gwil i niektórzy inni moi znajomi – Millie, on wie, że ja nie jestem legalnie Emilią i że nie dla wszystkich, ale mówi na mnie Millie, bo twierdzi, że walijskie odpowiedniki Małgorzaty – Marged i Megan – kojarzą mu się za bardzo z jego siostrą Marged, na którą zdrobniale mówią Megan, walijskiej formy od Emilii nie ma, a ja pasuję na Millie. 😀 Fajne to jest. gadałyśmy po ingliszu, ona miała prawie taki sam akcent, jak Gwil, co jest właściwie dość logiczne, ale w snach niekoniecznie oczywiste.
Mimo, że nie wszystko pamiętam dokładnie w tym śnie, do tej pory rzeczą, którą pamiętam bardzo wyraźnie, było to, że wydawało mi się bardzo silnie, że jest jakaś smutna, no w każdym razie coś mi nie pasowało, może to miało związek z czymś, o czym rozmawiałyśmy, a czego ja nie pamiętam… no nie wiem.
Głównym jednak tematem naszej dyskusji był, jak już powiedziałam Gwil – obiekt mojej czwartej fazuni, bardzo nam się miło rozmawiało, tak mi się wydaje, to była bardzo długa nawijka, a to jedzenie, które ona robiła, było na jakąś familijną uroczystość, większą czy mniejszą. Rozmawiałyśmy o tym, jak Gwil i jego siostry byli jeszcze mali, choć żadnych specjalnych szczegółów nie pamiętam, w ogóle wkurza mnie, że tak mało szczegółów pamiętam z tego snu, mogłoby być śmisznie, jakbym kojarzyła coś więcej. Wiem, że ona była jakoś bardzo zaangażowana emocjonalnie w tą naszą nawijkę.
W tym śnie Siân bardzo lubiła Władcę Pierścieni, pewnie dlatego, że kiedyś się mnie na serio pytała przez Gwila, czy ja się uczę walijskiego jak większość cudzoziemców dlatego, że mam fisia na Tolkiena. Wiem, że Władcę Pierścieni i cóś tam jeszcze Tolkiena czytała, ale czy lubi to nie mam pojęcia.
I chociaż w tym śnie było tak mało szczegółów, co, podkreślmy to jeszcze raz, mnie wkurza bardzo, pamiętam jeszcze jedną rzecz, dotyczącą Gwila, ona powiedziała, że on mnie lubi. 😀 😀 😀 Cóóóż. Nie no, myślę, że mnie lubi, ale ciekawie to mój mózg wymyślił. Widać, co mi w podświadomości siedzi. 😀
Jeśli ASMR miało coś wspólnego z tym, że przyśnił mi się taki piękny sen, to naprawdę jestem wdzięczna mojemu mózgowi i za posiadanie funkcji ASMR i za wykreowanie mi takiego pięknego snu, szkoda tylko, że Gwila w nim nie było, choć mam wrażenie, że się gdzieś kręcił, tylko akurat nie uczestniczył w naszej dyskusji. No bo mało kto lubi, jak ludzie tak zawzięcie o nim dyskutują.
Gdy obudziłam się z tego pięknego snu, czułam się ogromnie miło, tym bardziej, że zaskoczył mnie fakt, że leżał koło mnie Misha i tak się śmiesznie do mnie tulił. TO jest naprawdę warte odnotowania, bo Misha jednak preferuje spędzać noc w swoim koszu obok mnie, a nie leżeć u mnie na poduszce i się tulić. Tak mnie to zachowanie zdziwiło, że się go zapytałam: "Czy ty jesteś naprawdę Misha?" "hhrrru?" "Ahaaaa, no to wszystko jasne.". 😀 Takie komunikatywne zwierzątko z niego jest. Niee, tak serio to nie zawsze.
Po tych wszystkich ASMRach i tym moim bardzo miłym śnie, czułam się naprawdę tak, jak w tym czymś, co zacytowałam w poprzednim wpisie. A feeling of happiness and wellbeing po czymś takim są rzeczami oczywistymi i definitywnie lasted for several hours. W ogóle jakąś chichrawkę wczoraj miałyśmy z ZOfijką, także fajnie było.
Jeśli na podstawie tego czegoś mogłabym mówić o działaniu ASMR w ogóle, to myślę, że pewnie jeszcze nieraz będę się tym bawić i jeśli to tak zawsze działa u tych, na których działa, zdecydowanie polecam każdemu. 😉
Ale nie wiem, czy to tylko kwestia ASMR, bo po moich fazowych snach generalnie czuję się bardzo milutko.
Sen z Gwilem miałam jak dotąd tylko jeden, bardzo fajny, bardzo przyjemny i bardzo śmieszny, też z posklejanej rzeczywistości, ze sklejonych trzech ch wydarzeń z jednego dnia konkretnie.
Jakoś świeżo po naszej przeprowadzce do naszego nowego domu siedziałyśmy sobie z Zofijką, rozmawiał yśmy o naszych fazach i Zofijka się mnie pyta, czy bym chciała, żeby Gwil mieszkał gdzieś blisko nas, na przykład na Jodłowej. Ja myślę, myślę… "Eee tam… Nie było by tak zabawnie, a poza tym, kto by mnie uczył walijskiego?" "No ale on by był z Walii i by mówił po walijsku, tylko by się tu przeprowadził." "No, tak to jeszcze może być. Śmisznie by było." I teraz zawsze się z tego śmiejemy, jak jest coś z ulicą Jodłową, albo jak nią razem idziemy. Druga rzecz, która się do tego snu przyczyniła, to było to, że tego samego dnia poszłyśmy z Zofijką do sklepu po Strongi. Taka zwykła rzecz. Trzecią rzeczą było to, że jeszcze potem jakoś wieczorem poszłyśmy z Mamulą i Zofijką na spacer, żeby się porozkoszować nową okolicą, w jakiej przyszło nam mieszkać, zalazłyśmy dość daleko, wracamy, a tu jakiś facet idzie ze śmieciami, w sensie wynosił śmieci, odwrócił się do Mamuli, jakby byli starymi przyjaciółmi sprzed czterdziestu lat i zawołał "Czeeść!". Mamulka taka zdziwiona "No cześć, cześć". Ubaw miałyśmy z Zofijką wielki. Może on tak się wylewnie witał ze wszystkimi, których spotykał na swojej drodze? Miły zwyczaj, to prawda.
A oto jak mój mózg zinterpretował to w nocy. Śniło mi się, że szłyśmy z Zofijką po Strongi i, chociaż wcale tak się do sklepu nie idzie, szłyśmy między innymi tą nieszczęsną ulicą Jodłową. Na tej nieszczęsnej ulicy Jodłowej Zofijka nagle zaczęła do kogoś machać i wołać "Czeeeeeść Gwil!". "Że co? Jaki Gwil?" A Gwil, który akurat się zajmował myciem Mitsubishi, też wrzasnął do Zofiji cześć jakby się dobrze znali, a potem, żebyśmy poczekały, no to poczekałyśmy i chyba w końcu poszłyśmy po te Strongi z Gwilem. Nawijki były polskie. Szkoda tylko, że ten sen był taki krótki, ale był i tak epicko piękny.
OK, to tyle o ASMR, snach, Gwilach i innych nie do końca przez ludzkość poznanych zjawiskach, no serio jestem ciekawa, czy moje wpisy skłonią kogoś do zabawy ASMR, mam nadzieję, że nie przynudziłam zanadto, no bo tematyka jednak specyficzna.
Ostrzeżenie: długi wpis. Męczyłam go od wczorajszego wieczoru, mam nadzieję, że dzisiaj już uda mi się wrzucić.
Witajcie!
Wreszcie na tym blogu pojawi się jakaś porządna rozkmina. Nosiłam się z zamiarem stworzenia tego wpisu, a wkażdym razie jakiegokolwiek wpisu dotyczącego jakoś ASMR już od jakiegoś czasu, dlatego też zdecydowałam się przetestować na sobie to zjawisko, żeby dostarczyć Wam jak najbardziej wyczerpujących informacji, chociaż takie najbardziej wyczerpujące to one znowu nie będą, bo zjawisko jest ciężko wytłumaczalne, a poza tym każdy odbiera inaczej. No ale o co w ogóle chodzi?
Mam taką koleżankę w Anglii, która ma świetne pomysły. Pomysły te dotyczą naprawdę różnych rzeczy i różnych dziedzin życia, rozpisywać się tu o nich nie będę, bo i tak nie wiem, czy zdążę skończyć tego wpisa dzisiaj, tak się późno zabrałam, a o tym by można trochę pisać. W każdym razie to, co jest śmiszne, to to, że podrzuciła mi już kilka pomysłów na ewentualny biznes w przyszłości. Pomysłów na biznes ma też mnóstwo moja Mamulka, mogłaby nimi naprawdę wiele bezrobotnych osób uszczęśliwić. Albo w każdym razie ma różne pomysły na zbicie kasy, ale żadnego jeszcze nie zrealizowała. Zawsze się nabijam, że gdyby Mamulka tyle robiła, co myślała, to bylibyśmy już multimiliarderami. 😀
Natomiast co do Sekai, uświadomiła mi, że mogę być na przykład baby namerem. Baby namerzy to rzecz coraz bardziej normalna w Ameryce, w Anglii powoli też, w Australii, ale u nas chyba żadnych nie ma. BO i właściwie chyba niewielkie jest, a w każdym razie było, zapotrzebowanie. Baby namer to oczywiście jest taka osoba, która pomaga rodzicom nazwać ich dziecko. Na razie korzystają z tego głównie celebryci, którym się przewraca w głowach i czasami któś musi uświadomić, że jeśli dziecko będzie się nazywało na przykład Petal Blossom Rainbow jak córeczka Jamiego i Jools Oliverów, to raczej łatwego życia mieć nie będzie, no i wypadałoby podsunąć im jakieś alternatywy w ich guście. W Ameryce to może o tyle działać, że tam nie ma żadnych praw, ustaw czy czegokolwiek, co by dotyczyło nadawania imion dzieciom, podobnie w innych krajach anglosaskich. U nas jeszcze kilka lat temu te prawa były dość restrykcyjne i, w mojej opinii, miało to swoje zalety, natomiast teraz jesteśmy w podobnej sytuacji jak oni. Kwestia tylko, czy już jesteśmy gotowi na wprowadzanie na szeroką skalę jakichś nowych imion, bo tak jak sobie patrzę na rankingi, no owszem, są dziwne imiona, ale jednak rodzice pozostają przy tradycji, mają jednak inne problemy, no i może tu jest pole do popisu. W każdym razie Mamulka pomysł Sekai, tej mojej koleżanki popiera i uważa wreęcz, że nikt bardziej ode mnie się do tego nie nadaje. 😀
To był pierwszy pomysł Sekai, który ostrożnie, ale poważnie cały czas rozważam, znajdując coraz to nowe argumenty za, także… no kto wie, bo Sekai też mi o tym cały czas nawija.
Drugim było uczenie cudzoziemców polskiego, który to pomysł bardzo mi się spodobał. W ramach wymiany językowej uczyłam już jednego Holendra bardzo podstawowego polskiego, a on mnie bardzo podstawowego holenderskiego, jedną Holenderkę, w zamian za co ona mnie wprowadziła w świat języka fryzyjskiego, no i Sekai, która ma fisia na języki słowiańskie i już się uczy języka rosyjskiego, ona z kolei w zamian doucza mnie w kwestiach brytyjskiej angielszczyzny i poprawia moje mało co prawda chyba znaczące, ale bardzo mnie wkurzające błędy w ingliszu. No i teraz jest jeszcze Gwil, z którym, chociaż piszemy rzadziej niż z Sekai i znam go krócej, jesteśmy już z polskim trochę dalej. Dlatego uznałam na początku, że to musi być fajna zabawa robić to profesjonalnie, jedyne jednak, co mnie bardzo odrzuca, to to, że nie wiem, czy chciałabym tak na co dzień być jakąś nauczycielką, tak cały czas się tym zajmować, uczyłam już moją kuzynkę inglisza i Zofiję też, czasami to myślałam, że mnie szlag trafi, ile można człowiekowi tłumaczyć jedną rzecz? Także nie wiem, czy to by się na dłuższą metę dla mnie sprawdziło, nie sądzę. Teraz to w ogóle wiem, że nigdy nie będzie mi się nikogo tak fajnie uczyło jak Gwila, wtedy bym zawsze to sobie przypominała i… eee tam, no lepsze rzeczy są do robienia w życiu. Ale ludziom w sieci nadal zamierzam z polskim pomagać. A teraz, w zeszłym tygodniu jakoś, napisała mi Sekai o ASMR.
ASMR (Autonomous Sensory Meridian Response), dość nieprzetłumaczalna na nasz ojczysty język nazwa, jest reakcją naszego ciała, czy też raczej mózgu, na pewne dźwięki. Dźwięki wywołujące te reakcje (tak zwane trigger sounds), różnią się w zależności od osoby, a myślę, że też jej upodobań i skojarzeń. Owa reakcja naszego mózgu na usłyszany dźwięk sprawia, że ciało, najczęściej górne partie, głównie głowa, kark, ramiona, plecy, czasami twarz, u niektórych wszystko, zaczyna na nie reagować. Reaguje w ten sposób, że człowiekowi robi się bardzo przyjemnie, ma tak zwane tingles, jakieś takie mrowienia, dreszcze, jak zwał tak zwał, zresztą też od człowieka ta reakcja zależy. Generalnie jest to bardzo przyjemne, relaxujące uczucie, bardzo się przy tym odprężasz, niektórzy twierdzą, że to ma niby być przyszła metoda relaxacji, choć ja do tego akurat podchodzę sceptycznie. ASMR może być pomocne w jakimś wyciszaniu się, odprężaniu, trochę może w poprawie nastroju, niwelowaniu stresu, w zaśnięciu… Te różne dźwięki, o których mówiłam, są naprawdę bardzo różne. Od szeptów, jakiejś cichej nawijki, przez wszelkiego rodzaju szelesty, papieru, liści, jakichś folijek, konkretne słowa, dźwięk żwiru, jedzenie, czy to jako czynność, czy dźwięki różnych produktów i w ogóle rzeczy związanych z kulinariami, jakieś mlaski, zapalanie zapałek, co tylko chcesz, naprawdę triggerów może być mnóstwo, każdy może mieć totalnie inne. Dużym triggerem, czy też dodatkowym czynnikiem, który u wielu osób sprawia, że ASMR jest takie milusie i relaxujące jest połączenie tych dźwięków z skierowaną indywidualnie na tę osobę, która ma doświadczyć ASMr uwagą. Czyli po prostu żeby się czuła doceniona, zauważona, coś w tym stylu. No i najlepiej, jak jest cisza wokół.
Problem z ASMR polega na tym, że szczęśliwców, którzy to w ogóle posiadają jest bardzo mało, widziałam gdzieś, ile procent nawet, ale, że liczby stanowią nieszczególnie ważną część mojego życia, zdążyłam już zapomnieć, w każdym razie na pewno mało, bo bardzo się zdziwiłam.
No OK, ale gdzie konkretnie miałoby tu być miejsce na jakiś biznes?
Od kilku lat na ASMR panuje swego rodzaju moda, na Youtube'ie. Można tam znaleźć miliard kanałów poświęconych ASMR, niektóre są bardzo dobre, niektóre normalne, inne nieszczególnie, większość bardzo amatorska i robiona przez jakieś szepczące dzieci robiące wokół siebie mnóstwo szumu i strasznie, obrzydliwie mlaszczące, albo po prostu marnej jakości. Ośmielam się stwierdzić, że tych ludzi jest tam tak dużo, że nie mogą wszyscy mieć ASMR, skoro niby tych, co mają ASMR jest tak mało, stąd może tak ogromne zróżnicowanie w jakości tego wszystkiego.
Filmiki z ASMR mogą być zwykłymi filmikami z triggerującymi dźwiękami lub dźwiękiem, mogą to być filmiki typowo poświęcone na przykład temu, żeby pomóc ludziom usnąć, wtedy się coś tam do nich szepcze, ewentualnie cicho mówi, tam nie wolno mówić normalnie, bo niby ludzi taka nienormalna nawijka często triggeruje, rusza się rękami, robi różne uspokajające dźwięki, można zapuścić ewentualnie jakąś cichutką muzykę. Ten któś, kto ma doświadczyć ASMR musi oczywiście mieć słuchawki, a dźwięki muszą być binauralne, czyli dwoma mikrofonami się nagrywa, wtedy ten któś, kto ma doświadczyć ASMR będzie miał wrażenie przestrzeni i na przykład jak ruszasz rękami niby koło jego polików, albo jakieś tam dźwięki kierujesz do któregoś konkretnie ucha, albo że stoisz za nim, czy coś, no jak to z binauralnymi, wiadomo. Poza tym jest masa filmików typoo kobiecych i trochę mniej, ale też dużo filmików typowo męskich. Te typowo kobiece skupiają się głównie wokół jakichś zabiegów kosmetycznych, głoównie na twarz, bo wtedy możesz to jakoś poczuć binauralnie i się ładnie striggerować, łatwo też wtedy okazać człowiekowi dużo personalnej uwagi i go wirtualnie wymiziać ze wszystkich stron. Filmików dla facetów wiele nie widziałam, te które widziałam dotyczyły picia różnych napojów wyskokowych oraz jakiegoś strasznie profesjonalnego golenia. Jest też dużo innych filmików z odgrywaniem roli, że ten któś, kto robi filmik, zwraca się niby bezpośrednio do ciebie, sobie tam monologuje i udaje, że jest na przykład lekarzem, masażystą, twoim przyjacielem, tego jest tyle, że i sytuacji w tych filmikach roleplay może być od choinki, jest dziewczyna, z raczej słabymi filmikami, ale ogromną kreatywnością, gdyż zdecydowała się odgrywać rolę psa, z którym ty się bawisz, jest też jakiś francuski dziadziuś, który w swoich filmikach ASMR przeprowadza lekcje historii, albo jedna z moich obecnie ulubionych ludzi w tej dziedzinie ze względu na mocno triggerujący akcencik – LAURALEMUREXASMR, zrobiła kilka filmików z lekcjami walijskiego. Kwestia kreatywności.
Ci, którzy w tym siedzą dłużej i są dobrzy, bardzo często zakładają sobie konta na Patreonie, albo jakoś inaczej tam się urządzają, na Paypalu czy coś i… no i robią biznes. Niektórzy nie taki znowu mały biznes.
Przechodząc do mojej własnej historii z ASMR, jak już pisałam dowiedziałam się o tym od Sekai, która podesłała mi filmik jakiejś… ally… no nie pamiętam, ale na pewno była Ally, a co dalej niech pozostanie zagadką, Sekai stwierdziła, że zobaczyła niedawno te filmiki, bo dowiedziała się, że ludzie jakieś ciekawe i dziwne rzeczy piszą o tym ASMR, dostała jakichś tingles (czyli teraz już wiem, że właśnie tego uczucia, które wywołuje ASM), zrobiła research i stwierdziła, że musi mi o tym napisać, bo jej się całe to zjawisko ze mną kojarzy i w ogóle ja to pewnie będę mieć, bo przecież jestem niewidoma, a niewidomi mają wyostrzone zmysły itd. itd. No a jak będę mieć to mogę zrobić biznes. 😀 W filmiku owym ta cała Ally robiła peeling twarzy. Ja w ogóle nie mogłam z początku zakumać o co chodzi, bo Sekai opisała mi to zjawisko dosyć lakonicznie. Czemu ona do siebie gada? Komu ona robi ten peeling? Co to w ogóle jest i do czego?
W związku z tym sama zrobiłam research i mi się spodobało. Spodobało mi się poza paroma kwestiami.
Miałam uraz do wyrażenia "dźwięki binauralne". Bawiłam się kiedyś dźwiękami binauralnymi, tak zwanymi dose'ami, pisałam o tym więcej w Drimolandii, we wpisie dotyczącym mojego ponownego nawrócenia, dopiero po fakcie jednak dowiedziałam się, że owe Dose'y wbrew pozorom są ogromnie destrukcyjne dla mózgu, no a przy okazji, co w sumie wiedziałam, zabawa czymś takim jest nieszczególnie zgodna z zasadami wiary chrześcijańskiej. A że gdzieś tam się natknęłam na babkę piszącą, że robi filmiki ASMR dotyczące hipnozy, to początkowo wrzuciłam ASMR do jednego worka z Dose'ami.
Zrobiłam też research dotyczący zgodności ASMR z chrześcijaństwem jak i moimi wartościami, no i się ucieszyłam, bo okazało się, że w samym ASMR nic złego nie ma, no chyba, że któś się już uzależni od tych całych tingles, tak jak i można od każdej przyjemności, po prostu ludzie mogą to wykorzystywać do różnych celów, jak na przykład właśnie do łatwiejszego osiągnięcia innego stanu świadomości i poddania się hipnozie, bo wiadomo, człowiek zrelaxowany jest, łatwo pójdzie, czy do osiągania satysfakcji sexualnej, na tej samej zasadzie. Bo tak jak mówiłam te filmiki mogą być naprawdę różne. No to skoro się uspokoiłam i ucieszyłam, to poszłam testować, czy działa.
Według mojej byłej psychoterapeutki, do której kiedyś jeździłam, chyba przez większość podstawówki, mam szczęście czy też nieszczęście być posiadaczką nadwrażliwego układu nerwowego, jakoś tak to ona określiła, w każdym razie posiadam cóś, co według niej sprawia, iż najprawdopodobniej jestem tak zwanym wysokowrażliwcem, czy też HSP (Highly Sensitive Person). Nad wysokowrażliwością rozwodzić się nie będę, przynajmniej nie teraz, jak któś chce więcej wiedzieć to niech sobie wejdzie na przykład na stronkę hsperson.com. Również sądzę, że tak może być, bo kiedyś robiłam w związku z tym jakiś test Elaine Aron, tej babki, która to wymyśliła i wyszło mi, że owszem. Razem z wysokowrażliwością większość ludzi ma też cóś, co po ingliszu zwie się Sensory Processing Sensitivity, także teoretycznie ASMR powinno mi działać pięknie. Rzecz w tym, że akurat tak, jak większość wysokowrażliwców to ma, tak ja nie jestem pewna, czy tę drógą wrażliwość również posiadam, jeśli rzeczywiście jestem HSP, ponieważ ci ludzie z Sensory Processing sensitivity w większości są też bardziej podatni na kofeinę na przykład, podczas gdy na moim mózgu kofeina nie robi wrażenia, zawsze mam niedociśnienie i po kawie, niestety, się to nie zmienia, są bardziej podatni na różne zjawiska duchowe, typu, no nie wiem, zasypianie w Duchu Świętym, pogrążanie się w medytacji, poddawanie się hipnozie itd. rzeczy, przy których trzeba się na ogół intensywnie skupić na jednej rzeczy. Ja się nie umiem skupić na jednej rzeczy. Nie, że mam cóś z koncentracją, tylko się skupiam zawsze na zbyt wielu rzeczach naraz, widzę na ogół stosunkowo dużo szczegółów wszędzie, myśli mi w mózgu latają, no nie idzie się ograniczyć do jednej rzeczy, a w każdym razie muszę się bardzo postarać, tak, że bardzo bardzo bardzo. Także nie sądziłam, że coś z tego może wyjść po racjonalniejszym spojrzeniu na rzecz.
Jednakże spróbować by należało. Postanowiłam zacząć od naszej polskiej babki od ASMR, SoftAnnaPL, jedynej dobrej, jaką znalazłam robiącą ASMR po polsku i myślę, że też bardzo dobrej międzynarodowo. No OK, fajne są te dźwięki, miło jest, zamulasto, ale żeby jakieś tingles? Nieee… Absolutnie. Potem zaczęłam jeszcze czytać w sieci, że właśnie tak mało jest tych ludzi, co to mają, że każdy ma inne triggery i postanowiłam sobie sprawdzić różne triggery. Od razu zauważyłam, że nie robią na mnie wrażenia filmiki z mizianiem, jakieś kosmetyczki, masaże itd. których jest chyba najwięcej. Może dlatego, że i w realu jakoś nieszczególnie lubię, jak mnie ktoś obmiziowuje, nawet moja własna Mamulka jak mi kiedyś robiła masaż kamieniami, musiała mnie najpierw strasznie długo rozluźniać i niby było fajnie, ale jakoś tak… no sama nie wiem, zresztą chyba po niej mam tę awersję do miziania, w genach czy coś, bo moja Mamulka to nawet ma dziwniej, bardzo, bardzo niekomfortowo się czuję, jak na przykład jedzie komunikacją miejską i jest ścisk, łazić do kosmetyczki czy do fryzjera nie lubię, bo mi się nudzi. 😀 Nie mam pojęcia, jak ludzi to może relaxować.
Wtedy właśnie przyszła mi myśl, że przecież mnie triggerują te wszystkie moje języki. Na przykład jak mam z nimi kontakt przed snem, albo jak się uczę któregoś z tych, które już jakoś znam, albo jak jestem w jakimś takim dobrym nastroju, czy coś. Przecież tam pisali w którymś czymś, że niektórzy mają ASMR przed snem. Jak to nie jest ASMR, to, jak to mówi Zofijka, ja jestem latający pingwin. Podobnie i akcenty mnie triggerują różne, harfa mnie triggeruje, czasami Mishy gadanie, te jego hhrrru? i inne różne, no i moje fazunie mnie triggerują. Muzyka obiektów moich faz wielkich i małych, nawijki obiektów moich faz wielkich, dużo rzeczy związanych z nimi, śmiech Gwila mnie triggeruje bardzo… I różne konkretne słowa mnie triggerują, nawet w polskim. Wiecie, że ja sobie robię takie rankingi, moich ulubionych słów w każdym moim ulubionym języku? 😀 Haha, serio. Tak jak chyba wszyscy na Behind The Name robią sobie prywatne rankingi ulubionych imion co roku, tak ja robię też rankingi moich ulubionych słów, względnie wyrażeń.
No to mnie olśniło, czyż nie? 😀 Wtedy jeszcze nie wierzyłam, że ludzie mogą też się triggerować słowami, ale okazało się, że trigger words też mogą być. Co prawda większość ludzi robiących ASMR rozumie trigger words inaczej niż ja, jako słowa zawierające dużo triggerującyc głosek, którymi jak zauważyłam wedlug nich są c/k, t, p, głównie chyba to, albo słowa typowo związane z relaxem, odprężeniem itd. Czyli to też nie działa? No szkoda, ale przynajmniej wiem już, że mam ASMR.
Potem tak się jakoś do tego zniechęciłam.
No dobrze, ale czy w tym jest miejsce dla mnie? Powiedziałam Sekai, że tak, chyba mam ASMR, że chyba miałam, właściwie od zawsze, tyle, że jakieś takie dziwne, no i nie wiedziałam nigdy co to jest, kiedyś nawet myślałam, że tak w jakimś stopniu wszyscy mają, no bo co takiego dziwnego, teraz wiem, że to jest na pewno to, ale te filmiki na mnie wrażenia nie robią. No i czemu niby to miałby być biznes dla mnie? No więc Sekai się bardzo ucieszyła, że nie tylko ona ma tingles od tego i zaczęła najpierw swoją nawijkę o tym, że wiedziała, że ja to będę mieć, bo niewidomi mają wyostrzone zmysły, 😀 a potem stwierdziła, że ja jej zawsze piszę takie długie maile i ona zawsze miała wrażenie, że w takim razie muszę jej poświęcać dużo czasu, się dziwiła, że mi się chce, chociaż dla mnie to jest naturalne, że jak się z kimś pisze już jakoś dłużej, kogoś się lubi, jest temat do nawijki, to się pisze nieraz długo, zwłaszcza, że Sekai bardzo ciekawie pisze, więc raczej nie ma to nic do rzeczy, czyż nie? No ale OK, w każdym razie stwierdziła, że z tego wnioskuje, że w takim razie potrafiłabym chociaż zrobić wrażenie, że się interesuję tymi ludźmi, którym mam z założenia zrobić ASMR. Nooo ciekawa teoria, 😀 ale może coś w tym jest. Nie mam pojęcia właściwie. No i jeszcze stwierdziła, bo myślała, że ASMR są tylko po ingliszu, że nie mam blokady przed nawijaniem po ingliszu, co jest prawdą, bo się dosyć dawno już pozbyłam ku mojej ogromnej radości, teraz współczuję tylko tym, którzy się blokują, no i że pewnie z ingliszem też bym sobie poradziła.
Zrobiła mi Sekai miszmasz w mózgu, myślałam o tym i myślałam, w sumie bardzo poważnie, ale doszłam do wniosku, że nie jestem wcale taka pewna, czy dałabym radę ogarnąć wrzucanie filmików na Youtube'a, nagrywanie, w sensie jakiejś wizji, no bo wiem, że niewidomi ogólnie robią jakieś filmiki na Youtube'ie, ale przy czymś takim to pewnie trzeba by się było trochę pobawić, nie wierzę, że taki normalny człowiek striggeruje się samymi dźwiękami, bez jakichś chociaż minimalnych wspomagających bodźców wizualnych. Pewnie ktoś by mi musiał pomagać, ja w ogóle nie wiem, jak to się robi technicznie, a poza tym, myślę, że robienie tego dość szybko mogłoby mi się znudzić. Fajna zabawa, ale czy na dłużej? Tak mi się wydaje, że chyba nie. No i ostatecznie wtedy bym to nagrywała i puszczała w sieć, choroba wie, czy by mi się ze stresu inglisz nie bloknął, albo bym się przycinała, co ludziom by w relaxie raczej nie pomogło. Bo chciałabym jednak jeśli już robić, to nie tylko po poliszu. Po szwedzku byłoby śmisznie, szwedzki jest taki uspokajający i harmonijny. 😀 Dużo triggerujących słów. 😀 No nie wiem, mimo wszystko babynaming dużo bardziej mi się podoba.
Ale idźmy dalej, bo to bynajmniej nie jest koniec mojej zarąbistej przygody. Wczoraj, teraz to właściwie już przedwczoraj… przedWczoraj postanowiłam spróbować jeszcze raz, co wyjdzie. Postanowiłam znaleźć jakiś kanał z ASMR po walijsku. -Dość trudne zadanie, które też mi się nie udało, ale znalazłam wyżej wspomnianą Laurę, która pochodzi z północnej Walii i jest nativespeakerką, w związku z czym ma zzzaaarrrąbiiissstyyy akcencik w ingliszu, chociaż nie jakiś bardzo mocno walijski i stwierdzić muszę, że mimo wszystko wiele ciekawszych w Walii już słyszałam, no i kilka tych filmików z walijskim w roli głównej lub drugoplanowej zrobiła, włącznie z wyżej wspomnianymi lekcjami, szkoda, że takimi podstawowymi, bo jestem pewna, że jakby zrobiła cóś więcej, mogłabym się z tego uczyć z ciekawymi efektami. I wiecie co nastąpiło? Miałam te całe tingles. Miałam tingles na całych ramionach i trochę też na skroniach, jakby mi się bezpośrednio mózg ztriggerował hahahaha. Oczywiście wszystko bardzo stopnowo i powolutku, z czasem zaczęłam też coraz bardziej zamulać, no tak normalnie jak podczas relaxu, nie jakoś tam dziwnie. Jak to mówi moja koleżanka z Irlandii, ta, o której Wam pisałam, że mam od niej pełno książek, zresztą mam tylko jedną koleżankę z Irlandii, czułam się chillaxed, w sensie chilled out i relaxed oczywiście, bardzo mi się podoba to określenie, nie wiem, czy to jej, czy jest w szerszym użytku, w każdym razie kupiłam je i myślę, że to jest właśnie tak, gdy człowiek czuje się naprawdę chillaxed.
Ale żeby było jeszcze ciekawiej, z czasem zauważyłam, że chyba nie tylko ten jej walijski mnie triggeruje, nawet nie tylko jej walijski akcent w angielskim, ale też wiele innych dźwięków w tym filmiku. Tak jakby ten walijski mi pobudził całe ASMR. Słuchajcie, miałam to dziwne coś, te całe tingles nawet od dźwięku pisania długopisem. A jeszcze dzień wcześniej się trochę podśmiewałam, jak człowiek może się relaxować i odczuwać jakiś tam wielki błogostan, bo któś tam sobie skrobie długopisem czy nalewa Pepsi do szklanki. No bo to jest śmieszne, ale teraz przynajmniej wiem, jak to jest. 😀 Jeszcze nie byłam taka bardzo zamulona, mimo, że sama nie bardzo wiedząc, w którym momencie dokładnie, znalazłam się z laptopem na łóżku i leżałam plackiem, tak jakoś odruchowo chyba postanowiłam, że lepiej mieć tingles w pozycji leżącej. Postanowiłam więc się dowiedzieć, czy może być tak, w sensie czy to jest normalne, jak któś najpierw nie ma tingles, a potem od jednego triggera nagle odkrywa, że może mieć ASMR, jak się odpowiednio wczuje. Przeczytałam mnóstwo ludzkich historii dotyczących ASMR i w końcu dowiedziałam się, że tak, bo jeden facet tak miał.
Z tymi całymi tingles to ja mam w ogóle fajnie. One trwają od kilku sekund do kilku minut normalnie, może czasem trochę dłużej i moje też, ale są tak jakby z przerwami. Także jeszcze piętnaście minut po tym, jak mi się zaczęło je miałam. No to jak wiedziałam, że nie jestem jakiś alien z moimi reakcjami ASMR, postanowiłam się jeszcze pobawić.
Był już raczej późny wieczór, więc stwierdziłam, że zobaczę sobie, czy teraz jakiś filmik z ASMR do snu będzie w stanie zmusić mój mózg, żeby usnął o jakiejś normalnej porze, bo ostatnio trochę dziwnie zasypiałam. Wypróbowałam więc filmik SoftAnny. Nie zasnęłam co prawda, ale miałam wręcz takie fale tingles i byłam bardzo, bardzo zamulona, tak jakbym miała w niedługiej przyszłości zasnąć. Wtedy zobaczyłam filmik jakiejś babki z brytyjskim akcentem, robiącej roleplay z masażem twarzy. Babka się nazywa Innocent Whispers. Jej akcent jest trochę przesadzony, jakoś mi się wydaje, ale i tak bardzo fajny, poza tym ładnie brzmi. Chciałam zobaczyć, czy teraz, w moim obecnym tinglowym stanie, to całe mizianie zrobi na mnie jakieś wrażenie.
Mizianie tak sobie… ale, te wszystkie buteleczki… z tymi płynami, olejkami, mmmmm. Że też ja tego wcześniej nie zauważyłam, jakże to pięknie brzmi. 😀 Nie no, serio, chillax.
Oczy mi się już zamykały, ale jeszcze jakimś trzeźwo funkcjonującym obszarem świadomości zarejestrowałam, że Tatul wyłonił się z łazienki poczyniywszy już właśnie wszelkie swe kąpiele i inne zabiegi pielęgnacyjne, a że ja się zaszyłam na większość wieczoru z moimi triggerami i robiłam z siebie królika doświadczalnego, to sama się jeszcze wypluskać nie zdążyłam. Gdybym wiedziała, jak będzie wyglądać sytuacja, z pewnością inaczej bym to zorganizowała. Sądziłam, że zanim się w pełni ogarnę do snu, tingles i cały ten chillax zdążą mi już dawno przejść.
Fakty wyglądały jednak tak, że owszem, odmuliłam się trochę, znowu myśli w mózgu zaczęły mi latać i myślałam o wszystkim naraz, zaśnięcie też mi trochę zajęło, ale tingles… taak… to jest naprawdę zjawiskowe…. tingles miałam jeszcze bezpośrednio przed uśnięciem i, choć za to mózgiem nie ręczę, mam wrażenie, że jak już byłam w głębokim śnie, też miałam taką jedną, dużą falę tingles, która przeleciała przeze mnie po całości, tak jak wtedy przy tym filmiku do snu.
Mądrzy ludzie od ASMR piszą, że: "(…) each episode contributes to improved mood and a feeling of happiness and wellbeing, which lasts for several hours." (www.steadyhealth.com/medical-answers/autonomous-sensory-meridian-response-asmr)
Mmm, ja zdecydowanie miałam feeling of happiness and wellbeing lasting for several hours. Chodzi mi o to, że jak się obudziłam, chociaż nie miałam już oczywiście żadnych tinglów, byłam w bardzo bardzo fajnym nastroju.
Ciąg dalszy też jest. ALe niezwiązany ściśle z ASMR, to znaczy tak, ale to jest już jakby osobna historyjka, więc pozwolę sobie opowiedzieć ją Wam w osobnym wpisie.
Tymczasem ciekawa jestem Waszych opinii na temat tego wpisu, także na temat ASMR, może któś testował? A jak któś pod wpływem mojego wpisu testować zamierza, to ogromnie jestem ciekawa, czy w Waszym przypadku działa, no i Waszych triggerów. 😀 Ciekawe, czy teoria Sekai, że jak niewidomi mają wyostrzone zmysły, to mają ASMR, się sprawdza, czy jedno z drugim ma w ogóle coś wspólnego.