Witajcie!
Na początku chciałabym wyjaśnić rzecz dotyczącą jednego z poprzednich wpisów, miał on być częścią niejakiego 30 day self care challenge, ale chyba jednak nie będzie, bo babka, która to robiła, jakoś pomysłu nie kontynuuje. Jeśli jednak zakontynuuje i będzie tam coś ciekawego, to po prostu wrzucę później, póki co jednak nic nie ma.
Przechodząc jednak do tematu wpisu, w końcu, nareszcie udało nam się chociaż przez chwilę ponawijać z Sekai. Niezbyt długo co prawda, ale jednak. I było fajnie. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Mój sen się spełnił. 😀 Nie mogłyśmy się dogadać. Ale spokojnie, nie ze względów lingwistycznych, a czysto technicznych na szczęście. WhatsApp nam strasznie nawijki opóźniał, strasznie nas to wkurzało, wychodziło bardzo śmiesznie, ale poza tym nawijało się fajnie. Sekai ma serio taki akcent, jak ludzie w BBC, w sensie tym takim ogólnokrajowym, nie tych regionalnych radyjkach, no OK, z trochę takim jeszcze połódniowym akcentem, który też się strasznie łatwo rozumie nawet jak ktoś nie jest świrem od akcentów, bo jest taki bardzo… no taki okrągły. 😀 Nie wiem, jak to ująć. 😀 Będziemy sobie musiały poszukać jakiegoś innego sposobu komunikacji, bo WhatsAppem się przeraźliwie rozczarowałam, albo jakiejś innej lokacji. Mamulka twierdzi, że jak jest EU Roaming, to możemy normalnie nawijać, ale nie wiem, czy to załatwi sprawę, chyba po prostu trzeba będzie jakoś w sieci. Sekai stwierdziła, że bardzo dobrze mówię po ingliszu, co mnie ogromnie ucieszyło. TO znaczy, no ja to niby wiem, no ale, mówię, pierwszy raz gadałam z jakimś anglijskim native'em w czasie rzeczywistym. Gwilowi to nagrywałam, posuwałam się nawet do takiego lingwistycznego perfekcjonizmu, że potem to przerabiałam Goldwave'em jak stwierdziłam, że cóś jest źle. 😀 Mam na myśli takie małe rzeczy naprawdę. Tak, wiem, że to bardzo zabawne. Co mnie ucieszyło najbardziej, to fakt, że poza tymi opóźnieniami, przerwami, zakłóceniami i szumami rozumiałyśmy się bardzo pięknie, to znaczy głównie się cieszę, że ja ją zrozumiałam. Moje zabawy z BBC wszelkich regionów nie poszły na marne. Strasznie, strrrasznie się cieszę, że to tak wyszło i że w ogóle się udało, bo zaczynała mi się już trochę udzielać podejrzliwość mojej Mamuli, że coś jest na rzeczy.
Pisałam też dzisiaj z Gwilem, który niedługo zacznie robić clogi, to walijskie obuwie, o którym Wam pisałam, w wakacje miał przerwę, bo ten facet, który go uczy, wyjechał w bardzo osobliwe rejony, mianowicie do Kazachstanu. Ciekawe, kiedy zrobi te clogi, dla mojego Tatula. 😀 I czy w ogóle zrobi i czy poważnie z nimi przyjedzie. 😀 Jakoś wątpię, no ale… różne, dziwniejsze rzeczy się już na świecie zdarzały. W każdym razie, choć z Gwilem pisałam jeszcze krócej, niż gadałam z Sekai, ogromnie mnie to uszczęśliwiło, no bo wiadomo, faza.
Category: Z cyklu Co tam u mnie.
No i lipa. :'(
Tak jest. Lipa do… chwila… lipa do potęgi piątej. Jak Wam pisałam w poprzednim, i nie tylko poprzednim wpisie, miałyśmy sobie pogadać na WhatSappie z Sekai. Moja Mamulka twierdzi, że Sekai się boi, no ale jak ona się boi, to co ja mam powiedzieć 😀 mi się wydaje, że ktoś nas po prostu nie lubi. Miałam do niej dzwonić od ich piątej PM, czyli od naszej szóstej, ale w poniedziałek nie mogłam, bo byliśmy na Helu i ja już potem nie miałam głowy do gadania po ingliszu, zresztą gadamy i piszemy na WhatsAppie z Mamuli telefonu i ja Mamuli dyktuję fonetycznie, co ma pisać, a Mamula też była już po tym Helu padnięta.
We wtorek dzwoniłam do niej punktualnie o naszej szóstej i nie odebrała, za co potem mnie oczywiście przeprosiła, no OK, się zdarza. W środę dzwoniłam do niej dwa razy, już trochę później, nic… Odpisała mi potem, że skoro tak dziwnie z tym jest, że jej nigdy nie ma przy telefonie, jak ja dzwonię, to żebym zadzwoniła dzisiaj o 08:40-ish PM. 08:40-ish to która? Od 35 do 45? No mi się akurat tak nie udało, bo Mamula akurat zrobiła ciepłą kolację, więc o 08:40-ish ja ją zaczynałam jeść, ale zadzwoniłam do niej o 08:50-ish, no i już nie wypaliło. Jestem ciekawa, czy to rzeczywiście może być tak, jak mówi moja Mamulka, że ona się boi. Nawijać w swoim ojczystym języku? Zresztą pomysł wyszedł od niej z tym WhatsAppem. Może też miała jakiś dziwaczny sen? 😀 To jest trochę śmieszne, ale w sumie nie bardzo wiem, o co chodzi.
Kurczę, pierwszy wywnętrzający się wpis. 😀 No dobra, we wpisie o Gwilu jeszcze się trochę wywnętrzałam, ale to był raczej wpis bardzo pozytywny, zreguły takie rzeczy to ja piszę w pamiętniku, a nie po sieci WEB, no ale… tak wyszło jakoś.
Sobotnie miłe rzeczy.
Sobotę spędziłam bardzo miło.
W piątek wieczorem się zadeklarowałam, że potowarzyszę mojemu biednemu, wiecznie samotnie podrużującemu ojcu w podróży, służbowej rzecz jasna, do Koszalina. Wprawdzie istnieje reguła, że kierowcy cystern przewożących paliwo nie powinni przewozić pasażerów, co ciekawe jeszcze nie tak dawno w ogóle jej nie było, a my sobie normalnie z Tatulem jeździliśmy i nikt od żadnego nagłego wybuchu życia nie stracił, tylko na dłuższych trasach się czepiała kierowców na przykład policja, chyba raczej dlatego, że nie wszystkie tego typu pojazdy były przystosowane do przewożenia pasażerów, na przykład całą drogę jechało się na łóżku, czasem właśnie podczas takich dłuższych tras Tatul zabierał mnie ze szkoły, bo nie było innych możliwości, a ja miałam wtedy przygodę życia, natomiast potem jak była gdzieś w pobliżu policja musiałam się chować pod kocami. 😀 Teraz jednak jeśli już jeździmy gdzieś z Tatulem, to tylko na krótsze trasy, Koszalin to i tak było stosunkowo daleko. Wstaliśmy więc w sobotę koło czwartej, bardzo miło spędziliśmy podróż, pomijając fakt, że w Koszalinie, tam gdzie Tatul się rozładowywał, były jakieś chamskie ludzie, wskutek ich opieszałości zmarnowaliśmy całą godzinę, ale i tak w domu byliśmy koło dwunastej.
Potem z Zofijką jadłyśmy muffinki malinowe i grałyśmy w różne gry, aha, mówiłam Wam w ogóle, że Zofijka ma już stabilizator? Powiedzieli jej, że noga już nie jest złamana, chyba za tydzień jedzie do kontroli, jednak jeszcze ją boli to kolano i musi chodzić o kulach.
Popołudnie spędziłam bardzo miło, ucząc się walijskiego, słuchając walijskiej muzy, pisząc z walijskimi ludźmi. I z innymi ludźmi także.
Poza tym strasznie dużo czasu spędziłam w blogosferze, aaa… no i bym prawie zapomniała, dostałam ogromnie dużo książek z Audible od mojej koleżanki z Irlandii, też niewidomej, wreszcie się na pewno zmotywuję, żeby jeszcze więcej czytać po ingliszu, zwłaszcza, że większość tych książek dotyczy tematu, na jaki, jak już Wam kiedyś pisałam, obecnie mam sporego fisia i lubię go zgłębiać, mianowicie wszelkich zaburzeń dysocjacyjnych i spraw pokrewnych, a cała reszta również dotyczy psychologii, są tam też książki Casey Watson i Cathy Glass, z których tak niewiele jest przetłumaczonych na polski, a jeszcze mniej udało mi się znaleźć gdziekolwiek w sieci. Także po prostu świetnie.
Czytałam też w sobotę bardzo fajną książkę, "Ja Wiktoria" Cynthii Harrod-Eagles. Jako, że interesuję się Wielką Brytanią, jej historią, fascynują mnie też biografie słynnych kobiet i po prostu lubię królową Wiktorię, wiele przyjemności mi ta lektura sprawiła, mam jeszcze na podorędziu jedną książkę na jej temat, Rolanda jakiegoś tam, nie pamiętam w tej chwili, ale na razie nie będę jej zaczynać.
No i to chyba tyle.
Wczorajsze miłe rzeczy.
Witajcie!
Wczoraj spotkało mnie dość dużo miłych rzeczy.
Pierwszą miłą rzeczą było to, że wreszcie się wyspałam. Niestety znowu miałam jakieś przedziwne koszmary, ja nie wiem, skąd mój mózg to bierze, ale ale mimo to się wyspałam, bo ostatnio jakoś mi to nie wychodziło i już tak trochę łaziłam jak Zombie.
Zofijce zdjęli gips. Na pogotowiu mówili, że będzie sześć tygodni, ale pojechały wczoraj z Mamulką na chirurgię i tam jej zdjęli, żeby zrobić prześwietlenie i okazało się, że nie będzie już potrzebny, założyli jej stabilizator, czy też raczej, jak twierdzi Zofijka, stalibizator, którego ma nie zdejmować w ogóle i musi cały czas chodzić o kulach, żeby tej nogi nie przeciążać, zwłaszcza, że jeszcze ją to kolano boli.
Wczoraj były urodziny Cornelisa Vreeswijka, obiektu mojej trzeciej fazy, któremu wczoraj poświęciłam wpis. Sam fakt, że były wczoraj jego urodziny, jest dla mnie miłą rzeczą, przy okazji też w szwedzkim radiu zrobili reportaż o Vreeswijku, którego pierwszej części wczoraj słuchałam i jak już pisałam aż się rozkleiłam, natomiast na stronie Dagens Nyheter pojawił się quiz o Vreeswijku, który ja postanowiłam zrobić i, o czym również pisałam, nie znałam odpowiedzi tylko na jedno pytanie, choć sama nie wiem, czy to dobrze, czy świadczy to o jakimś moim fiśnięciu, no ale tak już jest ze wszystkimi moimi fazami.
Był to dzień ważny także dla obiektu mojej czwartej fazy, o którym jeszcze Wam kiedyś napiszę osobny wpis, na razie powiem tyle, że obecnie odbywa się taki bardzo ważny walijski festiwal Eisteddfod, w którym między innymi on bierze udział, no i wczoraj miał taki wielki koncert, który, ku mojej niebotycznej wdzięczności, transmitowało BBC Radio Cymru.
Zrobiłyśmy sobie też wczoraj bardzo fajny wieczór z Mamulką, jak to moja Mamulka określiła, wieczór filmowy, nic fajnego w TV nie leciało, ale my i tak miło spędziłyśmy czas, bardzo fajnie się nam nawijało, jadłyśmy różne rzeczy, które zostały z kolacji, którą Mamulka robiła w weekend dla naszych sąsiadów, bo ich zaprosiliśmy, Mamulka zawsze przy jakichś takich okazjach wystawi na przykład oliwki, albo kapary, żeby było tak elegancko i w ogóle, ale okazało się, że oni chyba tego nie lubią, tym lepiej dla nas, bo został cały słoik oliwek i pełno papryczek chilli i w ogóle różnych takich rzeczy, piłyśmy też martini, Mamulka też, co prawda kiedyś mówiła, że zawsze ją po nawet malutkich ilościach alkoholu boli mózg, więc się zdziwiłam, ale Mamulka stwierdziła, że mózg jej nie będzie bolał, no i nie boli chyba, bo wszyscy by raczej wiedzieli. 😛
Jeździliśmy sobie wczoraj z Tatulem po Laponii. Na mapach Google oczywiście, już Wam pisałam, że bardzo często zwiedzamy świat w ten sposób.
No i kończyłam wczoraj czytać "Magic For Marigold", o której również już Wam pisałam, wiele radości mi sprawiło czytanie tej książki, jak zawsze z Montgomery, zaraz będzie jakaś tam recenzja.
Wczorajsze miłe rzeczy.
Witajcie!
Ostatni weekend, plus prawie cały czwartek i cały piątek był dla mnie obrzydliwie wręcz obrzydliwy, ale wygląda na to, że od wczoraj sytuacja zaczyna się normować, mam taką nadzieję, że mam rację, także jest to dość miła rzecz, poza faktem, że miałam też wczoraj obrzydliwie obrzydliwe sny i się nie wyspałam.
Wczoraj duuużo bawiłyśmy się z Zofijką, było bardzo śmiesznie, musiałam jakoś odreagować ten obrzydliwy czas i ogólnie tyle się śmiałyśmy, że czasami to się zastanawiałam, czy czasem nie umrzemy dziś, to znaczy wczoraj oczywiście, ze śmiechu, ale konsekwencją tego było tylko to, że Zofijce w trakcie jednego z ataków śmiechu zachciało się strasznie siusiu, a że o kulach ciężko jest szybko dobiec do kibelka, to ledwo uniknęła katastrofy. 😀
Czytałam i czytam do tej pory książkę "Magic For Marigold" Lucy Maud Montgomery w oryginalnej wersji. Książkę tę jak wszystkie książki Maud czytałam już bardzo dużo razy, Marigold w oryginale czytałam już raz, w ogóle zawsze ciężko jest mi się zmotywować i zabrać do czytania książek po angielsku, mimo, że ostatnio sobie uświadomiłam, że już chyba większość tego, co czytam na co dzień w sieci jest po ingliszu, ale książki Maud w oryginale czytać uwielbiam. Uwielbiam jej książki w ogóle i uwielbiam wiedzieć, jak coś wygląda u niej w wersji oryginalnej, zwłaszcza, że jej książki mają na ogół po kilka tłumaczeń, czy na przykład taka "Ania Z Zielonego Wzgórza" chyba z kilkanaście, wskótek czego jest trochę miszmasz. Różne polskie przekłady też uwielbiam czytać. Ale o tym będzie więcej kiedy indziej, jak będę robić recenzję Marigold.
Poza tym dużo czasu wczoraj spędziłam z Mishą oraz z Mamulką, z którą byłam w sklepie i podczas drogi do sklepu i z powrotem bardzo miło się nam nawijało. Niestety Mamulka ma zapalenie krtani, co nie jest już tak miłe, ale znając jej odporność oraz przeróżne sposoby, jakie zna na wszelkie choroby, bardzo szybko sobie z tym powinna poradzić.
Wczorajsze miłe rzeczy.
Witajcie!
Wczoraj miałam miły, ale raczej spokojny dzień. Spędziłam dużo czasu z Mishą, prawie jak zawsze. Poza tym wczoraj mój Tatul pojechał do pracy, pewnie wróci jutro, albo może pojutrze, ale zanim jeszcze pojechał spędziliśmy bardzo miło czas na Google Maps. Mój Tatul bardzo lubi sobie tak podróżować palcem po mapach Google, po różnych ciekawych miejscach, a potem ma w zwyczaju mówić: "Jak ja byłem w Finlandii, to widziałem…", "Jak przejeżdżałem przez Norwegię…" i wszyscy się dziwią. 😀 Ja bardzo lubię mu w tych podróżach towarzyszyć, wczoraj akurat zwiedzaliśmy pewną walijską miejscowość, ponieważ ja chcę wiedzieć na jej temat dosłownie wszystko, co tylko można. W ogóle często po Walii sobie jeździmy i w ogóle dużo czasu spędzamy razem z Tatulem przy kompie, bo Tatul mi opisuje na przykład różne zdjęcia, które chcę, żeby mi opisał, albo ja pomagam Tatulowi, bo mój Tatul bardzo niewiele potrafi na kompie zrobić, a jeszcze mniej potrafi zrobić nie wkurzając się, poza tym różne rzeczy z tą naszą firmą ja robię na komputerze, wtedy czasami Tatul jest potrzebny i w rezultacie wspólne posiedzenie nad moim lub Tatula laptopem zawsze się przeciąga. Aha, bo ja Wam zapomniałam napisać, że w związku z tym, że uczę się zaocznie, to mogę sobie również pracować, co też robię i pracuję jako coś w rodzaju sekretarki w firmie mojego Tatulka, piszę do jego klientów, przechowuję mu dokumenty itd. robię różne rzeczy, na które Tatul nie ma czasu, albo zrobić nie potrafi, żeby sobie trochę na przyszłość zarobić.
Dużo czasu spędziłam też wczoraj z Zofijką i pisałam z wieloma fajnymi ludźmi.
Ahaa, napiszę Wam jeszcze, że Zofijka dostała telefon. Wcześniej nie miała własnej komórki, dopiero wczoraj Mamulka kupiła jej jakiegoś LG, chociaż zawsze się zarzekała, że Zofija nie dostanie telefonu przed piętnastymi urodzinami. Ale mojej Mamuli się zmienia zdanie bardzo często i Zofijka wczoraj była w takiej euforii, że aż miło było to obserwować, choć nie wiem, czy akurat dla nas wyniknie coś dobrego z tego, że posiada swój własny telefon, na pewno będzie wszystkich nękać SMS-ami i telefonami, ale może też będzie więcej spokoju i nie będzie tak ciągle jęczała, że jej się nudzi. 😀 Bo ona bardzo często tak właśnie jęczy w normalnych sytuacjach, gdy może robić wszystko, co chce, więc wyobraźcie sobie, ile jęczy teraz, jak ma tą nogę rozwaloną.
Witajcie!
Zacznę jednak chyba od tej niemiłej rzeczy, bo jest dość szokująca. Wczoraj Zofijka złamała nogę. W kolanie. Jechała na wrotkach, ale była u niej nasza kuzynka, która też jeździła, mimo, że nie bardzo umie, więc Zofijka pożyczyła jej ochraniacze, dosłownie na chwilę. Pewnie gdyby tego nie zrobiła, teraz w ogóle nie byłoby sprawy. Prawie całą nogę ma w gipsie i w sumie nie wiadomo, czy w ogóle potem będzie mogła jeździć na wrotkach. W gipsie ma być sześć tygodni, cały czas ją ta noga boli. Dzisiaj Tatul skombinował jej jakieś kule, to sobie w tym względzie jakoś radzi, nienajgorzej właściwie, ale jest wciąż dość przybita. Wczoraj jak wróciła do domu, była w jakimś takim szoku, że właściwie ledwo co mówiła, tylko, że się chce szybko położyć do łóżka i jest głodna, ale nie da rady nic zjeść. Nic więcej nie mówiła, co jest bardzo, bardzo nie w stylu Zofijki, bo normalnie jak ma jakiś problem to ciągle gada. Jak nie ma to też. Dziś już jest lepiej, na szczęście wciąż jest z nią Dominika – nasza kuzynka – to chociaż o tym tyle nie myśli. Wydaje mi się, że problem jest nie tyle w tym, że złamała sobie nogę, ale że może nie będzie mogła już jeździć na wrotkach, no i że nie pojedzie w czwartek na obóz siatkarski. Strasznie się na pewno wynudzi.
Co do miłych rzeczy: Tatul dzisiaj rano był w sklepie po cóś tam i specjalnie kupił Zofijce i mi bułki maślane. Bardzo często Tatul rano kupuje mi bułki, co jest bardzo miłe z jego strony.
Miałam po prostu piękny, no genialny, niesamowity sen. W szczegóły wchodzić nie będę, bo musiałabym się rozpisywać o rzeczach, o których przynajmniej póki co nie macie pojęcia, wpis pewnie miałby z dobrych kilka stron, nie wiem, może kiedyś będzie osobny wpis na ten temat i moimi snami też się z Wami podzielę, może tak, a może nie, muszę jeszcze pomyśleć. Jakby jednak nie było miałam piękny sen i warte jest to udokumentowania.
I żeby było jeszcze fajniej, odpisał mi dzisiaj Bardzo Miły Człowiek, a żeby było jeszcze fajniej, jak mu bezzwłocznie odpisałam, to jeszcze dzisiaj mi odpisał ponownie. 😀 Jak to zwykły email może człowiekowi zrobić endorfinowy koktajl z mózgu. 😀
Dostałam od Mamulki specjalne kulki do kąpieli, znaczy nie jakieś specjalne, że specjalne, po prostu kulki specjalnie do kąpieli. Już wcześniej ich nie raz używałam i zawsze bardzo je lubiłam, to są takie bardzo fajne lawendowe kulki, to znaczy z olejkiem lawendowym w środku, są takie małe, wrzucasz je do wody i one się bardzo szybko rozpuszczają, no i ja się dzisiaj myłam w ich towarzystwie, oraz w towarzystwie Mishy, który pił wodę z umywalki. Także miałam towarzystwo doborowe doprawdy.
Jadłyśmy dziś z Zofijką krakersy z masłem orzechowym. Kiedyś strasznie nie lubiłam masła orzechowego, moja Mamula twierdzi, że musiałam pierwszy raz zjeść jakieś podrobione i jest to bardzo możliwe, bo jak Mamulka po kilku latach od tego momentu, gdy ja je jadłam po raz pierwszy, kupiła sobie masło orzechowe i ja go spróbowałam, stwierdziłam, że jest bardzo dobre i zupełnie inne od tego czegoś, co ja jadłam kilka lat temu. Także obecnie lubię, i ja i Zofijka też, masło orzechowe. Bardzo miło też nam się z Zofijką rozmawiało.
OK, to by było chyba tyle.
Środowe miłe rzeczy.
W środę były imieniny mojej Mamulki i w związku z tym było całkiem miło. Mamulka zrobiła toffi, w sensie ciasto toffi i ciasto z sokiem, przyjechała do Mamulki nasza najbliższa rodzina, całkiem miło spędziliśmy czas. Toffi wyszło Mamuli bardzo dobre, poza tym Tatul robił mi genialne drinki z wcześniej już wspomnianym Grand MCNishem w roli głównej, zresztą wszyscy się tymi drinkami mojego Tatula zachwycali, niezależnie z czym.
Inną miłą rzeczą było to, że zaczęłam czytać fantastyczną książkę, mianowicie "Nową Mary" Camille Deangelis, przeczytałam ją do końca wczoraj, ale cały czas mam w mózgu, pierwszy raz się z czymś podobnym zetknęłam, najprawdopodobniej będzie recenzja jakaś.
No i Misha. Misha był ze mną przez większość czasu gdy siedziałam z nimi przy stole. Wyobrażacie sobie? Siedział mi na kolanach i mruczał. I nie uciekał. Śmieszne, w ogóle nie w jego stylu. Żeby jeszcze było jakieś mięso do jedzenia, to ja rozumiem, ale było dopiero na kolację, a on tak ze mną siedział dużo wcześniej.
A, no i ciekawe nawijki mieliśmy z dziadkiem, co ma miejsce prawie zawsze, więc prawie bym o tym zapomniała, ale też bardzo miła rzecz, więc uwzględnić należy. 🙂
Wtorkowe miłe rzeczy.
Witajcie!
Wybaczcie, że nie pisałam wcześniej, ale rozwalił mi się zasilacz od laptopa, więc zanim sobie skombinowałam nowy, trochę zeszło.
Co do miłej rzeczy, jaka spotkała mnie we wtorek, ma ona ścisły związek z Mishą. Położyłam się na chwilę po południu na łóżku, Misha leżał w koszu, chciałam go pogłaskać, a on z tego kosza wyszedł i położył się na mnie. Był taki grzeczny i miły. I tak leżeliśmy razem prawie godzinę, a ja słuchałam wszystkich dźwięków w Mishy, które są bardzo piękne. Jak bije jego serduszko, jak oddycha przez sen, jak mruczy… Uwielbiam słuchać Mishy.
Wczorajsze miłe rzeczy.
Witajcie!
Wczoraj miałam ogólnie dość miły dzień. Tak jak już wcześniej pisałam, miałam miłe sny. Bardzo dużo
miłych snów. Miałam też różne niemiłe, ale większość była raczej miła. Zofijka pojechała na większość
dnia do koleżanki na urodziny, byłyśmy więc same z Mamulką, bo Tatul był w Szczecinie. Generalnie nie
działo się wczoraj raczej nic szczególnego, ale po prostu miło spędziłam czas. Ze szczególniejszych rzeczy
jeszcze, wieczorem napisała do mnie koleżanka z UK, z którą się wymieniamy mniej więcej raz w tygodniu,
czasami częściej, bardzo długimi mailami dotyczącymi dosłownie wszystkiego. Bardzo lubię jej maile, ponieważ
fajnie pisze i jeśli chodzi o styl i opisywanie tego, co się u niej dzieje, mamy poza tym dość dużo wspólnego.
Ostatnio wysyłałam jej zdjęcia Mishy, bardzo się jej spodobał, ale Misha podoba się wszystkim, więc raczej
nic dziwnego w tym nie ma. A, co do Mishy, to, jak może ktoś zauważył, nic wczoraj nie pisał. Powód jest
banalnie prosty. Przespał cały, dosłownie cały, długi dzień. I ja go w ogóle nie widziałam. Przez cały
dzień. Myśleliśmy, że w związku z tym będzie w nocy rozrabiał albo jęczał, co mu się często zdarza gdy
prześpi cały dzień, ale tym razem spał bardzo spokojnie w swoim koszu i mimo, że ja przez większość noy
nie spałam, bo mi się w ogóle nie chciało i robiłam różne rzeczy, bo mi się w łóżku nudziło, to Mishy
to raczej we śnie nie przeszkadzało. No i miłych rzeczy chyba tyle.