Categories
Randomowa pisaninka. Zwierzenia Świra.

Dożyć setki?

Wczoraj przed snem Zofijka miała rozkminowy nastrój. Dostała nową kanapę do swojego pokoju, który od prawie roku wciąż jeszcze nie jest do końca urządzony, właściwie w ogóle nie jest, no i w związku z tym chciała, żebym ja z nią spała pierwszą noc, po prostu żebyśmy ją razem przetestowały. Pretext śmieszny, bo Zofijka po prostu zawsze lubi, jak z nią leżę, zanim zaśnie, albo jak razem śpimy u mnie albo u niej, bo obie mamy tak wielkie łóżka, że to jest egoizm samemu spać. 😀 No i tak, jak na ogół jest to dla nas czas, kiedy pękamy ze śmiechu z najgłupszych rzeczy, tak wczoraj Zofijka miała właśnie jakiś taki rozkminowy, powiedziałabym nawet, że smętny nastrój i się mnie spytała, czy ja chciałabym dożyć stu lat i czy to jest fajnie.
Moja odpowiedź była automatyczna: "A niby po co?", co bardzo rozśmieszyło Zofijkę.
No bo właśnie, właściwie, to ja serio nie bardzo rozumiem, po co. Nie wystarczy mieć fajne, ciekawe, może nawet burzliwe, produktywne życie? W jakim celu aż takie długie? Skąd ten cały pęd długowieczności? Czy tylko dlatego, że ludzie boją się śmierci? W takim razie ten lęk musi być ogromny.
Rozmawiałam już kiedyś o tym z moją babcią, która zawsze się buntuje, jak ludzie jej życzą sto lat. Mówi, że nie chciałaby tak długo żyć, patrzeć, jak wszyscy, których znała w młodości umierają, mieć coraz więcej chorób, nie nadążać za zmieniającym się światem, nie być już nikomu potrzebną, bo powoli zawodzą ją zmysły i siły itd. Stwierdziła, że znacznie ciekawiej jest mieć życie przyzwoitej długości, ale takie, które by naprawdę dawało satysfakcję, po którym umierając możesz sobie powiedzieć, że to miało sens i w ogóle było fajnie i wszystkim innym tego również życzę. No i nie mogę się w tym względzie z moją babcią nie zgodzić, choć dla niej już pięćdziesiąt lat to za dużo i sama mając siedemdziesiąt, jak możecie wywnioskować, czuje się raczej staro, tak przynajmniej twierdzi. Dla mnie pięćdziesiąt lat to jeszcze nie aż taka tragedia.
Tak myśli też Zofijka. Jak się jej zapytałam po co dożywać aż setki, stwierdziła "No właśnie, przecież człowiek musi być bardzo zmęczony jak tak długo żyje. CO wtedy można robić?". OK, może jak ktoś jest w dobrym stanie ogólnym w tak sędziwym wieku, to jakieś hobby sobie na pewno znajdzie, no ale ilu ludzi w wieku stu lat jest w dobrej kondycji czy to fizycznej, czy umysłowej?
Mój Tatul jednakże twierdzi odwrotnie. Nie jest człowiekiem jakimś bardzo wesołym, pełnym energii, nic z tych rzeczy, ma raczej, hmm, wisielczy stosunek do rzeczywistości, niemniej jednak z przekonaniem twierdzi, że chciałby dożyć nie tylko setki, ale i dwustu lat czy dalej, byleby tylko w dobrym zdrowiu. Oglądać, jak mu rosną wnuki, prawnuki i praprapraprapraprawnuki, jak świat przechodzi z jednej ery w drugą… niewątpliwie świat z tej perspektywy musi wyglądać ciekawie, być za życia prapraprapraprapradziadkiem, który przeżył sześć stuleci i siłą rzeczy trudno go przebić w życiowym doświadczeniu, a zdrowie mu służy. Jak taki jakiś kurczę wampir. Ale jednak, nie zmęczyłoby Was to po jakimś czasie? Mój Tatul twierdzi, że jego nie. Wydaje mi się, że ponieważ nie jest jakimś bardzo żywotnym czy szczęśliwym człowiekiem, mówi tak dlatego, że czuje świadomie lub nie, jakiś mocny lęk przed śmiercią. Myślę, że jak by tak przeżył załóżmy półtora wieku, tak by nasiąknął cynizmem, że już dalej by mu się odechciało. 😀 Ale może się mylę i obym się myliła i oby Tatul rzeczywiście mógł jak najdłużej pożyć, jeśli chce, ja bym się z tego ogromnie cieszyła. A ma na to duże szanse, bo ma wielu naprawdę długowiecznych ludzi w rodzinie, w tym moją babcię, któ®a ma już 81 lat i ludzie uznają ją za młodszą, niż wyżej wspomnianą 70-letnią babcię od strony Mamuli.
Dziwi mnie trochę paradox naszej pięknej współczesności. Leci się za długowiecznością, nieśmiertelnością wręcz, a co ci biedni ludzie z tego mają? Może i długieżycie, ale pełne różnych dolegliwości, których według naszej konwencjonalnej medycyny nie idzie wyleczyć, a więc jakość pozostawia chyba sporo do życzenia. A że dla mnie w większości sytuacji liczy się właśnie jakość, a nie ilość, nie ma to dla mnie po prostu sensu. Ja oczywiście jestem jak najbardziej za życiem i przeraża mnie też druga skrajność, że skoro ten dziadziuś już ledwo zipie, to czemu mu nie ulżyć i biedaka nie dobić. Jednak myślę, że można to jakoś wypośrodkować. Do czego jednak chyba ludzie powinni bardziej oswoić się z myślą o śmierci i przyjąć ją jako coś naturalnego i niezależnego od nas, bo nie my tu rządzimy, a nie zawsze odsuwać ją gdzieś na skraj świadomości.
A czy Wy chcielibyście dożyć stu lat? Jakie jest Wasze stanowisko w tej kwestii? 🙂

Categories
Randomowa pisaninka.

Kolejny randomowy wpisik.

Witajcie!
Trzeba by chyba było napisać coś konstruktywnego. ALe mi się nie chce, bo mój zwęglony mózg mi nie chce działać. @Pajper wymyślił mi parę dni temu nową xywkę – mózgozwęglacz – także ja dopiero teraz odkryłam, co się dzieje z moim mózgiem, mianowicie, że właśnie się zwęgla. Co w sumie nie jest dziwne przy takiej ilości snu, jaką miałam w tym tygodniu. Teraz mi się tak przestawiło, że jeszcze chyba nigdy nie było tak dziwnie i okropnie pod tym względem. Jestem strasznie śpiąca, zmęczona i zamulona, ale jak tylko próbuję zasnąć, czegokolwiek bym w tym celu nie robiła, po prostu nie idzie. Względnie jest tak, że przysnę na chwilkę i zaraz się gwałtownie wybudzam, albo na około godzinkę i wtedy mam jakiś debilny koszmar, więc i tak się budzę zmęczona, także nie wiem, co lepsze. Moja Mamulka mówi, że jak zna mnie, powodem tego musi być coś dziwnego, bo tylko mi w tym domu się przytrafiają jakieś dziwne rzeczy, albo poznaję dziwnych ludzi, no czasem jeszcze Tatulowi. Oczywiście wszelkie meliski, neospazminki i inne takie nie działają. Mamulka wpadła na pomysł, że to może coś od tarczycy, chociaż według mnie gdyby to było coś od tego, to bym raczej ciągle spała, tak jak wcześniej, no ale trzeba sprawdzić. Dlatego wczoraj przed szkołą byłyśmy jeszcze zrobić wszystkie badania, które się tak z biegu da zrobić, jak nie to, to pojedziemy do tej babki, która mi zdiagnozowała wtedy te moje sny, o których Wam pisałam. Zrobiłam sobie też wczoraj kąpiel jodową, bo jod jest dobry na niedoczynność tarczycy, no ale to nie działa tak doraźnie. ASMR nawet próbowałam, nawet w ogóle nie mam tingles, co mnie w sumie nie dziwi, świat serio nie wygląda atrakcyjnie z perspektywy kilku bezsennych lub prawie bezsennych dni, a żeby mieć tingles to trzeba się tak trochę cieszyć życiem. Chciałam się pobawić nawet melatoniną, chociaż różne rzeczy o tym słyszałam, ale jak to powiedziałam mojej Mamulce, człowiekowi, który się zna na lifestylach i głęboko w tym siedzi, to dość gwałtownie stwierdziła, że nie, bo melatonina potrafi jeszcze bardziej rozregulować. Cóż, będę musiała się chyba sama dokształcić i dowiedzieć, jak jest naprawdę, no ale do tego to muszę się wyspać. 😀 No i dochodzimy do punktu wyjścia. Ale ja nie o tym chciałam, zaraz się zapultam w przeszłości jak Misha. 😀
Dążyłam do tego, że skoro trzeba by chyba było napisać coś konstruktywnego, a ja nie mam siły na jakieś odkrywcze rozkminy, to zdecydowałam się na jakiś przyjazny writing prompt. Ten, który wybrałam, jest to writing prompt w formie pytań. Przy okazji jeśli komuś się spodoba, możecie pisać Wasze odpowiedzi na te pytania w komentarzach albo to sobie ukraść na Wasze blogi, bo to jest podobno ze strony z takimi rzeczami, więc można, ja to widziałam, bo znajoma, której bloga śledzę zreblogowała. No i uprzedzam, że jeśli będzie tu coś niegramatycznie, nielogicznie, nieortograficznie, niestylistycznie, od tyłu czy jakkolwiek niezgodnie z zasadami pisowni polskiej, jest to spowodowane zwęglaniem się mojego mózgu.
1. Jak mija twój dzień i na co czekasz w najbliższej przyszłości?
Mój dzień… no nieszczególnie dzisiaj. Rano byłam w szkole, potem z Mamulą na zakupach, i z Zofijką, potem przewalaliśmy się z Mishą po łóżku, bo on akurat leżał, a mi się nic innego nie chciało, byli u nas babcia z dziadkiem, co Misha już zrelacjonował, wrócił z pracy Tatul, a teraz przyjechała do nas Mamuli znajoma, jej krawcowa, której Mamula przed chwilą pokazała cały nasz dom. Obecnie siedzimy z Misheczką u mnie w pokoju, słucham sobie BBC Radio Cymru no i życie jakoś leci. W ogóle czas strasznie wolno leci, jak się nie śpi, no ale to chyba nic odkrywczego. 😀 Co do drugiej części, na co czekam w najbliższej przyszłości… żeby się wyspać. 😀 To na pewno, no ale pytanie w wersji oryginalnej brzmi "What are you excited about in the near future?", a to, mimo, że byłoby świetne, aż tak mnie nie excytuje. Kurczę, no nie wiem, ciężko mi w tym momencie myśleć o czymś excytującym. Ahaa, dobra, chyba wiem, ale wątpię, że to się wydarzy, pozostaję wierna mojej ideologi, żeby się nigdy nie nastawiać. Ostatnio mój Tatul zaczął coś tam mówić, że by chciał sobie wziąć wolne tak na cały tydzień, teraz się trochę narobił, bo jego zmiennik miał wesele syna i widać, że Tatul przez to trochę świruje, a teraz ostatnio już parę razy mówił, że chętnie by sobie znowu na tydzień do Szwecji wyjechał. Zzzzzaaaaarrrrrąbiiiiiście by było, ale nie mam pojęcia, czy to wypali, więc myślę o tym wyłącznie w trybie przypuszczającym.
2. Jaką cechę najbardziej w sobie lubisz i dlaczego?
Hmmm… pomyślmy… tak najbardziej najbardziej to chyba to, że łatwo mi się rozkminia, kto jaki jest. Dużo myślę o ludzkich charakterach i osobowościach, lubię je analizować i obserwować, więc wyciąganie wniosków wychodzi mi coraz lepiej, przynajmniej tak mi się wydaje i taką mam nadzieję. Mój dziadek z tego powodu mówi na mnie rentgen. 😀 To z kolei potrafi czasem pomóc w jakimś pomaganiu ludziom, co zawsze sprawia satysfakcję, bo takim już jesteśmy gatunkiem, że pomoc bliźniemu nas w naturalny sposób uszczęśliwia. No i przydaje się w wielu innych sytuacjach.
3. Jakie jest największe wyzwanie, jakie do tej pory spotkało Cię w życu i jak je przezwyciężyłaś? Jaki jest twój plan, jeśli wciąż nad nim pracujesz?
Nie wiem, czy to jest największe, ale na pewno wielkie. Tym wyzwaniem jest mój walijski rok. Na początku tego roku zrobiłam sobie takie postanowienie noworoczne, że ten rok będzie rokiem walijskim, to znaczy, że postaram się w ciągu tego roku nauczyć ile tylko będę mogła mówić po walijsku i posługiwać się tym językiem, po prostu robić sobie language immersion, czyli się zanurzać w walijskim i się nim otaczać, zrobić wszystko, żeby się rozwijał. Początkowo chciałam robić sobie co roku rok z innym językiem, ale miałabym zbyt wielki miszmasz w głowie, na walijski potrzebuję zdecydowanie więcej czasu, niż rok, nie sądzę, żebym do stycznia była gotowa na wprowadzenie nowego języka. To było oczywiście wyzwanie bardzo pozytywne, choć nie brakowało mi w nim frustracji, często byłam wkurzona, przybita czy coś, ale jeszcze częściej w euforii. A moim największym osiągnięciem jest oczywiście pozyskanie Gwila, bez którego pewnie dawno bym osiadła na mieliznach, jęczała i płakała. Raz, że Gwil to Gwil, faza i te sprawy, a dwa, że po prostu sama bym nie dała rady. No a potem jeszcze się inni ludzie pojawili, różne rzeczy, nawet znalazłam Big Welsh Challenge na stronie BBC, tak też nazwałam mój folder do walijskiego, z jakimiś moimi zapiskami, osiągnięciami, planami na przyszłość itp. Mój game plan nie jest jakiś ścisły, bo nie zależy ode mnie. Zależy też od tego, co wygrzebię na sieci, co mi któś podrzuci, czego się dowiem od ludzi, co jest dostępne i do ogarnięcia… Co miesiąc, albo jakoś tak, staram się robić sobie jakieś podsumowanie i zobaczyć, czy serio się jakoś w danym miesiącu rozwinęłam. Wtedy jest sukces.
4. W czym jesteś mistrzem lub expertem?
Na początku nie mogę sobie odmówić przyjemności zacytowania Wam tego pytania. What is something you are a jack, master, or expert in/of? Jack? Jack to mistrz? Nie wiedziałam. Słowo jack wydaje się mieć miliard zastosowań, zależnie od rejonu, kontextu itd. Ci, co wiedzą, to wiedzą, dlaczego mnie to tak rusza, tym, co nie wiedzą, mówię, że od zawsze uwielbiam mię Jacek, a także Jack, choć nie są one spokrewnione etymologicznie, ale bardzo je oba lubię, lubię wielu ludzi o tych imionach, bo samo to, że się tak nazywają nastawia mnie do nich pozytywnie, lubię po prostu Jacków i słowo jack w każdym jego znaczeniu, choć niektóre są co najmniej dziwne.
Abstrahując od Jacków, myślę, że dużo jest takich rzeczy, na których się nienajgorzej znam, podobnie jak i takich, na których się nie znam w ogóle lub ilekroć się do nich zabiorę, kończy się to co najmniej potrójną porażką. Ale taką chyba najbardziej przebijającą się w moim życiu rzeczą, w której mogłabym się uznać za experta, są szeroko pojęte kwestie lingwistyczne. A nawet, jeśli w jakimś obszarze tychże kwestii nie dysponuję zbyt wielką wiedzą, to mam w tej materii dość otwarty mózg i lubię się nowych rzeczy z tego zakresu dowiadywać, więc siłą rzeczy moja siła expercka rośnie. 😀
5. Czego dotyczył twój ostatni sen, jaki pamiętasz?
Jedno wielkie dziadostwo. Nie będę wchodzić chyba w szczegóły, ale był to jeden z właśnie tych moich snów, o których już trochę pisałam. Moje wszystkie sny są na ogół intensywne, przynajmniej te, które pamiętam, i te złe, i te fajne. Ostatni normalny sen, jaki miałam, dotyczył Gwila, ale był strasznie krótki, to było jakieś dwa tygodnie temu, także, przynajmniej jak na mnie, trochę dawno, bo na ogół miewam sny częściej, no ale… nie w takich warunkach, wiadomo, chyba, że mam śnić na jawie.
6. Kto wie o tobie najwięcej?
Mmmmm… i tu mamy problem. Teoretycznie powiedziałabym, że moja Mamulka, bo my gadamy tyle, że siłą rzeczy musi wiedzieć, poza tym jest moją Mamulką i tak dalej i tak dalej, jednak z kolei są takie rzeczy, których moja Mamulka nie wie, a wiedzą ludzie, którzy wcale jakoś dużo poza tym o mnie nie wiedzą. No ale OK, to jest strasznie trudne pytanie, więc niech będzie, że Mamulka, poza tym dużo informacji na mój temat posiada jeden z moich penpali, sporo dziwnych rzeczy wie także Zofijka, z życia i z tego, że często sobie po nocach gadamy o głupotach, a to jest jeden z łatwiejszych sposobów do poznania człowieka, no i, wbrew pozorom, mamy sporo wspólnego w postrzeganiu świata, co ułatwia wzajemne rozumienie i poznawanie się.
7. W jakiej pozycji śpisz najczęściej?
O mamo. Jak śpię, to nie wiem, ale zasypiam najczęściej na lewym boku. Z trzech powodów. Po pierwsze, tak mi wygodnie, po drugie, Misha stoi po lewej stronie mojego łóżka, znaczy stoi Mishy kosz, a ja się chcę z nim miziać, po trzecie, moja Mamulka gdzieś w tych swoich lifestylach czytała, że taka pozycja sprawia, że człowiekowi szybciej się podczas snu oczyszcza mózg. Nie mam bladego pojęcia, jaki to może mieć związek, ale warto się przyczyniać do dobrostanu mózgowego, więc jeśli to działa… czemu nie. Innym powodem jest to, że ta babka u której byłam z tymi moimi strasznymi snami, powiedziała, że u ludzi występują one najczęściej, gdy śpią na plecach. Ja z własnej woli tak nigdy nie śpię, poza tym nie zauważyłam, żeby pozycja miała u mnie jakieś znaczenie, ale spania na wznak staram się unikać, tym bardziej, że podobno ludzie tak w ogóle nie powinni, bo nie są do takiego snu stworzeni.
8. Gdybyś miała wehikuł czasu (taki jak Tardis), i mogłabyś przenieść się gdziekolwiek w czasie i przestrzeni, gdzie byś się przeniosła?
Jeśli w przestrzeni, to do któregoś mojego ulubionego kraju, albo jakiegoś konkretnego jego obszaru i wtedy czas mnie nie obchodzi. Jeśli w czasie, to do Vreeswijka, albo do Celtów/Wikingów.
9. Dlaczego twój ulubiony kolor jest twoim ulubionym kolorem?
Po pierwsze, nie mam wyłącznie jednego najbardziej ulubionego koloru, po drugie, trudno tak dokładnie sprecyzować dlaczego. Moje ulubione kolory to czarny, biały, szary, zielony i niebieski, w przypadku tych dwóch ostatnich pewnych odcieni nie lubię, ale większość jednak tak. Lubię mieć te kolory wokół siebie, lubię ubrania w tych kolorach, ogólnie lubię chłodne, raczej stonowane kolory, nienawidzę jaskrawości, a czerwony to dla mnie symbol wszelkiego zła na ziemi. NIEEEEENAAAAAWIIIIIDZĘ CZEEEEERWOOOOONEEEEEGOOOOO!!! A mój pokój jest prawie cały zielony.
10. Kiedy ostatnio śmiałaś się tak, że bolał cię brzuch, boki, nie mogłaś złapać oddechu itp.
W piątek. To znaczy w piątek w zeszłym tygodniu. Ryłyśmy się wtedy z Zofijką pisząc jej szkolne wypracowanie, a potem jeszcze z SMS-ów jej koleżanki. Najczęściej takie ataki śmiechu miewamy właśnie z Zofijką, nie umiemy się normalnie śmiać.
OK, to tyle, chyba nawet nie wyszedł najgorszy ten wpis, zaraz go sprawdzę i się zobaczy, a że już się wieczór zrobił, to mam nadzieję, że potem uda mi się normalnie zasnąć. Wam również życzę miłych snów i miłej lektury, no i jeśli będziecie mieć ochotę, zapraszam Was również do zabawy z tymi pytaniami.

Categories
Randomowa pisaninka. Zwierzenia Świra.

Powody, dla któryh uczę się walijskiego.

Witajcie!
O, Misha już śpi. Ten to ma zdrowie. Położył się i prawe od razu zasnął. Właściwie nie wiem, czy to oznaka zdrowia, no ale u kota chyba tak. Miejmy nadzieję. Ale ja nie o tym chciałam.
Chciałam Wam pokazać, cóż to ja wymyśliłam wczoraj, no i część dzisiaj w nocy. Znowu się zainspirowałam rozmową z kimś, tym razem znów z Sekai. Sekai mieszka przy walijskiej granicy, co skutkuje tym, że jej łatwiej jest znaleźć jakieś materiały, czy w ogóle rzeczy nadające się jakkolwiek do nauki walijskiego, niż mi. W związku z tym ja lubię ją wykorzystywać. Nie no, nie wykorzystuję jej, ale Sekai jest pod nieprzemijającym wrażeniem tego, że ja się uczę walijskiego, wie już o tym cała jej rodzina i w ogóle dla niej to jest chyba główny fakt dotyczący mnie, poza tym, że jestem z Polski, ona ma fisia na języki słowiańskie. 😀 Ostatnio była na wakacjach w Walii, północnej Walii i wiecie co? Przywiozła mi z tej Walii, znaczy nie mi, tylko do siebie do domu, ale dla mnie, multum jakichś papirów po walijsku, na których było napisane, gdzie i z kim możesz się w Walii skontaktować, w sensie z jakimi władzami, jak chcesz się uczyć walijskiego i chcesz od nich jakieś rzeczy do nauki, sama się zaoferowała, że do nich zadzwoni i się zapyta, czy to tylko w Walii czy jak, a jak nie to mi potem prześle, znalazła też jakieś książeczki dla dzieci po walijsku i jak ma czas, to mi je przepisuje, bo one są krótkie, większy problem jest z tym, że tam jest dużo zdjęć i bez opisów po niewidomemu możesz mieć problemy z zajarzeniem, więc ona mi je też opisuje. Teraz po wakacjach jeszcze się tym nie bawiłyśmy, ale w czasie wakacji całkiem sporo m przepisała, za co jestem jej niewymownie wdzięczna na wieki, a po walijsku wcale się nie pisze łatwo, jeśli się nie zna jakichś zasad. W każdym razie jak ona napchała pełno tych wszystkich papirów i powiedziała swoim rodzicom i siostrze, że ona chce to wziąć, bo ma koleżankę, któ®a się uczy walijskiego i tak dalej i tak dalej, wszyscy się zaczęli pytać "Ale dlaczego? W Polsce? Po co? To ten walijski w Polsce jakiś popularny?" 😀 No i jak wrócili i Sekai do mnie pisała, to napisała mi na koniec, że jej siostra się pyta, czemu ja się właściwie uczę walijskiego.
I chociaż ja właściwie wiem dlaczego, no podoba mi się i w ogóle, co też jej napisałam, zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że powodów jest sporo więcej. No i wreszcie wczoraj postanowiłam stworzyć całą listę powodów, dla których uczę się walijskiego, którą Wam poniżej prezentuję. Nie są one ułożone w jakiejś kolejności ważności, po prostu tak, jak mi przychodziły do mózgu, przy niektórych moze coś tam dopiszę.
1. Strasznie mi się podoba i należy do grupy moich najbardziej ulubionych języków, w przypadku których mam nieustanne poczucie, że po prostu powinnam się ich nie tyle uczyć, ile mieć z nimi kontakt, a najlepiej nimi mówić.
2. Chcę w przyszłości przeczytać Mabinogion po walijsku, jak i inne książki dotyczące kultury celtyckiej i walijskiego folkloru po walijsku.
3. Podoba mi się walijska muzyka, zwłaszcza walijskojęzyczna.
4. Jest to pretext do utrzymywania kontaktu z Gwilem.
5. Ze wszystkimi nacjami, których języki należą do moich najbardziej ulubionych, mam do jakiegoś stopnia pewne poczucie więzi, oczywiście jeśli chodzi o Polskę i język polski było raczej tak, że wskutek więzi z Polską i Polakami polubiłam tak bardzo język polski, no bo wiadomo, z ojczystym zawsze inaczej, w każdym razie moja więź z nacjami celtyckimi jest dość specyficzna i mocna, chyba nawet mocniejsza, niż ze Szwecją czy Finlandią, czy innymi, co uważam, że również jest w pewnym sensie powodem, bo chciałabym poznać więcej walijskojęzycznych ludzi i zobaczyć, czy serio są jakieś powody, że tak właśnie to odczuwam. Póki co znam tylko Gwila i niejaką ALys Mai i mamy całkiem sporo wspólnego, chociaż z Alys Mai nie gadałam dużo jak dotąd, bo rzadko piszemy.
6. Uważam, że sami Walijczycy – tfu, duża część Walijczyków, zwłaszcza na południu – wciąż nie doceniają swojego języka tak, jak powinni, mimo, że w ostatnich dziesięcioleciach jego sytuacja znacznie się poprawiła, więc no… ktoś inny musi im jakoś pokazać, co mają, po ingliszu faflunić to juz każdy potrafi. 😀
7. Żeby się ludzie pytali i dziwili i żeby było o czym gadać.
8. Żeby rozwijać mózg i nie zdziwaczeć jeszcze bardziej na starość. 😀 Zdecydowanie mam chyba coś w rodzaju obsesji na punkcie rozwijania mózgu, strasznie się boję chorób degeneracyjnych i wszystkiego, co obniża sprawność mózgu. No a wielojęzyczność zdecydowanie zmniejsza ryzyko obniżonej sprawności mózgu w przyszłości. W tym samym celu jem rzeczy, które usprawniają mózg, a że mam Mamulkę, która się zna na lifestylach nie jest to trudne, nie dodaję do herbaty cytryny, tylko kwas askorbinowy, czy tam askorbinian sodu, bo Mamulka go sobie kupuje, a to smakuje tak samo, natomiast jak dodasz cytryny do ciepłego picia, wytworzy Ci się cytrynian glinu i zacznie Ci się odkładać w tkankach mózgowych, także no… ja dziękuję. Znaczy nie no, bez przesady, niemniej jednak strasznie jestem wyczulona na kwestie mózgowego dobrostanu, chyba jednak bardziej, niż normy przewidują. 😀
9. Żeby móc pisać cóś tak, żeby nikt niepowołany nie zajarzył, o co chodzi. 😀 Mówię o takich rzeczach jak na przykład mój pamiętnik czy jakieś inne zapiski. Na chwilę obecną jest to mieszanina polskiego, angielskiego i szwedzkiego, ale przypuszczam, że jak poznam walijski na tyle, że będę mogła się w miarę w pełni wyrazić na piśmie, będę używać walijskiego. Albo jak mam ochotę sobie poprzeklinać. Po walijsku jest akurat według mnie fajniej, niż po polsku, a nawet po szwedzku, czy nawet po angielsku. Nie należę do ludzi, którzy mają w zwyczaju kląć przy każdej możliwej okazji, ale czasami… no nie da się inaczej. I wtedy najczęściej albo po walijsku, albo po fińsku, bo też jest świetnie. Kiedyś była taka sytuacja, że przyjechali do nas goście na noc, bo była komunia moich kuzynek, ale Mamula najpierw chciała, żeby zjedli kolację. Ja natomiast chciałam sobie posocjalizować, więc zeszliśmy z Mishą, żeby zobaczyć, co tam i jak tam. No ale oni mieli powystawiane chyba wszystkie walizki, w tym jedna bya tak pięknie na środku i ja o nią z impetem trzasnęłam piszczelą, no i zanim zdążyłam w ogóle cóś pomyśleć stwierdziłam: "Sgriwiwch Cach Yma". Tatul do mnie z kuchni mówi "Co ty tam klniesz po walijsku?" no to się wszyscy dowiedzieli, że po walijsku i był temat do dyskusji znowu, że czemu walijski, aczkolwiek normalnie raczej takich akcji nie robię, tak jakoś wyszło odruchowo, bo serio mocno się w tę piszczel trzasnęłam. 😀
10. Żeby gadać z Mishą w kolejnym języku i sprawdzić, czy reaguje. Jak już zapewne wiecie, Misha jest bardzo mądrym stworzeniem i wie dużo rzeczy, o jakie zanim się tego dowiedziałam, w życiu bym go nie podejrzewała. Pomysł z gadaniem do Mishy nie tylko po polsku podsunął mi mój nauczyciel od szwedzkiego, który gada ze swoimi kotami i z psem po szwedzku niby rozumieją. Mi się to wydało dziwne i raczej oparte na autosugestii, ale postanowiłam spróbować, bo już zauważyłam, że Misha reaguje gdy zawołasz go Misha, Mishka, Misheczka, Mishątko i tak dalej, na przykład siedzi sobie gdzieś wysoko, a Ty powiesz Misheczka, to on się odwraca. Oczywiście to "działa" tylko wtedy, gdy nie jest zaabsorbowany czymś innym, wiadomo, ludzie też nie zawsze robia to, czego się od nich w danej chwili oczekuje. No więc spróbowałam i okazało się, że Misha przychodzi do mnie i gdy go zawołam Misha chodź, czy Misha chodź tu, Misha come 'ere, Misha kom här. Dodam, że my do Mishy rzadko wołamy kici kici, a jak tak, to to po prostu nie działa. Moja Mamulka gdzieś wyczytała, że każdy przecież z automatu zawołałby kota kici kici i w ten sposób przyjdzie do każdego, dlatego Mamula wymyśliła, żeby do niego gwizdać, potem jednak my z Zofijką zaczęłyśmy wołać mish mish mish. 😀 No więc skoro działa i Misha come i Misha kom i Misha zdaje się jarzyć o co mi chodzi, jak do niego tak po prostu gadam po innemu, że na przykład idziemy do snu i idzie za mną na górę, zdecydowałam się, jak już troszeczkę ten walijski ogarnęłam, że po walijsku też spróbuję. "Misha, cer yma, melys!". Misha wolno, z rezerwą, on w ogóle nie jest szczególnie responsywny i się zawiesza łatwo, więc to trochę zeszło, ale jednak przyszedł i od razu zajarzył, że coś od niego chcę. No to po walijsku też do niego gadam, chociaż na razie jeszcze nie umiem jakoś płynnie. No i raczej po innemu gadam do niego jak jesteśmy sami, ale strasznie to lubię.
11. Bo chcę zobaczyć, jak mi się będzie uczyło niegermańskiego języka.
12. Żeby lepiej rozumieć Wenglish. Jest to dialekt walijski angielski, więc jak się można domyślić mieszanka i tego i tego, świetny jest w nim akcent i ja go, jak wszystkie akcenty i dialekty brytyjskie, uwielbiam.
13. Żeby rozumieć, co faflunią w BBC.
14. Żeby się nabijać z Tolkienowskich świrów, jak kiedyś jakichś poznam, że umiem gadać w Sindarinie, 😀 tworząc Sindarin Tolkien wzorował się na walijskim i w sumie jak umiesz czytać po walijsku, to umiesz w Sindarinie.
15. Żeby przerażać moją babcię. Moja babcia ma troszeczkę teologicznego świra. Nie jest dewotką, jak wiele babć, po prostu zawsze się interesowała teologią, nawet jakieś tam studia zrobiła, twierdzi, że język walijski to na pewno jest język pogański, bo Celtowie byli poganami i ci Walijczycy, którzy mówią po walijsku też są, że wszystkie języki z grópy gaelickiej są językami pogańskimi. Zawsze się mnie pyta o różne rzeczy dotyczące duchowości celtyckiej, i tej wczesnej, pogańskiej, i tej już chrześcijańskiej, jak się zaczęli pojawiać tam ci wszyscy mnisi i wciąż nie chce jej się wierzyć, że tam serio kiedyś ludzie się modlili po chrześcijańsku po walijsku, irlandzku i szkocku, że mieli swoją charakterystyczną, chrześcijańską duchowość, fakt, że z elementami swoich starych kultów, ale tak to i my mamy jakieś obyczaje po starosłowiańskich kultach, które przeniknęły do naszej polskiej duchowości.
16. Bo chcę obejrzeć serial Rownd A Rownd, w którym grał Gwil i wiedzieć o co chodzi.
17. Bo chcę umieć robić coś niszowego.
18. Bo uwielbiam, jak ludzie gadają po ingliszu, potem przeskakują na walijski, potem na angielski i ja też tak chcę przynajmniej potrafić.
No i to tyle. Sporo prawda? No właśnie. No to teraz tym bardziej wiem, że warto.

Categories
Randomowa pisaninka.

Rzeczy, z których jestem dumna.

Witajcie!
Wykminiłam w końcu taki jakiś dorzeczny, typowy blog challenge. Typowy, bo 30 day blog challenge. Konkretnie 30 day self care challenge. Nie mam pojęcia, czy ten mój challenge rzeczywiście będzie 30-dniowy, jak znam życie, to może być z tym ciężko, ale mam nadzieję, że chociaż z przerwami uda mi się to pociągnąć do końca, no zależy od różnych rzeczy. Jeśli któś miałby ochotę się też tak pobawić, czy na swoim blogu, czy w komentarzach, to życzę miłej zabawy. 😀 Chętnie się jej przyjrzę.
A więc w pierwszym dniu należy opisać rzeczy, z których odczuwa się w dniu dzisiejszym dumę. Moich rzeczy wiele nie będzie, bo przez większość dnia miałam migrenę, podczas której ciężko jest osiągać jakieś wielkie milowe kroki. Jak ja mam migrenę, to leżę plackiem, jeżeli tylko mam taką możliwość, nie chcę mi się nawet przewrócić na drugi bok, no i jeżeli tylko mam taką możliwość, to śpię. Na ogół dezaktywuję się na cały dzień, bo tyle mi to najczęściej trwa. Przez to nawet dzisiaj nie byłam na koniach, co mnie strrasznie wkurzyło. Dzisiaj nie było aż tak źle, jak na ogół, bo już jestem w stanie funkcjonować w miarę normalnie, ale jeszcze do tej pory mój mózg się nie do końca uspokoił, także no, nic zjawiskowego to dzisiaj raczej nie nastąpiło.
1. Wypuściłam Mishę o trzeciej rano. Jak Wam zapewne już wiadomo, albo może i nie, Misha śpi ze mną na ogół w nocy, śpi przez większość nocy, ale wstaje bardzo wcześnie, no i, o ile nie chcesz słuchać potępieńczych jęków przez resztę nocy, mieć pachnących niespodzianek koło łóżka albo obdrapanego fotela, należałoby go wtedy wypuścić, co też czynię i do czego się przyzwyczaiłam. Może się wydawać, że to bez sensu spać z Mishą, jak i tak zaraz trzeba go wypuścić, że cała zabawa jest niewarta świeczki, albo że mogłabym zostawić otwarte drzwi, to problem byłby z głowy, ale tak nie jest, ja bym spała z Mishą nawet, gdybym miała go wypuścić po godzinie, jak śpię z otwartymi drzwiami, to mam zaburzone poczucie prywatności, wtedy Misha uciekłby od razu, a poza tym istnieją różne sposoby na opóźnienie jego pobudki lub opóźnienie jego decyzji, że teraz, zaraz, już musi wyjść. Ponieważ jednak od wczorajszego wieczoru mam wyżej już wymienioną migrenę, dzisiaj było to dla mnie duuuże osiągnięcie. 😀 No ale go wypuściłam.
2. Zwlokłam się z łóżka i dałam radę coś zjeść. Woow. 😀 Nie no, poważnie mówię. Jak mam migrenę, to ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest jedzenie. Czegokolwiek. Jednakże podobno leki na migrenę wchłaniają się szybciej, jak coś zjesz. Szkoda tylko, że Ty się poświęcasz, a one i tak nie działają, musi przejść sama, ale dobra. W każdym razie udało mi się zjeść pół bułki i wypić kefir. Aam a hero! 😀
3. Udało mi się zwlec po raz kolejny, żeby otworzyć Tatulowi drzwi, jak przyjechał z pracy. Akurat byłam sama w domu.
4. No i rzecz, która nie do końca jest moją zasługą, ale bardzo się z niej cieszę, migrena przeszła mi do tego stopnia, że po piętnastominutowych dywagacjach czy na pewno warto i czy nie zrobi się z tym gorzej, zdecydowałam się wreszcie aktywować, bo mimo wszystko człowiek może się z taką migreną porządnie wynudzić, mimo, że jednocześnie w sumie nie bardzo chce się cokolwiek wielce angażujacego w takim stanie robić, bo po prostu się nie ma siły.
5. Pomogłam koleżance, która miała dzisiaj jakiegoś ciężkiego doła, w ogóle strasznie to wyglądało, ale chyba udało się mi i innym trochę ją ogarnąć i przynajmniej wygląda na to, że jest trochę lepiej.
6. Uczyłam się walijskiego. Szkoda tylko, że bez Gwila, Gwil ma teraz mnóstwo pracy, ale ja się lubię uczyć walijskiego niezależnie od tego, czy z Gwilem, czy bez, po prostu z Gwilem jest ciekawiej, no i wszystko mi od razu wchodzi do mózgu, wiadomo, faza. Ale nie uczyłam się zbyt długo, bo ciężko dzisiaj z moim mózgiem nawiązać jakąś dłuższą, owocną współpracę.
No i to byłoby chyba tyle niestety na dziś. Mam jednak nadzieję, że wieczorem będę mogła być dumna jeszcze z przynajmniej jednej rzeczy. Jakiś czas temu pisałam Wam, że miałam rozmawiać na WhatsAppie z moją koleżanką z Anglii, Sekai. Niestety po raz trzeci, a potem czwarty z rzędu nie wypaliło, moja Mamula się z nas już śmieje. Mamy jednak nadzieję, że dzisiaj wypali, a jest to dla mnie ogromnie ważne, ponieważ pierwszy raz będę nawijać w czasie rzeczywistym z jakimś anglijskim nativespeakerem i jestem ogromnie ciekawa, co z tego wyjdzie. Dzisiaj mi się śniło, że w ogóle się nie mogłyśmy dogadać. Ona miała jakiś taki akcencik, który po przeanalizowaniu na jawie przypomina mi birminghamski, który ja normalnie raczej rozumiem, ale miała taki słowotok, że mózg mi się zacinał, chociaż wiem, że ona serio takiego mieć nie może, bo nie jest z Birmingham, ja miałam jakiś taki wybitnie Polish English i ona mnie nie rozumiała, chociaż serio takiego nie mam, w każdym razie na pewno nie aż takiego 😀 no i się nie mogłyśmy dogadać za Chiny. Myślę jednak, że w realu taka sytuacja jest wysoce nieprawdopodobna, nawet, gdyby mówiła z akcentem birminghamskim, ja się dość dużo osłuchuję z tymi wszystkimi brytyjskimi. Myślę, że mój akcencik też jest do przeżycia, chociaż w tym roku jeden gościu, z którym miałam próbną lekcję wyraził odmienną opinię, twierdząc, że mam, cytuję: jakieś brytyjskie naleciałości, koniec cytatu. 😀
OK, zdecydowanie czas już kończyć tego wpisa, jeszcze raz życzę miłej zabawy, jeśli któś chce się przyłączyć. 😉

Categories
Randomowa pisaninka.

Rzeczy, ludzie i zjawiska, które sprawiają, że jestem szczęśliwa.

Witajcie!
Taki sobie wymyśliłam randomowy wpisik. Nie wiem, czy będzie to w kolejności od tego, co najbardziej mnie uszczęśliwia, do tego, co mniej, po prostu wrzucę to w takiej kolejności w jakiej mi się przypomni. 😀 Otóż:
Misha. Misha to jest takie ciekawe zjawisko, które samą swoją obecnością rozładowuje wszelkie międzyludzkie napięcia przynajmniej w jakimś stopniu. Misha jest piękny, a powszechnie wiadomo, że piękno ma ogromny wpływ na człowieka i jego poczucie szczęścia. Misha jest też dobry, taka jest już jego natura. To bardzo wrażliwe, miłe stworzonko, które najwyraźniej bardzo lubi spędzać ze mną dużo czasu, nawet teraz śpi obok mnie i jak znam życie taka sytuacja utrzymać się może do wieczora. Trudno nie czuć się szczęśliwym, nawet jeśli ogólnie człowiek twierdziłby, że nie jest, gdy Misha jest w pobliżu. Zofijka twierdzi, że Misha ma w środku jakiś mus, który sprawia, że ludzie zawsze się śmieją w jego obecności i że właśnie niby ten mus sprawia, że Mishę tak łatwo jest kochać i lubić. Nie wiem, skąd ona wytrzasnęła ten mus, dlaczego akurat mus, a nie cokolwiek innego, nie udało mi się tego dowiedzieć, jednak coś ten Misha musi mieć.
Zofijka. Zofijka jest zjawiskiem, które wywiera ogromny wpływ na swoje otoczenie, raczej nie jest osobą, którą można tak sobie lubić, albo się ją bardzo lubi, albo nie cierpi. Ja w sumie nie wiem, jak jest w moim przypadku, bo nie ma dnia, żeby mnie nie wkurzała, ale jest też bardzo śmieszna i z nikim się chyba tyle wspólnie nie śmiałam co z Zofijką. Poza tym Zofijka też jest piękna, zwłaszcza, jak śpi. Problem z Zofijką polega na tym, że trzeba ją rozsądnie dawkować, ponieważ w przeciwnym razie może się człowiekowi wszystkiego odechcieć. Ja teraz właśnie mam przerwę od ZOfijki, bo od soboty jest u nas nasza kuzynka i bawi się z Zofijką, w związku z czym ja się teraz nie muszę z nią bawić, przychodzić do niej wieczorem i, jak to określa Tatul ją "usypiać" itd. Czasami przerwa od Zofijki jest serio potrzebna.
3. Czytanie książek i wypisywanie się. Czytać książki uwielbia wielu ludzi i nic w tym dziwnego. Fajnie jest móc sobie żyć innym, książkowym życiem, po to, żeby było ciekawiej i różnorodniej, żeby poznać życie z czyjejś innej perspektywy, żeby się nie nudzić, żeby się oderwać od własnego życia, żeby miło spędzić czas, żeby się czegoś dowiedzieć… Powodów może być wiele. Ja uwielbiam czytać książki Małgorzaty Musierowicz, czytałam je wielokrotnie, mam na myśli te z cyklu "Jeżycjada", zawsze sprawia mi to tyle samo przyjemności, czuję się wśród ich bohaterów jak wśród rodziny, zawsze się z nich śmieję i zawsze chce mi się przy nich jeść. Uwielbiam książki Lucy Maud Montgomery, bo mam z Maud wiele wspólnego, tak jak i z jej bohaterkami, właszcza z Emilką Starr i z Valancy Stirling. Najmniej mnie chyba łączy z Anią Shirley, ale też lubię ją czytać, choć pierwsza część jest straszliwie cukierkowa. Wszystkie bohaterki Lucy lubię, nawet z jej opowiadań. Uwielbiam też literaturę angielską typu Jane Austin, Charlotte, Emily i ANne Bronte, Elizabeth Gaskell, Frances Hodgson Burnett, Victoria Holt. Czasami lubię sobie poczytać jakieś biografie czy obyczajowe powieści historyczne. Lubię Astrid Lindgren, tak jak Zofijka, często jej czytam książki Lindgren. Ogólnie lubię książki obyczajowe z dobrze zarysowanymi portretami psychologicznymi postaci. I lubię wszelkiego rodzaju baśnie i mity, najbardziej z północnej i zachodniej Europy, ale nie tylko. I zdarza mi się czytać książki medyczne. Mój dziadek, który jest swego rodzaju znachorem, ma takowych sporą ilość, jak mieszkaliśmy w naszym poprzednim domu, to ja je pożyczałam i skanowałam. Lubię też wypisywać się w moim pamiętniku, pisać opowiadania i różne inne rzeczy, pisać na blogu, wypisywać się z emocji generalnie. Zdecydowanie wolę pisać, niż nawijać, zwłaszcza o rzeczach dla mnie istotnych, a jeśli chodzi o ogarnianie emocji, to tylko i wyłącznie na piśmie.
Dobre żarcie i picie. To chyba oczywiste. Dzisiaj na przykład jadłyśmy z Zofijką lody miętowoczekoladowe, a Mamulka zrobiła na obiad kurczaka w sosie chilli z makaronem. Mniammm.
Jazda konna i przebywanie z moim koniem. Pobyt w stadninie zawsze sprawia mi wiele przyjemności, nawet jeśli przy okazji spadnie mi się z konia jak to miało miejsce po raz pierwszy trzy tygodnie temu. Lubię też dyskutować z moją instruktorką i hipoterapeutką, która jest jednocześnie lekarzem, konkretnie neurologiem i anestezjologiem, wie bardzo dużo o mózgach ludzkich i o koniach, jest dla mnie jedną z tych ludzi, których najlepiej jest słuchać. Uwielbiam to uczucie, że gadam z kimś, kto się zna na tym, co mnie interesuje, a ja jestem kompletnie zielona. Można się tyle ciekawych rzeczy wtedy dowiedzieć. Jeśli jednak chodzi o jazdę konną, jest to jedyna sytuacja, kiedy jestem się w stanie skupić wyłącznie na tym, co jest tu i teraz i nie myślę o niczym innym oprócz mojego kunia, tego, co mam z nim robić i że jest gites, no i oprócz naszych mózgowokońskich nawijek, które mnie ogromnie pochłaniają. BO jak Wam ostatnio pisałam, skupienie się wylłącznie na jednej rzeczy to jest dla mnie trochę challenge, zawsze myślę o stu rzeczach naraz, co jest fajne i się przydaje, ale czasami warto sobie mózg trochę przeczyścić i pewne obszary zdezaktywować. 😀
Długie maile od ludzi, z którymi piszę. To jest według mnie zawsze miłe, jak się pisze z kimś, kogo się lubi. Lubię pisać z ludźmi z naszego niewidomego środowiska, a jakiś czas temu wpadłam też na świetny pomysł, że jak chcę sobie jeszcze bardziej rozwinąć mojego inglisza, to powinnam sobie znaleźć jakichś przyjaciół korespondencyjnych, czy jak to się określa po ingliszu, penfriendów czy penpali. No i mi się udało. Nie dość, że mój inglisz dynamicznie się rozwija, to jeszcze znalazłam w sieci wielu ciekawych ludzi, nie tylko anglijskojęzycznych. Mam też bardzo fajnego kolegę z Polski, który udziela mi wielu rozsądnych rad i nigdy się nie dziwi moim rozkminom, w ogóle często mamy różne długie rozkminy. Poznałam też dziewczynę z Anglii, która z moich angielskich penpali najbardziej mi pomaga z językiem, w dodatku mamy wiele wspólnego. Ostatnio bardzo mnie uszczęśliwiła, choć przede wszystkim ogromnie zaskoczyła tym, że jak była jakiś czas temu na wakacjach w Walii, to znalazła jakieś ulotki dotyczące nauki walijskiego, czyli co na przykład możesz zrobić, jak chcesz mieć jakieś materiały do nauki walijskiego, pomyślała o mnie i wzięła je do domu i mi napisała, ż może się z nimi skontaktować i mi to potem poprzesyłać. Normalnie mnie to rozwaliło. No i dzisiaj będziemy sobie po raz pierwszy nawijać na WhatsAppie, już wczoraj w sumie miałyśmy, ale nie wypaliło. Ciekawa jestem, co z tego wyjdzie. No a potem miałam jeszcze lepszy pomysł, to znaczy on nie był właściwie mój, ale dobra, w każdym razie napisałam do Gwila i bardzo się cieszę, że to uczyniłam. Korespondencja z Gwilem uszczęśliwia mnie przeogromnie, jako że Gwil jest obiektem mojej wielkiej fazy. Lubię też pisać z ludźmi z blogów, które śledzę. Najbardziej lubię dostawać od ludzi długie i ciekawe maile i potem na nie odpisywać. Z reguły zajmuje to trochę czasu, czasem się przeciąga i tworzy się tego maila kilka dni, ale uważam, że warto.
Czytanie blogów. Bardzo lubię zabijać sobie czas czytając interesujące mnie blogi, których jest naprawdę wiele i po polsku i po ingliszu i po szwedzku, czasami potrafi to być ogromnie inspirujące.
Moja Mamulka. Z moją Mamulką mam relację bardzo dobrą, choć też mocno skomplikowaną, jakby jednak nie było, lubię spędzać z nią czas. Lubię, jak mi czyta książki, albo ja jej, lubię oglądać z Mamulą filmy, siedzieć z nią w piwnicy, jak na przykład coś prasuje, dyskutować o polityce, religii, ludzkich zachowaniach, o Mamuli pasji, jaką są lifestyle. 😀 Dlatego są lifestyle, bo moja Mamulka kiedyś myślała, że tak się mówi, normalnie po polsku lifestyle, w związku z czym ja tak tę Mamuli pasję zawsze określam. Lubię gdzieś jeździć sama z Mamulą, to znaczy w jakieś miłe miejsca, pić drinki, chociaż teraz Mamula już nie może, bo jej to bardzo szkodzi, no ale ja mogę, a Mamulka sobie pije na przykład sok grejpfrutowy. Mamulka, podobnie jak ten mój kolega z Polski, z którym piszemy długie maile, również udziela mi wielu rad, jak to na ogół mamulki czynić mają w zwyczaju.
Muzyka. Muzyka jest tym, co według mnie potrafi świetnie rozładowywać emocje, albo tworzyć nastrój. Wielu ludzi muzyka uszczęśliwia i mnie również. Po pierwsze dlatego, że takie już ma często właściwości, a po drugie dlatego, że na ogół jak ja słucham muzyki, to jest ona w którymś z moich ulubionych języków. Lubię słuchać muzyki i wtedy, kiedy jestem szczęśliwa i wtedy, kiedy nieszczególnie, wtedy, kiedy nieszczególnie, najpierw słucham czegoś strasznie smutnego, wręcz dołującego, a potem, jak mi już trochę przejdzie, czegoś, co mi może poprawić nastrój. Ogromnie mnie oczywiście uszczęśliwia słuchanie muzyki obiektów moich fazulek, zwłaszcza wielkich. A ostatnio jak już pisałam słucham wiele muzyki walijskiej, i walijsko- i angielskojęzycznej, którą mój mózg chyba bardzo lubi, bo chyba się już od niej trochę uzależniłam. Nawet teraz leci u mnie muzyka walijskiego projektu Bendith.
Robienie czegokolwiek z moimi ulubionymi językami. Jest w nich coś takiego, że jak je słyszę, mózg mi się zalewa endorfinami. Do wyjątków należy polski, który słyszę niemal non stop, więc mój mózg chyba się przyzwyczaił. Pośród tych moich ulubionych języków nie ma takich, które lubię bardziej, albo mniej, nie potrafię tego w ten sposób określić. Należą do nich: polski, angielski, szwedzki, walijski, fiński, saami, farerski, holenderski, fryzyjski, irlandzki, szkocki gaelicki, Scots, Manx i kornijski. Uwielbiam ich słuchać, uczyć się ich, tych, których jeszcze prawie nie znam na razie w stopniu bardzo podstawowym, w tych, których potrafię się już komunikować uwielbiam to robić, jeśli umiem w nich myśleć to również to uwielbiam, zauważyłam, że w każdym myśli mi się w trochę inny sposób, no ale jest taka teoria, że ludzie mają trochę inne osobowości, gdy posługują się różnymi językami, lubię w nich czytać, bo potrafię czytać w większości z nich, jako, że znam ich strukturę fonetyczną, tylko po prostu w tych, których się jeszcze na poważnie nie uczyłam niewiele rozumiem, jeśli w ogóle cokolwiek, no ale i tak lubię w nich czytać.
OK, ode mnie to tyle.
A jakie są rzeczy, które Was uszczęśliwiają? Bardzo chętnie o nich poczytam. 🙂

Categories
Randomowa pisaninka.

Randomowy wpisik o mnie.

Witajcie!
Dawno nic nie pisałam w tej kategorii, tak sobie to przed chwilą uświadomiłam, próbowałam znaleźć jakiś dorzeczny writing prompt, albo jakiś challenge, ale nic mnie jakoś nie zainspirowało, toteż, że akurat na obecną chwilę nie mam nic ciekawszego do roboty, postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma totalnie randomowymi informacjami o mnie.
Zdecydowanie jestem bardziej sową, niż skowronkiem. Czasem zdarza mi się nie spać całą noc, bądź dlatego, że po prostu usnąć nie mogę, albo dlatego, że przecież w nocy jest tyle ciekawych rzeczy do robienia. Po prostu lubię ten nocny klimat, zawsze mam wrażenie, że w nocy mózg jakoś inaczej funkcjonuje, jest jakiś bardziej otwarty. Książki, które czytasz w nocy, bardziej zapadają w pamięć, bardziej poruszają. Masz więcej weny, albo jakieś kompletnie szalone pomysły. Można naprawdę dużo rzeczy robić, albo po prostu sobie zamulać przy jakiejś dobrej muzyce, albo pisać z kimś w innej strefie czasowej, albo z kimś jeszcze bardziej świrniętym, kto nie śpi już na przykład czwartą noc z rzędu. 😀 Taaak, znam takich ludzi, co tak mają. Jednak jak już kiedyś pisałam mój rytm snu i czuwania jest dość niestabilny, w związku z czym czasem kładę się do snu bardzo wcześnie, bo jestem po prostu wykończona, wstaję po dwunastu godzinach, a czasami kładę się o północy i o czwartej już bawię się z Mishą, bo mam za dużo energii. 😀
Uwielbiam konie. Sama jeżdżę w stadninie na koniu o imieniu Czardasz, na którego jednak wszyscy mówią Łoś, z nim dogaduję się najlepiej. TO jest taki śmieszny zamuł, po końskiemu ma już ponad sześćdziesiąt lat, sporo przeszedł w życiu, ma bardzo mądry mózg. Ostatnio zresztą jak na nim jechałam to się wyglebiliśmy, bo było tak gorąco, że jak szedł, to przymulił i przysnął. Był to mój pierwszy tego typu wypadek, więc porządnie się wystraszyłam, ale na pewno jeszcze wiele takich będzie, Łoś tak często z ludźmi robi, mi się to przytrafiło stosunkowo późno, bo znamy się już naprawdę długo, ale nic się poważniejszego nie stało. Mam też zastępczego konia, na którym zawsze jeżdżę jeśli z jakichś przyczyn nie mogę na Łośku. Nazywa się Rudy, znaczy tfu, mówimy na niego Rudy, ale nazywa się Tarzan, to bardzo wrażliwy koń, strasznie szybko reaguje na to, co robisz, w sensie dosiadem, więc dużo się od niego można nauczyć w dość szybkim czasie. Jest też od Łosia dużo mniejszy.
Byłam za granicą trzy razy: na Litwie, na Słowacji i w Szwecji. W dwóch pierwszych krajach właściwie tylko na chwilę. Na Litwie tylko w Wilnie, bo akurat spędzaliśmy wakacje na Mazurach i Tatul tak sobie wymyślił, tak po prostu sobie po tym Wilnie łaziliśmy, poza tym moja Mamulka i ja jesteśmy przywiązane emocjonalnie do Matki Bożej Ostrobramskiej, więc byliśmy też w kościele pod jej wezwaniem. Na Słowacji natomiast byliśmy w Oravicy, również na jeden dzień, byliśmy tam w termach i bardzo miło spędziliśmy czas. Oba te wyjazdy były stosunkowo nieodległe od siebie, Zofijka była wtedy jeszcze dosyć mała i jeszcze długo po tej Słowacji jak gdzieś dalej wyjeżdżaliśmy, to znaczy jak jej się wydawało, że daleko, to Zofijka pytała się podczas drogi: "A to jest jeszcze Polska?". 😀 Więc się śmialiśmy, że Zofija jest jak taki obywatel świata. No a o moim wyjeździe do Szwecji to już Wam pisałam.
Przed Mishą miałam jeszcze kiedyś, w zamierzchłych czasach, innego kota. To był taki zwykły dachowiec, trafił do nas przypadkowo. Moja babcia i dziadek mają taką pracę, że są zawodowymi jajcarzami. To znaczy oczywiście sprzedają jajka. W różnych piekarniach i tak dalej, ale też prywatnym ludziom. No i kiedyś właśnie babcia wróciła z tych jaj i przyszła do nas z kotkiem, którego dostała od jakiejś pani, u której była i która nie wiedziała, co z nim zrobić, bo była w ciąży, a ten kot mieszkał w domu, więc byłby problem z kuwetą. Więc babcia dała nam tego kota, Mamulka bardzo się do niego przywiązała, ja nieszczególnie, zawsze mi się wydawał jakiś taki… no taki trochę jak stereotypowy kot, choć nie mogę powiedzieć, że go nie lubiłam, bo lubiłam go, ale nawet w połowie nie tak jak Mishę. Zofijka bardzo lubiła ściskać tego kota za szyję, tańczyła z nim po całym domu i w ogóle się nad biedakiem znęcała, wymyśliła też mu imię, też raczej przypadkowo, bo wtedy dopiero zaczynała mówić i zawsze wołała na niego Kiki, no i tak zostało, bo jak dotąd był u nas przez długi czas bezimienny. Potem jednak mi się mocno nasiliła alergia na niego, bo ja tak formalnie patrząc posiadam alergię na ślinę kota, czy co to tam jest takie alergizujące u kotów, była na tyle mocna, że już mi się ciężko funkcjonowało, Tatul zresztą tego kota nie lubił, mimo, że Kiki okazywał największe przywiązanie właśnie Tatulowi, więc oddaliśmy go mojej cioci, która choruje na SM, także pełnił wtedy trochę taką funkcję, jak teraz u mnie Misha, taki towarzysz doli, niedoli i wszystkich okresów pomiędzy. Z czasem i tam nie miał się nim kto zajmować w ciągu dnia i tak z tego co mi wiadomo Kiki trafił do Warszawy. Teraz jak wiecie jest z nami Misha, na którego nie mam alergii prawie wcale. Mój lekarz alergolog twierdzi, że to jest autosugestia, co wydaje mi się być bardzo prawdopodobne, inna sprawa, że koty rosyjskie są podobno hipoalergiczne, no ale hipoalergiczny nie znaczy, że nie uczula w ogóle, zwłaszcza, jak śpi z kimś na jednym łóżku, a ja tej alergii na co dzień na serio właściwie nie odczuwam.
Ostatnio zaczęłam bardzo lubić wszystko, co malinowe. Maliny lubiłam zawsze, ale takiej fazy jeszcze nie miałam, jeśli już, to na jagodowe rzeczy w dzieciństwie. Tatul kupił ostatnio jakąś herbatę malinową, w ogóle taką bardzo naturalną chyba, bo jak Zofijka zostawiła niedopitą na stole, to muszki owocówki się nią zainteresowały 😀 tak czy inaczej jest bardzo dobra, ja jej piję strasznie dużo. Ostatnio jadłyśmy też z Zofiją kisiel malinowy, muffinki malinowe, a w niedzielę byliśmy na lodach i ja, chociaż były tam moje ulubione lody czekoladowomiętowe, wzięłam dwie kulki lodów malinowych. Mam kurczę chyba jakieś niedobory czegoś, co jest w malinach, a nie ma nigdzie indziej, czy coś, dziwne to jest. 😀 Kosmetyków malinowych nie lubię, w ogóle mnie odrzucają kosmetyki o zapachu jedzenia, taki spadek mam po Mamuli, no chyba, że olejki. Olejek malinowy moja Mamulka posiada. Genialnie pachnie.
Uwielbiam Jacka Danielskiego, w sensie Jacka Danielsa oczywiście. W ogóle lubię whisky, już o tym zresztą pisałam, ale Jacka najbardziej. Mój Tatul mi to wypomina, ilekroć tylko może, że ja niby jestem zdrajczyni, bo sympatyzuję ze Szkotami i w ogóle wszystko Scottish, a whisky to piję amerykańską, ale według mnie to nie ma nic do rzeczy, szkocka whisky też jest dobra, chciałabym kiedyś spróbować walijskiego Penderynu, może w niedalekiej przyszłości mi się uda. W każdym razie, powracając do Jacka, czysty jest dobry, ale jak dla mnie w niewielkich ilościach, na ogół piję go z pepsi. Ale lubię też pić Jacka jak jest mi zimno, z jakąś dobrą herbatą, miodem i czystą witaminą C, zamiast cytryny, bo jak dodasz cytrynę do herbaty, to się wytwarza glin, a glin jest bardzo szkodliwy dla mózgu, no a co jest dla rozwoju ludzkości ważniejsze, niż prawidłowo działające mózgi. I uwielbiam kawę z Jackiem. Najlepiej kawę Irish Cream, ale jakakolwiek normalna, mielona kawa jest git z Jacusiem.
OK, to by było chyba tyle.

Categories
Randomowa pisaninka.

Uczucia po przebudzeniu.

Witajcie!
Znalazłam sobie writing prompt, bo chciałam coś napisać, ale nie wiedziałam, co właściwie, więc takie randomowe cóś będzie dziś. Jakie uczucia towarzyszyły mi po przebudzeniu i jakie bym chciała,
aby zawsze mi towarzyszyły.
Najpierw napiszę jednak trochę jeszcze o dniu wczorajszym, żebyście mieli kontext. Wczoraj wieczorem zeszłam sobie do Mamulki na dół, oglądała jakiś polski film, a mi się akurat nudziło,
więc oglądałyśmy razem i Mamulka się mnie zapytała, czy chcę jakiegoś drinka. Do niedawna miałyśmy z
Mamulką taką tradycję, że oglądałyśmy sobie cóś i piłyśmy Jacka Danielskiego, potem tradycja się rozwaliła,
ponieważ moja Mamulka ma chyba jakąś alergię na alkohol, już po jednym drinku rano zawsze ma taki ból
głowy, że nie chcielibyście nawet tego obserwować. W związku z tym teraz alkoholu nie pije w ogóle, a ja
nie lubię sama pić, a mój Tatul nie lubi whisky. Ostatnio jednak miałam taką ochotę na Jacka, czy jakąkolwiek dobrą whisky, że w tym
tygodniu piłam ją już dwa razy, najpierw Jacka, a właśnie wczoraj Grand MCNisha, z Pepsi w sensie, i
ów MCNish był bardzo dobry. W ogóle na początku zrozumiałam, że to MCMish, ale dobra, to już mój problem.
😀 Więc wypiłam dwa drinki z tym MCNishem, ja wiem, że to jest dziwne, ale zawsze, jak się napiję jakiegoś
alkoholu, zaczynam myśleć po ingliszu 😀 więc sny miałam dziś też po ingliszu i bardzo, bardzo, bardzo
mi się podobały, chociaż były strasznie kosmiczne. W jednym z tych snów wygrałam nawet dziesięć tysięcy
złotych, także było bardzo ciekawie, ale całych tych snów nie będę teraz opowiadać, zresztą za bardzo
to było pokręcone.
Także przechodząc do meritum wpisu, obudziłam się dziś w bardzo ciekawym stanie. Byłam bardzo szczęśliwa
po tych wszystkich fajnych snach, zdziwiona, że w ogóle może się coś takiego śnić człowiekowi, zamulona
po MCNishu, co mi na szczęście po chwili przeszło i chciało mi się bardzo śmiać jak sobie przypomniałam,
o czym wczoraj dyskutowałyśmy z Mamulką. 😀 Było fajnie. W ogóle podoba mi się bardzo nazwisko MCNish
i wczoraj sobie postanowiłam, że sprawdzę, skąd się wywodzi, no poza tym, że ze Szkocji oczywiście. Nigdy
wcześniej o nazwisku MCNish nie słyszałam, nazwiska szkockie/irlandzkie zaczynające się od MC/MAC pierwotnie
znaczyły, czyim osoba nosząca to nazwisko jest synem, bo mac to syn, ale ja nie kojarzyłam i nie kojarzę
szkockiego imienia Nish ani żadnego podobnego. Dzisiaj chciałam się czegoś dowiedzieć na Behindthename.com,
ale tam też nie ma ani MCNisha ani Nisha. To tak troszkę of topic, jeszcze się na pewno dowiem, nie ma
że nie.
Także obudziłam się w stosunkowo miłym nastroju, dodajmy, że dość późno, bo jakoś chwilę przed dwunastą.

Z jakimi uczuciami chciałabym się budzić codziennie? Bo ja wiem? Ciężko stwierdzić, czy w ogóle chciałabym
się budzić zawsze z tymi samymi. Przede wszystkim nie chciałabym mieć tych moich epickich wprost koszmarów,
to już i tak byłoby nieźle. Chciałabym mieć więcej snów związanych z moimi fazami, dzisiaj na to narzekać
nie mogłam, ale patrząc na całokształt ostatnio jest trochę kiepsko. No i nie chciałabym tego, co mi
się stosunkowo często zdarza, czyli że śpię, nawet bardzo długo czasami, a budzę się tragicznie zmęczona,
no chore. Aha, i mogłabym mieć trochę logiczniejszy cykl snu, to też by dobrze wpłynęło na moje samopoczucie
po przebudzeniu, ale więcej raczej żadnych pomysłów nie mam.
A w jakim nastroju Wy się dzisiaj obudziliście? Z jakimi uczuciami chcielibyście się budzić?

Categories
Randomowa pisaninka.

Ulubione wspomnienie.

Postanowiłam zrobić jeszcze jedną kategorię, właśnie z taką trochę randomową pisaninką od czapy trochę.
Będą tu rzeczy na wybrane przeze mnie tematy, albo może będę się posiłkować jakimiś writing prompts,
tak jak czasami to robię w moim pamiętniku, albo jakimiś blog challenges, no nie wiem, zobaczymy, co
z tego wyjdzie. Co o tym myślicie?
Więc tematem, jaki sobie dzisiaj obmyśliłam jest jakieś jedno moje ulubione wspomnienie. Temat dość
trudny, bo każdy ulubionych wspomnień ma setki, do tego często jak o tym myślisz, to trudno akurat je
przywołać, a czasem jest też tak, że te najbardziej ulubione tak właściwie średnio nadają się do roztrząsania
wobec szerszej publiczności. Był to jednak pierwszy pomysł, jaki wpadł mi do mózgu, gdy myślałam o temacie
na wpis do tej kategorii. Postanowiłam, że napiszę Wam o czymś bardzo nieodległym, a też miłym, z pewnością
gdybym miała robić jakiś ranking, to wspomnienie znalazłoby się w ścisłej czołówce.
Napiszę Wam mianowicie o moim pobycie w Sztokholmie. Byłam tam w tym roku od 1 do 8 lipca. Akurat
Zofijka wyjeżdżała na obóz pływacki, Tatul wziął sobie urlop i na kilka dni przed tym Zofijki obozem
nagle do mnie przychodzi i się mnie pyta, czy bym chciała pojechać do Sztokholmu. Do Sztokholmu chciałabym
pojechać zawsze, a mój Tatul obiecuje mi ten wyjazd co roku już od dobrych kilku lat, teraz jeszcze mi
obiecuje, że pojedziemy. Jednak okoliczności nigdy dotąd nam na ten wyjazd nie pozwoliły. No więc ja
oczywiście powiedziałam, że bym chciała, więc Tatul powiedział, że popłyniemy 1 lipca promem do Karlskrony
i potem dojedziemy samochodem do Sztokholmu. A ponieważ Tatul zawsze chce mieć wszystko zaplanowane na tip top,
ja miałam wykminić jakiś hotel i wybrać miejsca, które chciałabym zobaczyć i przy pomocy mojego polskiego
kolegi, tułającego się wiecznie między Szwecją a Finlandią i mojej szwedzkiej koleżanki mieszkającej
w Warszawie udało mi się całkiem dorzeczny plan skonstruować, aczkolwiek jednak jakoś ściśle się go nie
trzymaliśmy. Do Sztokholmu dojechaliśmy 2 lipca rano, ja bardzo cisnęłam mojego Tatulka, żebyśmy od razu
pojechali do Cornelisparken, czyli parku poświęconego Cornelisowi Vreeswijkowi. O Vreeswijku będzie tu
jeszcze duuużo jak sądzę, napiszę teraz tylko, że jest on obiektem mojej poprzedniej wielkiej fazy, żył
i tworzył głównie w Szwecji, ale urodził się w Holandi. Był muzykiem, poetą i okazjonalnie aktorem, bardzo
go znają w Szwecji, albo kochają, albo nienawidzą, bardzo rzadko zdarza się ktoś pośrodku. Dodam jeszcze,
że na Drimolandi są wpisy zarówno o Vreeswijku jak i o fazach w ogóle. Więc byliśmy
najpierw w tym parku, potem jeszcze pojechaliśmy na cmentarz do Vreeswijka, kupiłam mu z Mamulką kwiatki
i mu zostawiłam. Jak trochę odpoczęliśmy, bo jednak całą noc płynęliśmy tym promem, to poszliśmy jeszcze
sobie na taką trasę, która się nazywa Monteliusvägen, na której można zoaczyć prawie cały Sztokholm z
góry. W następnych dniah bardzo dużo gadałam z ludźmi po szwedzku i po angielsku, spotkałam też Finkę
z zarąbistym, fińskim akcentem, która mieszka w Sztokholmie od pięciu lat. Podeszła do nas dlatego, że
rozmawialiśmy po polsku, bardzo ją to zainteresowało, a co mnie bardzo ucieszyło, chwilę rozmawiałyśmy
i ona powiedziała, że jak na Polkę mam wyjątkowo szwedzki akcent. 😀 Zziwiło mnie to też trochę. Jedliśmy
dużo genialnych, zjadliwych i dziwnych rzeczy, na przykład słynne kötbullar, które mi bardzo smakowały,
ale najlepsza była dla mnie czekolada z takimi wielkimi orzechami, jakoś na M się nazywała i ih lody.
Odwiedziliśmy zamek królewski i Drottningsholm, jakieś małe wioski w okolicach Sztokholmu, gdzie ludzie
bardzo fajnie mówią, w szwedzkim coffeeshopie, a ostatniego dnia sklepie z minerałami, skąd mam hyba
najmilsze wspomnienia. Mamulka zauważyła go gdzieś po drodze. Weszłyśmy tam, bo chciałam zobaczyć, czy
mają jakieś szlachetne lub półszlachetne kamienie. Okazało się, że jest ich bardzo, bardzo wiele. Wybrałam
sobie lapis lazuli, malachit i agat, ale marzył mi się taki wieeelki szafir birmański. 😀 Po naszemu
kosztował ponad pięć stów. Jak już sobie te kamienie wybrałam, podszedł do nas facet, niestety ze sk?nskim
akcentem, co mnie na początku przeraziło, bo ja tych sk?nskich stosunkowo słabo rozumiem, ale bardzo fajnie
się dogadaliśmy mimo tego. Od razu wiedziałam, że się zna na rzeczy, nigdy jeszcze nie widziałam takiego
sklepu w Polsce, w sklepach, w których byłam, ludzie robią wrażenie, jakby nie wiedzieli, co sprzedają.
Ten gościu znał się na rzeczy, co ciekawe, mnie też traktował jak jakiegoś experta w dziedzinie, chociaż
nim zdecydowanie nie jestem, może po prostu rzadko mu się trafiają ludzie, którzy chcą coś do kolekcji,
bo jak zauważyłam było tam bardzo dużo kobitek kupujących raczej biżuterię. W każdym razie było to z
jego strony bardzo miłe. Pokazał mi kamienie, które hciałam zobaczyć, bo normalnie były za gablotkami,
czyli wszystkie malachity, lapisy lazuli i agaty. Potem moja Mamulka zwróciła uwagę na węglik krzemowy,
który kamieniem półszlachetnym nie jest, ale bardzo mi się spodobał. Wtedy przyszedł Tatul, zobaczył
te wszystkie kamienie i wspomógł mnie gotówką, więc ten węglik również kupiłam i zamiast malachitu, który
wybrałam, kupiłam sobie taki dosyć drogi i całkiem pokaźnych rozmiarów. Potem niechcący się wygadałam
o tym szafirze, chyba dlatego, że mi się już języki zaczęły mieszać z wrażenia, a gościu się bardzo podexcytował
i dostałam w prezencie szafirową kulkę, więc byłam w jeszcze większej euforii. Obecnie mam z niej wisiorek.
Także ogólnie wyjazd bardzo, bardzo mi się udał, mojemu Tatulowi też się podobało, mojej Mamuli najbardziej
podobało się w sklepach z odzieżą. 😀 Nagadałam się w dwóch językach za troje ludzi, miałam sny po szwedzku,
no pięknie było.
Jeśli macie ochotę podzielić się Waszymi ulubionymi wspomnieniami, to zapraszam, chętnie o nich poczytam. 🙂

EltenLink