Przyszedł więc czas na recenzję pierwszej książki na moim blogu.
"Nowa Mary" raczej nie należy do żadnego z typów książek, które czytam często. Zaintrygował mnie ogromnie opis z okładki na Biblionetce i właśnie dlatego postanowiłam ją przeczytać.
Lucy Morrigan, córka naukowca i genetyka, sama również będąca naukowcem i genetykiem, w pracy zajmuje się chorobą Huntingtona, ściślej rzecz ujmując poszukiwaniem leku na nią. Po godzinach relaxuje się w piwnicy, przeprowadzając badania dotyczące ludzkich komórek macierzystych i ich klonowania. W pewnym momencie Lucy zdaje sobie sprawę, że chciałaby mieć dziecko. Mimo, że przez jakiś czas ona i jej chłopak Gray starają się o nie, w końcu okazuje się, iż dziewczyna nie będzie mogła normalnie zajść w ciążę. W związku z tym wpada na jakże oryginalny pomysł. Klonuje swoją babcię Mary. Niestety, dopiero potem dowiaduje się, że istnieje możliwość, iż sklonowana Mary będzie posiadała wspomnienia prawdziwej babci Lucy. Experyment udaje się o tyle, że istotnie Mary zostaje "wskrzeszona", jednak z czasem oczywisty staje się fakt, że nie będzie normalnym noworodkiem. Nie będzie noworodkiem w ogóle, ponieważ komórki, z których została stworzona, należały do jej dawczyni, gdy miała dwadzieścia dwa lata. Kopia Mary budzi się w sztucznej macicy, skonstruowanej przez ojca Lucy, śmiertelnie przerażona i nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Lucy, Megan i Gray doprowadzają ją do normalnego wyglądu, po czym zostaje na jakiś czas uśpiona lekami nasennymi. Budzi się z mętlikiem w głowie. Jest w swoim domu, ale nie w swoim pokoju, wokół niej znajdują się rzeczy, których jeszcze przed jej obudzeniem w ogóle tu nie było, a przede wszystkim nie wie, gdzie podział się jej mąż, Teddy. Z czasem akceptuje fakt, że nie jest prawdziwą Mary, a jedynie owocem nieudanego experymentu swojej "wnuczki", co jednak bardzo wiele ją kosztuje. Nie może tylko przestać tęsknić za swoim mężem. Wobec tego w końcu Lucy zdecyduje się sklonować także i Teddy'ego, choć wiąże się z tym jeszcze większe ryzyko. Teddy, którego stworzyłaby Lucy, mógłby pamiętać swoją śmierć, co raczej nie wpłynęłoby dobrze na jego stan psychiczny. Poza tym prawdziwy Teddy był kombatantem, więc mógłby nie otrząsnąć się z wojennych wspomnień i z traumy. Na szczęście ten experyment się udaje i Teddy – choć piętnaście lat starszy od tego, którego pamięta Mary, bo Lucy dysponowała tylko komórkami z exhumacji dziadka – pojawia się na świecie cały i zdrowy.
Nie będę spoilować Wam całej fabuły, bo jeśli ktoś zdecyduje się tą książkę przeczytać, naprawdę nie będzie miał już połowy przyjemności, zaskoczenia i w ogóle wszystkiego, niemniej jednak dużo się tam dzieje i ja przeczytałam ją właściwie w jedną noc- zaczęłam w środę wieczorem, a skończyłam w czwartek rano, akurat nie mogłam spać więc szybko poszło, tak mnie wciągnęła.
"Nowa Mary" dała mi wiele do myślenia, jako chrześcijance postępowanie Lucy wydaje mi się niesamowicie niemoralne, nieetyczne i w ogóle, choć przyznać muszę, że ją samą polubiłam i choć nigdy wcześniej tematyką klonowania się absolutnie nie interesowałam, teraz w jakimś stopniu się to zmieniło, ponieważ jakkolwiek zdecydowanie stwarzanie nowych ludzi nie jest i nie powinno być w naszej gestii, to jednak sam temat klonowania ludzi jest ogromnie interesujący, nigdy bym nie przypuszczała, że aż tak. Zawsze myślałam raczej, że w efekcie sklonowania człowieka może powstać ewentualnie jakiś cyborg o identycznym wyglądzie i IQ, chociaż to nielogiczne, bo przecież emocje i inne tego typu rzeczy też się w genach zapisują, no ale tak właśnie sądziłam. Zaczęłam się w ogóle zastanawiać, czy aby nie nawiązać znajomości z kimś światłym, kto by mi potrafił wskrzesić Mishę, jak mu się już licencja na pierwsze życie skończy. 😀 Oczywiście się nabijam, bo z takim Mishą pewnie więcej bym się po weterynarzach najeździła, niż robiła cokolwiek innego i i tak pewnie po mniej więcej sześciu latach musiałabym nowego mieć.
Jak skończyłam już całą książkę, czułam trochę niedosyt, bo mam wrażenie, że kilka końcowych wątków można by jeszcze trochę pociągnąć, zwłaszcza wątek z Lucy, bo jej sytuacja na końcu książki ogromnie mnie zaskoczyła, wręcz mną wstrząsnęła, jej ojciec musiał mieć coś z mózgiem chyba, wątek Mary i Teddy'ego też by można, no ale cóż.
I tak książka jest naprawdę świetna i zdecydowanie polecam ją wszystkim. Zanim zaczęłam ją czytać, byłam już uprzedzona, że przekład nie jest najlepszy i to prawda, pod tym względem "Nowa Mary" jest troszkę toporna, ale idzie się przyzwyczaić.
Komu mogłabym szczególnie polecić tę książkę?
Przede wszystkim oczywiście ludziom, których tematyka klonowania czy w ogóle genetyki interesuje. Ludziom, którzy interesują się kwestiami etycznymi i moralnymi. Ludziom, którzy lubią science fiction i inne podobne wytwory. Ludziom, którzy lubią książki kontrowersyjne. No i ludziom kierującym się takimi samymi pobudkami jak ja, gdy zaczynałam czytać tę książkę, czyli takim, którzy lubią książki z dziwną atmosferą, o dziwnej tematyce, o dziwnych ludziach, generalnie dziwne w pozytywnym według mnie znaczeniu tego słowa. Co do dziwnej atmosfery, to mi się bardzo podobała atmosfera w piwnicy Lucy, śmiszne takie laboratorium.
Tak więc jeszcze raz gorąco wszystkich zachęcam do przeczytania tej książki, naprawdę zdecydowanie warto. Na Biblionetce wystawiłam 5,5, co chyba samo mówi za siebie.
Author: moozgish
Ja Misha.
Hhrrru?
To ja Misha. Dawno mnie tu nie było. Ostatnio dostaję dużo dobrego jedzenia. Zofijka kupiła mi moje ulubione kiełbaski, Emi kupiła mi nowe przekąski. W ogóle jest fajnie. W środę nawet mi pozwolili wyjść na taras! Sam mogłem wyjść! Sam, bez nikogo. Ale byłem szczęśliwy. Najgorsze, że wtedy był deszcz. Gdyby nie było deszczu, to bym gdzieś daleko pobiegł, na koniec świata i wreszcie wszystko bym obejrzał i wszystkim bym pokazał, że jestem najlepszy. Ale był deszcz, a ja nie lubię deszczu. Lubię tylko pić wodę, a nie jak na mnie chlapie. Więc tak chodziłem bokami, żeby na mnie jak najmniej chlapało, ale i tak było fajnie. I bardzo długo tam byłem, ale w końcu zrobiło mi się zimno i mamusia mnie wpuściła. Ostatnio mam więcej ochoty na to, żeby się tulić i być z ludźmi, Zofijka mówi, że to znaczy, że się starzeję. Szkoda. Ale Emi mówi, że i tak jestem jeszcze bardzo młodziutki. Wczoraj bawiłem się z Emi i Zofijką, że jestem królem, a potem jeszcze w różne inne zabawy. Bo ze mną można się bardzo fajnie bawić, naprawdę. Ja dużo rozumiem, Zofijka mówi, że więcej, niż jakiś tam dachowiec, ale mama i tak ciągle mówi, "Misha, jesteś głupi". Ale Zofijka mówi, że to tylko żart. Nie wiem, po co ludziom są te żarty, nic przez to nie wiadomo. A ja bym chciał wiedzieć tak naprawdę, czy jestem głupi czy mądry. Wczoraj jadłem schabik. Bardzo mi smakował. Zofijka mnie nakarmiła, a ja się głaskałem po główce. Dzisiaj mama obcinała mi pazurki i mnie czesała. Nie cierpię tego. To jest najgorsze, co może być. Kiedyś jeszcze mnie czesała inną szczotką i to było bardzo przyjemne, ale potem powiedziała, że tamta szczotka to jest jakiś "pic na wodę" i teraz mnie czesze taką okropną. No dobra, może ma jedną zaletę, po niej jestem jeszcze bardziej miękki. Ja lubię być miękki. I lubię być piękny i ładnie wyglądać, zawsze się bardzo długo myję przed snem i wtedy Zofijka mówi na mnie Michelle. To jest okropne. Jeszcze gorsze od czesania i obcinania pazurków. A jeszcze przydarzyła mi się jedna niemiła rzecz w środę. Babcia Emi, Olka i Zofijki powiedziała, że jestem brzydki. Nikt wcześniej nie powiedział, że jestem brzydki. Wszystkim się podobam. A babcia powiedziała mamie, że Emi powinna mnie nazwać Mysza, nie Misha, bo jestem taki szary jak mysz i wszystkim mówiła, że jej się nie podobam. Zofijka powiedziała, że jestem piękny i że myszy są inaczej szare, a Emi powiedziała, że w każdym razie jestem mądrzejszy i bardziej wrażliwy niż mysz, ale mi i tak było trochę smutno. Potem jeszcze Emi mi powiedziała, że wcale nie muszę się wszystkim podobać i to nawet dobrze, że się nie podobam wszystkim, bo pewnie zaraz by mnie ktoś ukradł, albo kupił sobie takiego podobnego Mishę. Emi twierdzi, że to by było straszne. Ciekawe, ile jest takich podobnych Mishów, którzy wyglądają tak jak ja. Chciałbym ich wszystkich poznać.
Pozdrawiam wszystkich bardzo Mishnie.
Misha, nie mysza ani Michelle.
Środowe miłe rzeczy.
W środę były imieniny mojej Mamulki i w związku z tym było całkiem miło. Mamulka zrobiła toffi, w sensie ciasto toffi i ciasto z sokiem, przyjechała do Mamulki nasza najbliższa rodzina, całkiem miło spędziliśmy czas. Toffi wyszło Mamuli bardzo dobre, poza tym Tatul robił mi genialne drinki z wcześniej już wspomnianym Grand MCNishem w roli głównej, zresztą wszyscy się tymi drinkami mojego Tatula zachwycali, niezależnie z czym.
Inną miłą rzeczą było to, że zaczęłam czytać fantastyczną książkę, mianowicie "Nową Mary" Camille Deangelis, przeczytałam ją do końca wczoraj, ale cały czas mam w mózgu, pierwszy raz się z czymś podobnym zetknęłam, najprawdopodobniej będzie recenzja jakaś.
No i Misha. Misha był ze mną przez większość czasu gdy siedziałam z nimi przy stole. Wyobrażacie sobie? Siedział mi na kolanach i mruczał. I nie uciekał. Śmieszne, w ogóle nie w jego stylu. Żeby jeszcze było jakieś mięso do jedzenia, to ja rozumiem, ale było dopiero na kolację, a on tak ze mną siedział dużo wcześniej.
A, no i ciekawe nawijki mieliśmy z dziadkiem, co ma miejsce prawie zawsze, więc prawie bym o tym zapomniała, ale też bardzo miła rzecz, więc uwzględnić należy. 🙂
Inspiracja.
Dobroczynność nie polega na dawaniu kości psu. Dobroczynność to kość dzielona z psem wówczas, gdy jesteś równie głodny jak on.
Jack London
Wtorkowe miłe rzeczy.
Witajcie!
Wybaczcie, że nie pisałam wcześniej, ale rozwalił mi się zasilacz od laptopa, więc zanim sobie skombinowałam nowy, trochę zeszło.
Co do miłej rzeczy, jaka spotkała mnie we wtorek, ma ona ścisły związek z Mishą. Położyłam się na chwilę po południu na łóżku, Misha leżał w koszu, chciałam go pogłaskać, a on z tego kosza wyszedł i położył się na mnie. Był taki grzeczny i miły. I tak leżeliśmy razem prawie godzinę, a ja słuchałam wszystkich dźwięków w Mishy, które są bardzo piękne. Jak bije jego serduszko, jak oddycha przez sen, jak mruczy… Uwielbiam słuchać Mishy.
Wczorajsze miłe rzeczy.
Witajcie!
Wczoraj miałam ogólnie dość miły dzień. Tak jak już wcześniej pisałam, miałam miłe sny. Bardzo dużo
miłych snów. Miałam też różne niemiłe, ale większość była raczej miła. Zofijka pojechała na większość
dnia do koleżanki na urodziny, byłyśmy więc same z Mamulką, bo Tatul był w Szczecinie. Generalnie nie
działo się wczoraj raczej nic szczególnego, ale po prostu miło spędziłam czas. Ze szczególniejszych rzeczy
jeszcze, wieczorem napisała do mnie koleżanka z UK, z którą się wymieniamy mniej więcej raz w tygodniu,
czasami częściej, bardzo długimi mailami dotyczącymi dosłownie wszystkiego. Bardzo lubię jej maile, ponieważ
fajnie pisze i jeśli chodzi o styl i opisywanie tego, co się u niej dzieje, mamy poza tym dość dużo wspólnego.
Ostatnio wysyłałam jej zdjęcia Mishy, bardzo się jej spodobał, ale Misha podoba się wszystkim, więc raczej
nic dziwnego w tym nie ma. A, co do Mishy, to, jak może ktoś zauważył, nic wczoraj nie pisał. Powód jest
banalnie prosty. Przespał cały, dosłownie cały, długi dzień. I ja go w ogóle nie widziałam. Przez cały
dzień. Myśleliśmy, że w związku z tym będzie w nocy rozrabiał albo jęczał, co mu się często zdarza gdy
prześpi cały dzień, ale tym razem spał bardzo spokojnie w swoim koszu i mimo, że ja przez większość noy
nie spałam, bo mi się w ogóle nie chciało i robiłam różne rzeczy, bo mi się w łóżku nudziło, to Mishy
to raczej we śnie nie przeszkadzało. No i miłych rzeczy chyba tyle.
Jest nowy awatar, tym razem już nie po ingliszu, tylko po irlandzku. Clannad jest dość znanym zespołem
w Polsce, w ogóle na świecie, więc nawet jak ktoś irlandzkiej muzyki nie słucha, może Clannad kojarzyć,
choć tego utworu raczej nie. Wielu ludzi w ogóle nie wie, jak brzmi język irlandzki, dlatego gdy pomyślałam,
żeby wstawić coś od Clannad, stwierdziłam, że musi to być po irlandzku, tak, żeby ci, którzy z tym językiem
do czynienia jeszcze nie mieli, mogli się z nim zapoznać. Ciekawa jestem Waszych opinii na temat tego
utworu, jeśli ktoś poprzez tę piosenkę po raz pierwszy zetknął się z językiem irlandzkim gaelickim, dzielcie
się wrażeniami. Rí Na Cruinne oznacza po irlandzku król wszechświata i piosenka dotyczy tego, jak ludzie
niszczą naturę, świat, samych siebie, jest to prośba do Króla Wszechświata, żeby raczył coś z tym zrobić
i żeby ludzie nie postępowali w ten sposób.
Poniedziałkowa inspiracja.
Trzeba znaleźć równowagę pomiędzy tym, czego potrzebują od nas ludzie, a tym, czego potrzebujemy od siebie
my sami.
Jessye Norman.
Uczucia po przebudzeniu.
Witajcie!
Znalazłam sobie writing prompt, bo chciałam coś napisać, ale nie wiedziałam, co właściwie, więc takie randomowe cóś będzie dziś. Jakie uczucia towarzyszyły mi po przebudzeniu i jakie bym chciała,
aby zawsze mi towarzyszyły.
Najpierw napiszę jednak trochę jeszcze o dniu wczorajszym, żebyście mieli kontext. Wczoraj wieczorem zeszłam sobie do Mamulki na dół, oglądała jakiś polski film, a mi się akurat nudziło,
więc oglądałyśmy razem i Mamulka się mnie zapytała, czy chcę jakiegoś drinka. Do niedawna miałyśmy z
Mamulką taką tradycję, że oglądałyśmy sobie cóś i piłyśmy Jacka Danielskiego, potem tradycja się rozwaliła,
ponieważ moja Mamulka ma chyba jakąś alergię na alkohol, już po jednym drinku rano zawsze ma taki ból
głowy, że nie chcielibyście nawet tego obserwować. W związku z tym teraz alkoholu nie pije w ogóle, a ja
nie lubię sama pić, a mój Tatul nie lubi whisky. Ostatnio jednak miałam taką ochotę na Jacka, czy jakąkolwiek dobrą whisky, że w tym
tygodniu piłam ją już dwa razy, najpierw Jacka, a właśnie wczoraj Grand MCNisha, z Pepsi w sensie, i
ów MCNish był bardzo dobry. W ogóle na początku zrozumiałam, że to MCMish, ale dobra, to już mój problem.
😀 Więc wypiłam dwa drinki z tym MCNishem, ja wiem, że to jest dziwne, ale zawsze, jak się napiję jakiegoś
alkoholu, zaczynam myśleć po ingliszu 😀 więc sny miałam dziś też po ingliszu i bardzo, bardzo, bardzo
mi się podobały, chociaż były strasznie kosmiczne. W jednym z tych snów wygrałam nawet dziesięć tysięcy
złotych, także było bardzo ciekawie, ale całych tych snów nie będę teraz opowiadać, zresztą za bardzo
to było pokręcone.
Także przechodząc do meritum wpisu, obudziłam się dziś w bardzo ciekawym stanie. Byłam bardzo szczęśliwa
po tych wszystkich fajnych snach, zdziwiona, że w ogóle może się coś takiego śnić człowiekowi, zamulona
po MCNishu, co mi na szczęście po chwili przeszło i chciało mi się bardzo śmiać jak sobie przypomniałam,
o czym wczoraj dyskutowałyśmy z Mamulką. 😀 Było fajnie. W ogóle podoba mi się bardzo nazwisko MCNish
i wczoraj sobie postanowiłam, że sprawdzę, skąd się wywodzi, no poza tym, że ze Szkocji oczywiście. Nigdy
wcześniej o nazwisku MCNish nie słyszałam, nazwiska szkockie/irlandzkie zaczynające się od MC/MAC pierwotnie
znaczyły, czyim osoba nosząca to nazwisko jest synem, bo mac to syn, ale ja nie kojarzyłam i nie kojarzę
szkockiego imienia Nish ani żadnego podobnego. Dzisiaj chciałam się czegoś dowiedzieć na Behindthename.com,
ale tam też nie ma ani MCNisha ani Nisha. To tak troszkę of topic, jeszcze się na pewno dowiem, nie ma
że nie.
Także obudziłam się w stosunkowo miłym nastroju, dodajmy, że dość późno, bo jakoś chwilę przed dwunastą.
Z jakimi uczuciami chciałabym się budzić codziennie? Bo ja wiem? Ciężko stwierdzić, czy w ogóle chciałabym
się budzić zawsze z tymi samymi. Przede wszystkim nie chciałabym mieć tych moich epickich wprost koszmarów,
to już i tak byłoby nieźle. Chciałabym mieć więcej snów związanych z moimi fazami, dzisiaj na to narzekać
nie mogłam, ale patrząc na całokształt ostatnio jest trochę kiepsko. No i nie chciałabym tego, co mi
się stosunkowo często zdarza, czyli że śpię, nawet bardzo długo czasami, a budzę się tragicznie zmęczona,
no chore. Aha, i mogłabym mieć trochę logiczniejszy cykl snu, to też by dobrze wpłynęło na moje samopoczucie
po przebudzeniu, ale więcej raczej żadnych pomysłów nie mam.
A w jakim nastroju Wy się dzisiaj obudziliście? Z jakimi uczuciami chcielibyście się budzić?
Misha jeszcze raz.
Hhrrru?
Tu Misha jeszcze raz. Przepraszam, że tak Was zanudzam moim śpiącym życiem, ale zdarzyło się coś bardzo
ciekawego. Jak zjadłem to pyszne mięsko, o którym Wam mówiłem, poszedłem spać do Emi. Potem zawołała
mnie mama, bo chciała mnie pokazać tym gościom, jaki jestem ładny. Potem chwilę kręciłem się na dole
i płakałem sam nie wiem za czym a Zofijka ciągle wrzeszczała z góry Misha przymknij się. Potem goście
przyszli obejrzeć pokój Emi i ja też tu przyszedłem. Byli tu strrrasznie długo, strasznie dużo i głośno
mówili i trochę nie wiedziałem, o co chodzi. Wlazłem na szafę do kosza, żeby się poczuć trochę bezpieczniej
i sobie na nich z góry popatrzeć, a nie tylko na nogi i tyłki. Już pisałem, że Emi nie lubi, jak wchodzę
na szafę, zawsze mnie wtedy ściąga, ale teraz nie mogła mnie ściągnąć, bo rozmawiała z tymi gośćmi, więc
sobie tam leżałem, a potem zasnąłem, sam nie wiem kiedy. Obudziłem się dopiero przed chwilą, bo Emi wyszła
z pokoju i zszedłem na dół do kuchni. Była tam mama i Emi. Mama dała mi jeszcze trochę boczku, ładnie
pachniał, ale ja niestety nie byłem głodny i mama powiedziała, że Misha gardzi jedzeniem i niedługo trzeba
mu będzie kupować krewetki, żaby i ślimaki. Ale to wcale nieprawda. Mogła mi po prostu dać później, na
pewno bym zjadł, ale nie. Ona go sobie sama zjadła i jeszcze tak robiła mmmmm. Pewnie specjalnie, żeby
mi było smutno, że nie jestem głodny i nie mogę go teraz zjeść. A potem przyszedł nasz Tatul, bardzo
dużo zrobił zamieszania, nie wiadomo po co mnie wołał i to nawet nie dziadu tylko Misha. Przyszedłem,
ale nic chyba nie chciał. Potem jeszcze raz zawołał Misha i powiedział chodź się pobawić z tatusiem.
Bardzo chętnie przybiegłem, lubię się bawić z tatusiem, rzadko się to zdarza, ale wszyscy się dziwili,
że tatuś sam się przyznał, że jest moim tatusiem. Wziął mnie na ręce i powiedział, że idziemy… no zgadnijcie
gdzie? Powiedział, chodź, Misha, idziemy na dwór. Bardzo się ucieszyłem, aż tak cichutko zrobiłem do
siebie hhrrru? Tata mnie trzymał na rękach i patrzyłem na świat. Ale potem podszedł do okna, widziałem
mamusię i wtedy chyba dopiero mamusia i Emi zauważyły, że nas nie ma, bo zaczęły strasznie wrzeszczeć,
żebyśmy wrócili, bo ja tatę podrapię i potem będę płakał pod oknami. A wcale że nie. Wcale bym mojego
tatusia nie podrapał i w ogóle bym nie płakał. Ale takie już są baby, zawsze muszą histeryzować. A tata
niestety ich posłuchał, wrócił ze mną do domu, rzucił mnie na ziemię, tak, że aż podskoczyłem i był trochę
wkurzony. Chyba też chciał jeszcze dłużej zostać na dworzu. Może gdyby one nie zaczęły wrzeszczeć, pokazał
by mi cały świat? Ehhh, a tak tam było fajnie.
Pozdrawiam wszystkich bardzo Mishnie.
Misha.