Witajcie!
Tak sobie pomyślałam, że coś od tego zespołu przydało się wrzucić jako awatar.
Trwynau Coch jest zespołem walijskim, walijskojęzycznym, pochodzącym ze Swansea i już nie istniejącym. Istniał od lat siedemdziesiątych do dziewięćdziesiątych, ich muzyka to taki punkrock charakterystyczny dla epoki.
òw zespół jest dla mnie dość ważny wśród wszystkich zespołów walijskich, jakie znam, ponieważ obiekt mojej obecnej wielkiej fazy – Gwilym Bowen Rhys – jest synem wokalisty tego zespołu, niejakiego Rhysa Harrisa. Gdyby się któś zastanawiał, czemu oni mają inne nazwiska, to jest tak dlatego, że tak po prostu jest w wielu walijskich, walijskojęzycznych rodzinach, że imię ojca jest nazwiskiem jego dzieci, ujmując rzecz tak bardzo skrótowo.
Zespół ten był albo uwielbiany, albo nienawidzony. Uwielbiany oczywiście przez walijskojęzyczną ludność, która w tamtych czasach nie miała wiele swojej muzyki, nie było tak jak jest teraz i w ogóle walijski był rzadko używany, wtedy się dopiero zaczęło coś tam budzić do życia, nienawidzony zaś przez wszystkich innych. Nienawiść ta wzrosła jeszcze bardziej, gdy stworzyli piosenkę, z której niestety do tej pory są najbardziej znani, pod tytułem Merched Dan Bymtheg, bardzo kontrowersyjną, bo, mówiąc wprost, o pedofilskim wydźwięku. Niektórzy patrzyli na to, jako żart, bo jest sobie chwytliwa, walijska piosenka i poza tymi, którzy znają walijski, nikt nie wie, o co chodzi, a media nawet przez jakiś czas to puszczały, potem jednak ich lokalna stacja w Swansea się na szczęście skapnęła i zespół wypadł z łaski. Jedyną stacją, która emitowała ich utwory, oczywiście od początku z wyłączeniem wyżej wspomnianego "hitu", było BBC Radio Cymru. Inne ich piosenki są spoko, ja ich lubię, ale, no właśnie, niestety teraz kojarzy ich się głównie z tamtym czymś, a bardzo szkoda. Niestety wtedy śpiewanie wyłącznie po walijsku nie było szczególnie dochodowe, a już na pewno nie tak, jak jest teraz, dlatego właśnie w latach dziewięćdziesiątych członkowie Trwynau Coch zdecydowali się przebranżowić.
Piosenka, którą ja chciałabym Wam pokazać, ma tytuł Radio Cymru, jest swego rodzaju chołdem dla tej stacji, która jako pierwsza i przez długi czas jedyna zaczęła nadawać wyłącznie po walijsku, właśnie w czasie istnienia tego zespołu.
Author: moozgish
Kolejny randomowy wpisik.
Witajcie!
Trzeba by chyba było napisać coś konstruktywnego. ALe mi się nie chce, bo mój zwęglony mózg mi nie chce działać. @Pajper wymyślił mi parę dni temu nową xywkę – mózgozwęglacz – także ja dopiero teraz odkryłam, co się dzieje z moim mózgiem, mianowicie, że właśnie się zwęgla. Co w sumie nie jest dziwne przy takiej ilości snu, jaką miałam w tym tygodniu. Teraz mi się tak przestawiło, że jeszcze chyba nigdy nie było tak dziwnie i okropnie pod tym względem. Jestem strasznie śpiąca, zmęczona i zamulona, ale jak tylko próbuję zasnąć, czegokolwiek bym w tym celu nie robiła, po prostu nie idzie. Względnie jest tak, że przysnę na chwilkę i zaraz się gwałtownie wybudzam, albo na około godzinkę i wtedy mam jakiś debilny koszmar, więc i tak się budzę zmęczona, także nie wiem, co lepsze. Moja Mamulka mówi, że jak zna mnie, powodem tego musi być coś dziwnego, bo tylko mi w tym domu się przytrafiają jakieś dziwne rzeczy, albo poznaję dziwnych ludzi, no czasem jeszcze Tatulowi. Oczywiście wszelkie meliski, neospazminki i inne takie nie działają. Mamulka wpadła na pomysł, że to może coś od tarczycy, chociaż według mnie gdyby to było coś od tego, to bym raczej ciągle spała, tak jak wcześniej, no ale trzeba sprawdzić. Dlatego wczoraj przed szkołą byłyśmy jeszcze zrobić wszystkie badania, które się tak z biegu da zrobić, jak nie to, to pojedziemy do tej babki, która mi zdiagnozowała wtedy te moje sny, o których Wam pisałam. Zrobiłam sobie też wczoraj kąpiel jodową, bo jod jest dobry na niedoczynność tarczycy, no ale to nie działa tak doraźnie. ASMR nawet próbowałam, nawet w ogóle nie mam tingles, co mnie w sumie nie dziwi, świat serio nie wygląda atrakcyjnie z perspektywy kilku bezsennych lub prawie bezsennych dni, a żeby mieć tingles to trzeba się tak trochę cieszyć życiem. Chciałam się pobawić nawet melatoniną, chociaż różne rzeczy o tym słyszałam, ale jak to powiedziałam mojej Mamulce, człowiekowi, który się zna na lifestylach i głęboko w tym siedzi, to dość gwałtownie stwierdziła, że nie, bo melatonina potrafi jeszcze bardziej rozregulować. Cóż, będę musiała się chyba sama dokształcić i dowiedzieć, jak jest naprawdę, no ale do tego to muszę się wyspać. 😀 No i dochodzimy do punktu wyjścia. Ale ja nie o tym chciałam, zaraz się zapultam w przeszłości jak Misha. 😀
Dążyłam do tego, że skoro trzeba by chyba było napisać coś konstruktywnego, a ja nie mam siły na jakieś odkrywcze rozkminy, to zdecydowałam się na jakiś przyjazny writing prompt. Ten, który wybrałam, jest to writing prompt w formie pytań. Przy okazji jeśli komuś się spodoba, możecie pisać Wasze odpowiedzi na te pytania w komentarzach albo to sobie ukraść na Wasze blogi, bo to jest podobno ze strony z takimi rzeczami, więc można, ja to widziałam, bo znajoma, której bloga śledzę zreblogowała. No i uprzedzam, że jeśli będzie tu coś niegramatycznie, nielogicznie, nieortograficznie, niestylistycznie, od tyłu czy jakkolwiek niezgodnie z zasadami pisowni polskiej, jest to spowodowane zwęglaniem się mojego mózgu.
1. Jak mija twój dzień i na co czekasz w najbliższej przyszłości?
Mój dzień… no nieszczególnie dzisiaj. Rano byłam w szkole, potem z Mamulą na zakupach, i z Zofijką, potem przewalaliśmy się z Mishą po łóżku, bo on akurat leżał, a mi się nic innego nie chciało, byli u nas babcia z dziadkiem, co Misha już zrelacjonował, wrócił z pracy Tatul, a teraz przyjechała do nas Mamuli znajoma, jej krawcowa, której Mamula przed chwilą pokazała cały nasz dom. Obecnie siedzimy z Misheczką u mnie w pokoju, słucham sobie BBC Radio Cymru no i życie jakoś leci. W ogóle czas strasznie wolno leci, jak się nie śpi, no ale to chyba nic odkrywczego. 😀 Co do drugiej części, na co czekam w najbliższej przyszłości… żeby się wyspać. 😀 To na pewno, no ale pytanie w wersji oryginalnej brzmi "What are you excited about in the near future?", a to, mimo, że byłoby świetne, aż tak mnie nie excytuje. Kurczę, no nie wiem, ciężko mi w tym momencie myśleć o czymś excytującym. Ahaa, dobra, chyba wiem, ale wątpię, że to się wydarzy, pozostaję wierna mojej ideologi, żeby się nigdy nie nastawiać. Ostatnio mój Tatul zaczął coś tam mówić, że by chciał sobie wziąć wolne tak na cały tydzień, teraz się trochę narobił, bo jego zmiennik miał wesele syna i widać, że Tatul przez to trochę świruje, a teraz ostatnio już parę razy mówił, że chętnie by sobie znowu na tydzień do Szwecji wyjechał. Zzzzzaaaaarrrrrąbiiiiiście by było, ale nie mam pojęcia, czy to wypali, więc myślę o tym wyłącznie w trybie przypuszczającym.
2. Jaką cechę najbardziej w sobie lubisz i dlaczego?
Hmmm… pomyślmy… tak najbardziej najbardziej to chyba to, że łatwo mi się rozkminia, kto jaki jest. Dużo myślę o ludzkich charakterach i osobowościach, lubię je analizować i obserwować, więc wyciąganie wniosków wychodzi mi coraz lepiej, przynajmniej tak mi się wydaje i taką mam nadzieję. Mój dziadek z tego powodu mówi na mnie rentgen. 😀 To z kolei potrafi czasem pomóc w jakimś pomaganiu ludziom, co zawsze sprawia satysfakcję, bo takim już jesteśmy gatunkiem, że pomoc bliźniemu nas w naturalny sposób uszczęśliwia. No i przydaje się w wielu innych sytuacjach.
3. Jakie jest największe wyzwanie, jakie do tej pory spotkało Cię w życu i jak je przezwyciężyłaś? Jaki jest twój plan, jeśli wciąż nad nim pracujesz?
Nie wiem, czy to jest największe, ale na pewno wielkie. Tym wyzwaniem jest mój walijski rok. Na początku tego roku zrobiłam sobie takie postanowienie noworoczne, że ten rok będzie rokiem walijskim, to znaczy, że postaram się w ciągu tego roku nauczyć ile tylko będę mogła mówić po walijsku i posługiwać się tym językiem, po prostu robić sobie language immersion, czyli się zanurzać w walijskim i się nim otaczać, zrobić wszystko, żeby się rozwijał. Początkowo chciałam robić sobie co roku rok z innym językiem, ale miałabym zbyt wielki miszmasz w głowie, na walijski potrzebuję zdecydowanie więcej czasu, niż rok, nie sądzę, żebym do stycznia była gotowa na wprowadzenie nowego języka. To było oczywiście wyzwanie bardzo pozytywne, choć nie brakowało mi w nim frustracji, często byłam wkurzona, przybita czy coś, ale jeszcze częściej w euforii. A moim największym osiągnięciem jest oczywiście pozyskanie Gwila, bez którego pewnie dawno bym osiadła na mieliznach, jęczała i płakała. Raz, że Gwil to Gwil, faza i te sprawy, a dwa, że po prostu sama bym nie dała rady. No a potem jeszcze się inni ludzie pojawili, różne rzeczy, nawet znalazłam Big Welsh Challenge na stronie BBC, tak też nazwałam mój folder do walijskiego, z jakimiś moimi zapiskami, osiągnięciami, planami na przyszłość itp. Mój game plan nie jest jakiś ścisły, bo nie zależy ode mnie. Zależy też od tego, co wygrzebię na sieci, co mi któś podrzuci, czego się dowiem od ludzi, co jest dostępne i do ogarnięcia… Co miesiąc, albo jakoś tak, staram się robić sobie jakieś podsumowanie i zobaczyć, czy serio się jakoś w danym miesiącu rozwinęłam. Wtedy jest sukces.
4. W czym jesteś mistrzem lub expertem?
Na początku nie mogę sobie odmówić przyjemności zacytowania Wam tego pytania. What is something you are a jack, master, or expert in/of? Jack? Jack to mistrz? Nie wiedziałam. Słowo jack wydaje się mieć miliard zastosowań, zależnie od rejonu, kontextu itd. Ci, co wiedzą, to wiedzą, dlaczego mnie to tak rusza, tym, co nie wiedzą, mówię, że od zawsze uwielbiam mię Jacek, a także Jack, choć nie są one spokrewnione etymologicznie, ale bardzo je oba lubię, lubię wielu ludzi o tych imionach, bo samo to, że się tak nazywają nastawia mnie do nich pozytywnie, lubię po prostu Jacków i słowo jack w każdym jego znaczeniu, choć niektóre są co najmniej dziwne.
Abstrahując od Jacków, myślę, że dużo jest takich rzeczy, na których się nienajgorzej znam, podobnie jak i takich, na których się nie znam w ogóle lub ilekroć się do nich zabiorę, kończy się to co najmniej potrójną porażką. Ale taką chyba najbardziej przebijającą się w moim życiu rzeczą, w której mogłabym się uznać za experta, są szeroko pojęte kwestie lingwistyczne. A nawet, jeśli w jakimś obszarze tychże kwestii nie dysponuję zbyt wielką wiedzą, to mam w tej materii dość otwarty mózg i lubię się nowych rzeczy z tego zakresu dowiadywać, więc siłą rzeczy moja siła expercka rośnie. 😀
5. Czego dotyczył twój ostatni sen, jaki pamiętasz?
Jedno wielkie dziadostwo. Nie będę wchodzić chyba w szczegóły, ale był to jeden z właśnie tych moich snów, o których już trochę pisałam. Moje wszystkie sny są na ogół intensywne, przynajmniej te, które pamiętam, i te złe, i te fajne. Ostatni normalny sen, jaki miałam, dotyczył Gwila, ale był strasznie krótki, to było jakieś dwa tygodnie temu, także, przynajmniej jak na mnie, trochę dawno, bo na ogół miewam sny częściej, no ale… nie w takich warunkach, wiadomo, chyba, że mam śnić na jawie.
6. Kto wie o tobie najwięcej?
Mmmmm… i tu mamy problem. Teoretycznie powiedziałabym, że moja Mamulka, bo my gadamy tyle, że siłą rzeczy musi wiedzieć, poza tym jest moją Mamulką i tak dalej i tak dalej, jednak z kolei są takie rzeczy, których moja Mamulka nie wie, a wiedzą ludzie, którzy wcale jakoś dużo poza tym o mnie nie wiedzą. No ale OK, to jest strasznie trudne pytanie, więc niech będzie, że Mamulka, poza tym dużo informacji na mój temat posiada jeden z moich penpali, sporo dziwnych rzeczy wie także Zofijka, z życia i z tego, że często sobie po nocach gadamy o głupotach, a to jest jeden z łatwiejszych sposobów do poznania człowieka, no i, wbrew pozorom, mamy sporo wspólnego w postrzeganiu świata, co ułatwia wzajemne rozumienie i poznawanie się.
7. W jakiej pozycji śpisz najczęściej?
O mamo. Jak śpię, to nie wiem, ale zasypiam najczęściej na lewym boku. Z trzech powodów. Po pierwsze, tak mi wygodnie, po drugie, Misha stoi po lewej stronie mojego łóżka, znaczy stoi Mishy kosz, a ja się chcę z nim miziać, po trzecie, moja Mamulka gdzieś w tych swoich lifestylach czytała, że taka pozycja sprawia, że człowiekowi szybciej się podczas snu oczyszcza mózg. Nie mam bladego pojęcia, jaki to może mieć związek, ale warto się przyczyniać do dobrostanu mózgowego, więc jeśli to działa… czemu nie. Innym powodem jest to, że ta babka u której byłam z tymi moimi strasznymi snami, powiedziała, że u ludzi występują one najczęściej, gdy śpią na plecach. Ja z własnej woli tak nigdy nie śpię, poza tym nie zauważyłam, żeby pozycja miała u mnie jakieś znaczenie, ale spania na wznak staram się unikać, tym bardziej, że podobno ludzie tak w ogóle nie powinni, bo nie są do takiego snu stworzeni.
8. Gdybyś miała wehikuł czasu (taki jak Tardis), i mogłabyś przenieść się gdziekolwiek w czasie i przestrzeni, gdzie byś się przeniosła?
Jeśli w przestrzeni, to do któregoś mojego ulubionego kraju, albo jakiegoś konkretnego jego obszaru i wtedy czas mnie nie obchodzi. Jeśli w czasie, to do Vreeswijka, albo do Celtów/Wikingów.
9. Dlaczego twój ulubiony kolor jest twoim ulubionym kolorem?
Po pierwsze, nie mam wyłącznie jednego najbardziej ulubionego koloru, po drugie, trudno tak dokładnie sprecyzować dlaczego. Moje ulubione kolory to czarny, biały, szary, zielony i niebieski, w przypadku tych dwóch ostatnich pewnych odcieni nie lubię, ale większość jednak tak. Lubię mieć te kolory wokół siebie, lubię ubrania w tych kolorach, ogólnie lubię chłodne, raczej stonowane kolory, nienawidzę jaskrawości, a czerwony to dla mnie symbol wszelkiego zła na ziemi. NIEEEEENAAAAAWIIIIIDZĘ CZEEEEERWOOOOONEEEEEGOOOOO!!! A mój pokój jest prawie cały zielony.
10. Kiedy ostatnio śmiałaś się tak, że bolał cię brzuch, boki, nie mogłaś złapać oddechu itp.
W piątek. To znaczy w piątek w zeszłym tygodniu. Ryłyśmy się wtedy z Zofijką pisząc jej szkolne wypracowanie, a potem jeszcze z SMS-ów jej koleżanki. Najczęściej takie ataki śmiechu miewamy właśnie z Zofijką, nie umiemy się normalnie śmiać.
OK, to tyle, chyba nawet nie wyszedł najgorszy ten wpis, zaraz go sprawdzę i się zobaczy, a że już się wieczór zrobił, to mam nadzieję, że potem uda mi się normalnie zasnąć. Wam również życzę miłych snów i miłej lektury, no i jeśli będziecie mieć ochotę, zapraszam Was również do zabawy z tymi pytaniami.
Ja Misha i ciężki dzień.
Hhrrru?
To ja Misha. Emi chciała, żebym wczoraj coś napisał. Ja też chciałem. Ale się nie udało. Miałem bardzo ciężki, okropny, smutny, niemiły i nieprzyjemny dzień. Jeszcze nigdy nie było tak okropnie. A nie, było trzy razy gorzej. Jak mnie moja ludzka mama zabrała od mojej prawdziwej Mamusi i ja ciągle płakałem i miałem podobno bardzo smutne oczy, jak miałem operację, ale tego to i tak prawie już nie pamiętam i jak miałem bardzo chore oko. A, no i jeszcze raz, jak Emi mnie przytrzasnęła łóżkiem, bo ja się tam schowałem i nie chciałem wyjść, a ona mnie nie widziała, to bardzo bolało i ja wrzeszczałem, a nie miauczałem. Nic mnie tak wcześniej nie bolało. Ale ja nie chciałem o tym opowiadać, bo to jest bardzo nieprzyjemne i już się dawno skończyło. Chciałem opowiedzieć o tym, co było wczoraj.
Wczoraj rano było całkiem fajnie. Zofijka wcześnie rano wstała i ja też wstałem bardzo wcześnie i razem oglądaliśmy telewizję, a Zofijka była dobra, lepsza niż mama i Emi, bo dała mi aż trzy moje kabanosiki, te o których Wam pisałem, że wszystko za nie zrobię. Nigdy tak dużo nie dostaję, no czasem od Zofijki dwa, ale trzech jeszcze nigdy nie dostałem i dlatego byłem bardzo szczęśliwy i zadowolony i głośno mlaskałem. Potem Zofijka poszła z mamą do szkoły, a ja myślałem, że zostałem sam, ale był tata i była Emi, ale daleko ode mnie i ja nie słyszałem, że ktoś jest i płakałem, bo byłem samotny. A nie chciałem być samotny, wiadomo. Lubię być sam, ale nie samotny. No to żebym się nie czuł samotny chciałem coś porobić przyjemnego. Zawsze wtedy albo oglądam moją własną Mishową telewizję, czyli rybki w akwarium i zawsze mam nadzieję, że kiedyś jakąś złapię i zjem, ale jeszcze mi się nigdy nie udało, albo idę gryźć taką trawę, którą mama dostała od takich ludzi, którzy tu blisko mieszkają. Ja lubię obgryzać kwiaty i inne rośliny i czasami wyleję wodę z kwiatów na ziemię, ale staram się być d"likatny, ale najbardziej tą trawę lubię. Tylko że potem zawsze rzygam i to już nie jest przyjemne. Ale tą trawę lubię, więc poszedłem ją poobgryzać. Szkoda, że nie umiem pluć, wtedy bym ją gryzł i wypluwał, ale jeszcze mnie nikt nie nauczył, a szkoda, bo ja się lubię tresować. Jadłem tą trawę i jadłem i jadłem i jadłem, ona tak fajnie chrupie i tak ładnie wygląda, lubię zielony kolor, mam zielone oczy, takie baaardzo zielone. Ale potem mi się znudziło i chodziłem sobie po domu. Potem przyszła mama i bardzo się ucieszyłem, ona też się bardzo ucieszyła, jak mnie zobaczyła i mówiła do mnie śliczny Mishka i mnie przytuliła i pocałowała. Potem poszliśmy do kuchni i mama coś tam robiła i powiedziała Mishka ty w ogóle masz co jeść? Ja miałem, ale chciałem coś lepszego, a nie tą moją karmę i ciągle tylko karmę, więc powiedziałem po Mishowemu, że nie, podszedłem do mamy i się miziałem. Mama trochę rozumie po Mishowemu i dostałem kawałek indyka. Taki dosyć duży kawałek. Bardzo mi smakował. Potem się oblizywałem i głaskałem łapką po główce, zawsze tak robię, jak mi coś smakuje i siedziałem na podłodze jak taka mała figurka, mama tak powiedziała. Potem jeszcze różne rzeczy robiłem i w końcu przyjechał ten facet, który uczy Emi angielskiego. Ja się z nim ładnie przywitałem, ale nie hhrrru? bo hhrrru? jest tylko czasami i jak naprawdę warto, po prostu dałem się pomiziać. Potem znowu się bawiłem jego kurtką i wspiąłem się na jego torbę. Emi się z tego bardzo śmiała, wszyscy się śmiali, a Mamulka powiedziała, że Mishka zawsze tak robi, że kogoś sobie wybiera i nigdy nie wiadomo kogo, a czasem na człowieka jakiegoś w ogóle nie zwraca uwagi i to jest prawda. Niektórzy ludzie mnie bardzo interesują albo ich lubię, a niektórzy mnie nie interesują w ogóle i wtedy z nimi nie gadam, chyba, że mi każą, to pozwalam, żeby sobie na mnie popatrzyli przez chwilkę, bo ja wiem, że dla ludzi to jest przyjemność. I wiem, kto mnie lubi, a kto nie. No i siedziałem sobie na jego torbie i nie chciałem zejść i poszliśy razem na górę. Siedziałem na tej torbie bardzo długo, ale jak oni jeszcze siedzieli i gadali, ja wstałem z tej torby i chciałem sobie pójść. Emi mnie wypuściła, zszedłem na dół, ale nikogo nie było, więc nie wiedziałem co robić. Więc męczyłem trawę. Potem zachciało mi się kupkę tak nagle i musiałem pobiec. Fuuuj! To chyba nie mnja, moja tak nigdy nie śmierdzi. Potem znowu poszedłem na górę do Emi i Emi się spytała, czy to ode mnie tak jedzie, ale nie chciało mi się rozmawiać, nie mogłem się zdecydować, co chcę robić. Jakoś źle się czułem. Nauczyciel Emi na mnie patrzył, co ja teraz zrobię i powiedział, że jestem bardzo tajemniczy, bo wyglądam tak, jakbym miał jakiś plan i że o czymś bardzo dużo myślę, ale mi się bardzo ciężko myślało. Nawet ciężko mi było się ruszać, zrobiłem się taki słaby i miękki. Nie taki normalnie miękki, bo taki normalnie miękki to ja już jestem, tylko taki miękki w środku, a zawsze normalnie w środku jestem twardy i mam bardzo silne mięśnie. W końcu jednak zdecydowałem się co chcę robić. Chcę do łóżka. Wszedłem na biórko i bardzo wolno zacząłem iść do łóżka. Potem przed nim stałem i nie wiedziałem co robić. Zawsze umiem sobie sam otworzyć łóżko, wystarczy lekko podnieść górę główką, ale teraz jakoś nie mogłem i dobrze, że mi w końcu Emi otworzyła, bo inaczej to bym się chyba przewrócił i leżał obok łóżka. Położyłem się i od razu zasnąłem. Obudziłem się jak już Emi nie miała lekcji, ale siedziała obok mnie i mnie głaskała. Ale ja musiałem szybko wyskoczyć z kartonu. I wyskoczyłem. Pobiegłem do Mamulki do pokoju i zwymiotowałem obok mojej walizki w garderobie. Nikt się nawet nie zainteresował, a ja zawsze tak specjalnie miauczę jak mi się chce wymiotować. Położyłem się, zwinąłem w kuleczkę i spałem, tylko we śnie słyszałem, jak Emi powiedziała mamie, że Misha się zrzygał i mama przyszła ze szmatą i bardzo krzyczała, ale mnie to nie obchodziło, co krzyczała, pewnie znowu Misha ty baranie.
Jak się obudziłem to było już chyba bardzo późno, w domu było bardzo cicho, byłem całkiem sam. Znowu chciało mi się wymiotować i bardzo, bardzo źle się czułem. I nikt nawet do mnie nie przyszedł, bo nikogo nie było. Wszyscy mnie zostawili. Ciekawe dlaczego? Potem znowu przysnąłem na chwilkę i znowu zwymiotowałem dwa razy. I znowu spałem. Jak się obudziłem, to już nie było słońca na podwórku, chciałem gdzieś iść, ale cały czas źle się czułem i zapomniałem gdzie chcę iść i tylko dowlokłem się do mamy łóżka, wczołgałem się pod łóżko i leżałem, ale już nie spałem. Tam mnie znalazła mama i powiedziała Mishka co się stało? Źle się czujesz? Potem mama mnie podniosła, przyszła Emi, mama mnie obejrzała, a mi się to nie podobało i tak głośno, skrzekliwie miauknąłem, to znaczy po Mishowemu weź się odwal. Ale mama się nie odwaliła, tylko mi zajrzała pod ogon, potem mnie podała Emi, żeby zobaczyła, czy nie mam gorączki, bo mamie się wydawało, że mam. Emi powiedziała, że chyba nie mam, potem mnie puściła, a ja się powlokłem do Emi do pokoju i zasnąłem u niej pod łóżkiem. Potem było mi już troszkę lepiej, zszedłem na dół i się włóczyłem po domu, ale się zmęczyłem i znowu poszedłem na górę do Emi i spałem u niej pod łóżkiem. To był bardzo smutny dzień, bo prawie cały czas się źle czułem i byłem sam i nie wiedziałem dlaczego, było bardzo smutno.
Ale dzisiaj jest już lepiej. Czuję się dobrze, ale słyszałem, że wszyscy krzyczeli na Zofijkę, że mi dała trzy kabanosiki, mama mówiła co % myślisz że to jest jakiś chłop? On ma bardzo m'ały żołądek i jest wrażliwy. No dobra, bez przesady, ale chyba nie aż tak, dzisiaj też bym sobie chętnie te kabanosiki zjadł, na pewno już bym ich nie zwymiotował. Ale mama je Zofijce zabrała.
Dzisiaj rano miałem dietę, ale potem przyjechali babcia i dziadek, Emi, Olka i Zofijki oczywiście, nie moja prawdziwa babcia Natasha i prawdziwy dziadek Jaguar i mama zrobiła rybkę, bo tatuś wczoraj przywiózł. Ja wskoczyłem Emi na kolana, żeby mnie też poczęstowała, bo Emi zawsze mi wszystko daje jak się przytulam, ale niestety mi nie dała. No to wszedłem na jej krzesło, stałem, gapiłem się jak je i sapałem i się o nią opierałem. Ja nie lubię z ludźmi być tak blsko, chyba, że w nocy, albo jak długo byłem samotny, albo jak się czegoś boję, ale czego się nie robi dla rybki, prada? Ale Emi mi i tak nie dała. Wtedy przyszła mama z kuchni i powiedziała Misha spadaj. No to spadłem z krzesła, bo myślałem, że wtedy coś dostanę, no i się nie pomyliłem. Mama dała mi trochę rybki do miseczki. Jeszcze nigdy takiej dobrej nie jadłem. A wiecie co? Mama niedawno coś mówiła o piersiach z kurczaka, może dostanę na kolację? A Zofijka coś mówiła, że zrobi galaretkę, może też mi da trzy porcje? Bardzo bym sę cieszył, ale Zofijka nigdy wcześniej nie robiła mi galaretki, zawsze kupują mi w sklepach, poza tym nie wiem, czy z owocami będzie dobra, a Zofijka powiedziała, żeby mama jej kupiła owoce do galaretki, ale może coś wyżebrzę, to chociaż zobaczę. To jest dziwne, ja tu jestem królem, a muszę żebrać o jedzenie. To ja powinienem wydzielać jedzenie ludziom. Wtedy by było sprawiedliwie. Dobra, idę spać.
Pozdrawiam wszystkich bardzo Mishnie.
Misha
Hmmm, chwila, godzina jest… no po wpół do piątej. Normalni ludzie o tej porze, wydaje mi się, że śpią, także, miłych snów!
Ja tak jak przypuszczałam wczorajszej nocy nie spałam w ogóle, sądziłam więc, że dzisiaj to sobie nadrobię wszelkie zaległości w tej dziedzinie, ale śnił mi się jakiś dziadowski koszmar, z którego wybrnęłam o drugiej i… no najwidoczniej mój limit na sen już się wyczerpał. To nie jest logiczne, zwłaszcza, że bynajmniej się wyspana nie czuję, no ale po ponad godzinnej próbie ponownego uśnięcia skapitulowałam. No ale OK. Jednak w związku z tym, że limit snu mi się wyczerpał, a wszyscy jeszcze śpią, nie wszystko można w tym momencie robić, chyba, że masz również na celu rozwalenie snu bliźnim, tak więc mi ju ż od tej drugiej się troszeczkę nudzi, stąd postanowiłam wrzucić kolejny awatar. Nawet Misha już usnął, wykończył się chyba, bo dość długo się bawiliśmy. Śmiesznie sapie.
Moim awatarem jest dziś utwór znów walijskojęzyczny, który ogromnie mi się kojarzy z taką jedną Lucy, o której pisałam we wpisie o Gwilu, że też ma fazę, chociaż to właściwie nie jest faza, tylko przewlekłe zaćmienie mózgu, taka rzadka komplikacja w przebiegu fazy wielkiej. W każdym razie ona bardzo tę piosenkę lubi, dzięki niej ją poznałam, no a ja też ją lubię, no to wstawiłam. Tytuł piosenki – Goleuadau Llundain – po naszemu oznacza światła Londynu. Domyśliłby się ktoś, że Llundain to Londyn? 😀
Witajcie!
Wymyśliłam sobie kolejny awatar, tym razem będzie po walijsku.
Elin Fflur Llewelyn Jones jest artystką bardzo dobrze znaną w Walii i walijskojęzycznych mediach, w 2002 roku wygrała konkurs piosenki walijskojęzycznej Cân I Gymru i to głównie to przyniosło jej tak dużą popularność. Mama Elin Fflur – Nest – wygrała ten sam festiwal 24 lata wcześniej, co ciekawe piosenki dla obu z nich napisał ten sam człowiek. Cała rodzina Elin Fflur jest bardzo muzykalna, ona sama ma bardzo szerokie muzyczne horyzonty – lubi pop, folk, rock, soul – i to wszystko u niej słychać. Z wykształcenia jest kryminologiem, kształciła się na Bangor University. Pochodzi z małej miejscowości w północnej Walii o jakże wdzięcznej i uroczej nazwie Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch. Wbrew pozorom miejscowość jest naprawdę malutka, to właściwie jest wieś.
Co do piosenki, Angel, choć po walijsku wymawia się inaczej, niż po angielsku, oznacza dokładnie to samo, co po angielsku. Mówi o aniele, który chroni i opiekuje się osobą wypowiadającą się w tym utworze, ale też o tym, że czasem jej tego anioła brakuje i że chciałaby, żeby ten anioł użyczył jej swoich skrzydeł i pozwolił jej polatać sobie na wolności. Tak w skrócie mówiąc.
Miłych snów wszystkim! 😀
U mnie już wszyscy śpią, to znaczy oczywiście oprócz mnie i oprócz Mishy, który mi wiernie towarzyszy… yyy… no jasne, ja tu będę jeszcze teraz rymowanki po nocach klecić. 😀 Samo tak wyszło oczywiście. W każdym razie Misha mi wiernie towarzyszy, je z ogromnym apetytem swojego kabanosika, bo sobie pomyślałam, że skoro już tu ze mną jest, to należy mu się też coś od życia no i mu wyciągnęłam kabanosika, chociaż nie wiem, czy to mądre dzieci po nocach dokarmiać przekąskami, a Misha to taki mój dzidziol, no ale… raz się żyje.
Ja miałam dzisiaj raczej lipny dzień, w ogóle już się zdążyłam zorientować, że dużo ludzi ma dzisiaj lipny dzień, moja koleżanka z Irlandii, moja Mamula, Zofijka… Ktoś z Was też? Nie zdziwiłabym się. jakaś zła energia wisi. 😀 Moja Mamula to już w ogóle miała lipny dzień, bo w nocy nas zalało, my mieszkamy tak raczej nisko, blisko jest rzeka, na naszym podwórku mówiąc ściślej, zaletą tego jest żyzna ziemia, no ale jak mocniej popada to jest już niefajnie, no i dzisiaj zalało nam aż pralnię. O, i Misha miał lipny dzień, bo nikt na niego nie zwracał uwagi. Ja natomiast miałam lipny dzień dlatego, że obudziłam się znowu z bolącym mózgiem, ze strasznie niskim ciśnieniem, chciałam coś w ogóle robić, się ogarnąć i jakąś kawę wypić, ale nic z tego nie wyszło, bo miałam tak niskie ciśnienie, że ledwo się mogłam rano na nogach utrzymać. U nas to jest rodzinne u kobiet w mojej Mamuli rodzinie, że mamy niskie ciśnienie, no ale tak niskiego jeszcze nie miałam, w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. Rezultat był taki, że miałam cały dzień wycięty z życia, większość dzisiejszego dnia po prostu przespałam, a chciałam tyle zrobić… moja Mamulka twierdzi, że to było bardzo dziwne i że może po prostu będę musiała jechać do endokrynologa, żeby mi babka zwiększyła dawkę Euthyroxu, ja mam niedoczynność tarczycy, a objawem tego czegoś też może być właśnie taka zamulastość, zobaczymy, jak wyjdzie. Miałam nadzieję, że skoro już przespałam niemal cały dzień, to może i przez noc jakoś się uda, ale mój mózg nie chce współpracować, stąd też obecna sytuacja, że ja i Misha nie śpimy. No ale znajdziemy sobie coś fajnego do roboty.
Ale ja nie o tym chciałam, znaczy nie jest to główny temat mojego wpisu. Chciałam zarzucić jakiś awatar, bo podczas tego mojego zamulastego dnia leciała u mnie cały czas bardzo dobra, szwedzka muza i tak sobie pomyślałam, że czymś z tego się z Wami podzielę. No i piosenka, którą się z Wami podzielę, jest bardzo śliczna według mnie, ale także bardzo adekwatna do lipności dzisiejszego dnia. Jej wykonawczynią jest szwedzka wokalistka o pseudonimie artystycznym Elin Bell, naprawdę nazywa się Elin Anna Josefin Petersson, zrobiła się znana po udziale w Melodifestivalen, Melodifestivalen to taki ich festiwal, którego zwycięzca potem reprezentuje Szwecję na Eurowizji. Pod pseudonimem Elin Bell tworzy ona taki milutki elektropop, raczej bardzo reflexyjny i delikatny. Jej debiutancki album jest wręcz smutny, a to ponoć dlatego, że przed jego wydaniem w stosunkowo niewielkim odstępie czasu Elin straciła tatę i siostrę i jeszcze różne rzeczy się tam jej wydarzyły. Bardzo lipnie. Utwór "Grey Is All" pochodzi właśnie z tego albumu i podoba mi się chyba najbardziej. Szary kolor też lubię, chociażby dlatego, że Misha jest szary.
No to miłych snów jeszcze raz. 🙂
Witajcie!
Czas na nowy awatar. Kolejny awatar o dziwnej nazwie, której nie idzie przeczytać, tym razem przynajmniej nieco krótszej. 😀 Już dwa razy pokazywałam Wam jakiś utwór Cornelisa, ale jest jeszcze drugi Vreeswijk. Jack Vreeswijk. Właściwie Lars Jacob. Lars Jacob Vreeswijk urodził się 25 stycznia 1964 roku i jest synem Cornelisa oraz jego pierwszej żony – niejakiej Ingalill Rehnberg. Swoją karierę rozpoczął jako rzeźnik, podśpiewujący i grający coś tam czasem w jakichś garażowych zespołach, teraz natomiast jest dobrze znanym artystą na szwedzkiej scenie muzycznej, bynajmniej nie dlatego, że jest synem Cornelisa, a przynajmniej nie tylko dlatego, bo sam też potrafi dobrą muzykę robić, choć, bądźmy szczerzy, tatusia to nie przebije. Niemniej jednak ja go lubię. Jack pisze własne piosenki, lubi też coverować tatusia, ale wybitnie nie lubi, jak go tylko z tym kojarzą, chociaż największe aplauzy dostaje właśnie wtedy, jak go coveruje, według mnie to trochę niesprawiedliwe, ale cóż. Jack ma również dość dziwne poglądy w pewnych kwestiach, choć się z tym aż tak nie afiszuje. Obecnie żyje sobie bodajże w Alings?s wraz ze swoją partnerką którąś z kolei oraz dziećmi: Hanną, Kallem i Ollem.
Piosenka "Rosenblad, Rosenblad" jest utworem napisanym przez Cornelisa, skomponowanym natomiast przez Georga Riedela, Riedla, czy jakkolwiek się go tam odmienia, taki szwedzki facio od jazzu. I może właśnie dlatego, że Riedel to facio od jazzu i oryginalna wersja tej piosenki jest dość jazzująca, ja preferuję wersję Jacka. Nie, nie chodzi mi o to, że wersji Cornelisa nie lubię, bo z biegiem czasu przekonałam się w mniejszym lub większym stopniu do wielu jego utworów w jakimś bardziej jazzowym stylu, jednakże wciąż wielką fanką jazzu nie jestem i najprawdopodobniej nigdy nie będę, dlatego też bardziej rockowa wersja Jacka po prostu bardziej do mnie przemawia. Niemniej jednak w plikach udostępnionych wrzuciłam i wersję Jacka, i Cornelisa, bo zawsze fajnie jest sobie cóś porównać z oryginałem.
Słowo Rosenblad oznacza płatki róż, ale jest to też nazwisko takiej jakby Muzy Vreeswijka, Ann-Katrin Rosenblad i utwór ten odnosi się do niej, to jest, można by mądrze rzec, apostrofa. Apostrofa dotycząca wewnętrznych problemów Vreeswijka z własnym ego oraz uczuć właśnie do Ann-Katrin. Jack to naprawdę świetnie zrobił.
Witajcie!
Przy okazji urodzin Cornelisa Vreeswijka pokazywałam Wam w awatarze mój ulubiony szwedzki utwór jego autorstwa, dzisiaj natomiast chciałabym Wam pokazać mój ulubiony utwór holenderski. No dobra, może nie taki najbardziej najbardziej ulubiony, bo taki najbardziej najbardziej ulubiony to jest "Grimas Voor De Maan", znany też pod alternatywnym tytułem "Marjolijn", no ale to jest po prostu szwedzka wersja "Grimasch Om Morgonen", no a skoro "Grimasch Om Morgonen" już pokazywałam, to chyba nie będę przynudzać, pewnie i tak jeszcze kiedyś tą holenderską wersję wrzucę. Dzisiaj jest jednak mój ulubiony holenderski utwór, który nie ma swojej wersji po szwedzku, nazywa się to "Een Paleis Van Zand", czyli jak łatwo wydedukować znając jakiś angielski czy niemiecki, zamek z piasku, czy też pałac właściwie, jeden pies.
Dzisiaj też jest okazja, bo teoretycznie dzień dzisiejszy mógłby być imieninami Vreeswijka. Teoretycznie, bo Szwedzi imieniny obchodzą, no ale on jest z Holandii, więc nie obchodził, ale jakby był ze Szwecji, to obchodziłby dzisiaj, zawsze jakaś okazja na nowy awatar, no nie? 😀
Nie muszę chyba dodawać, że utwór ów jest w mojej opinii bardzo śliczny, należy do utworów miłosnych Vreeswijka, bo on pisał albo o polityce, albo o miłości, albo… no o życiu, czyli praktycznie o wszystkim. Oczywiście jak w przypadku większości artystów/poetów, co chwilę piszą do innej baby, albo o innej, jak w tym wypadku, tutaj chodzi o niejaką Veronicę, która jest też adresatką lub głównym tematem kilku innych jego utworów, właściwie chyba dwóch… niee… dobra, to jest takie ważne, że normalnie nie mogę. 😀
To jest w każdym razie moja ulubiona holenderska piosenka Cornelisa. Utwór pochodzi z albumu Liedjes Voor De Pijpendraaier En Mijn Zoetelief.
Witajcie!
O, Misha już śpi. Ten to ma zdrowie. Położył się i prawe od razu zasnął. Właściwie nie wiem, czy to oznaka zdrowia, no ale u kota chyba tak. Miejmy nadzieję. Ale ja nie o tym chciałam.
Chciałam Wam pokazać, cóż to ja wymyśliłam wczoraj, no i część dzisiaj w nocy. Znowu się zainspirowałam rozmową z kimś, tym razem znów z Sekai. Sekai mieszka przy walijskiej granicy, co skutkuje tym, że jej łatwiej jest znaleźć jakieś materiały, czy w ogóle rzeczy nadające się jakkolwiek do nauki walijskiego, niż mi. W związku z tym ja lubię ją wykorzystywać. Nie no, nie wykorzystuję jej, ale Sekai jest pod nieprzemijającym wrażeniem tego, że ja się uczę walijskiego, wie już o tym cała jej rodzina i w ogóle dla niej to jest chyba główny fakt dotyczący mnie, poza tym, że jestem z Polski, ona ma fisia na języki słowiańskie. 😀 Ostatnio była na wakacjach w Walii, północnej Walii i wiecie co? Przywiozła mi z tej Walii, znaczy nie mi, tylko do siebie do domu, ale dla mnie, multum jakichś papirów po walijsku, na których było napisane, gdzie i z kim możesz się w Walii skontaktować, w sensie z jakimi władzami, jak chcesz się uczyć walijskiego i chcesz od nich jakieś rzeczy do nauki, sama się zaoferowała, że do nich zadzwoni i się zapyta, czy to tylko w Walii czy jak, a jak nie to mi potem prześle, znalazła też jakieś książeczki dla dzieci po walijsku i jak ma czas, to mi je przepisuje, bo one są krótkie, większy problem jest z tym, że tam jest dużo zdjęć i bez opisów po niewidomemu możesz mieć problemy z zajarzeniem, więc ona mi je też opisuje. Teraz po wakacjach jeszcze się tym nie bawiłyśmy, ale w czasie wakacji całkiem sporo m przepisała, za co jestem jej niewymownie wdzięczna na wieki, a po walijsku wcale się nie pisze łatwo, jeśli się nie zna jakichś zasad. W każdym razie jak ona napchała pełno tych wszystkich papirów i powiedziała swoim rodzicom i siostrze, że ona chce to wziąć, bo ma koleżankę, któ®a się uczy walijskiego i tak dalej i tak dalej, wszyscy się zaczęli pytać "Ale dlaczego? W Polsce? Po co? To ten walijski w Polsce jakiś popularny?" 😀 No i jak wrócili i Sekai do mnie pisała, to napisała mi na koniec, że jej siostra się pyta, czemu ja się właściwie uczę walijskiego.
I chociaż ja właściwie wiem dlaczego, no podoba mi się i w ogóle, co też jej napisałam, zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że powodów jest sporo więcej. No i wreszcie wczoraj postanowiłam stworzyć całą listę powodów, dla których uczę się walijskiego, którą Wam poniżej prezentuję. Nie są one ułożone w jakiejś kolejności ważności, po prostu tak, jak mi przychodziły do mózgu, przy niektórych moze coś tam dopiszę.
1. Strasznie mi się podoba i należy do grupy moich najbardziej ulubionych języków, w przypadku których mam nieustanne poczucie, że po prostu powinnam się ich nie tyle uczyć, ile mieć z nimi kontakt, a najlepiej nimi mówić.
2. Chcę w przyszłości przeczytać Mabinogion po walijsku, jak i inne książki dotyczące kultury celtyckiej i walijskiego folkloru po walijsku.
3. Podoba mi się walijska muzyka, zwłaszcza walijskojęzyczna.
4. Jest to pretext do utrzymywania kontaktu z Gwilem.
5. Ze wszystkimi nacjami, których języki należą do moich najbardziej ulubionych, mam do jakiegoś stopnia pewne poczucie więzi, oczywiście jeśli chodzi o Polskę i język polski było raczej tak, że wskutek więzi z Polską i Polakami polubiłam tak bardzo język polski, no bo wiadomo, z ojczystym zawsze inaczej, w każdym razie moja więź z nacjami celtyckimi jest dość specyficzna i mocna, chyba nawet mocniejsza, niż ze Szwecją czy Finlandią, czy innymi, co uważam, że również jest w pewnym sensie powodem, bo chciałabym poznać więcej walijskojęzycznych ludzi i zobaczyć, czy serio są jakieś powody, że tak właśnie to odczuwam. Póki co znam tylko Gwila i niejaką ALys Mai i mamy całkiem sporo wspólnego, chociaż z Alys Mai nie gadałam dużo jak dotąd, bo rzadko piszemy.
6. Uważam, że sami Walijczycy – tfu, duża część Walijczyków, zwłaszcza na południu – wciąż nie doceniają swojego języka tak, jak powinni, mimo, że w ostatnich dziesięcioleciach jego sytuacja znacznie się poprawiła, więc no… ktoś inny musi im jakoś pokazać, co mają, po ingliszu faflunić to juz każdy potrafi. 😀
7. Żeby się ludzie pytali i dziwili i żeby było o czym gadać.
8. Żeby rozwijać mózg i nie zdziwaczeć jeszcze bardziej na starość. 😀 Zdecydowanie mam chyba coś w rodzaju obsesji na punkcie rozwijania mózgu, strasznie się boję chorób degeneracyjnych i wszystkiego, co obniża sprawność mózgu. No a wielojęzyczność zdecydowanie zmniejsza ryzyko obniżonej sprawności mózgu w przyszłości. W tym samym celu jem rzeczy, które usprawniają mózg, a że mam Mamulkę, która się zna na lifestylach nie jest to trudne, nie dodaję do herbaty cytryny, tylko kwas askorbinowy, czy tam askorbinian sodu, bo Mamulka go sobie kupuje, a to smakuje tak samo, natomiast jak dodasz cytryny do ciepłego picia, wytworzy Ci się cytrynian glinu i zacznie Ci się odkładać w tkankach mózgowych, także no… ja dziękuję. Znaczy nie no, bez przesady, niemniej jednak strasznie jestem wyczulona na kwestie mózgowego dobrostanu, chyba jednak bardziej, niż normy przewidują. 😀
9. Żeby móc pisać cóś tak, żeby nikt niepowołany nie zajarzył, o co chodzi. 😀 Mówię o takich rzeczach jak na przykład mój pamiętnik czy jakieś inne zapiski. Na chwilę obecną jest to mieszanina polskiego, angielskiego i szwedzkiego, ale przypuszczam, że jak poznam walijski na tyle, że będę mogła się w miarę w pełni wyrazić na piśmie, będę używać walijskiego. Albo jak mam ochotę sobie poprzeklinać. Po walijsku jest akurat według mnie fajniej, niż po polsku, a nawet po szwedzku, czy nawet po angielsku. Nie należę do ludzi, którzy mają w zwyczaju kląć przy każdej możliwej okazji, ale czasami… no nie da się inaczej. I wtedy najczęściej albo po walijsku, albo po fińsku, bo też jest świetnie. Kiedyś była taka sytuacja, że przyjechali do nas goście na noc, bo była komunia moich kuzynek, ale Mamula najpierw chciała, żeby zjedli kolację. Ja natomiast chciałam sobie posocjalizować, więc zeszliśmy z Mishą, żeby zobaczyć, co tam i jak tam. No ale oni mieli powystawiane chyba wszystkie walizki, w tym jedna bya tak pięknie na środku i ja o nią z impetem trzasnęłam piszczelą, no i zanim zdążyłam w ogóle cóś pomyśleć stwierdziłam: "Sgriwiwch Cach Yma". Tatul do mnie z kuchni mówi "Co ty tam klniesz po walijsku?" no to się wszyscy dowiedzieli, że po walijsku i był temat do dyskusji znowu, że czemu walijski, aczkolwiek normalnie raczej takich akcji nie robię, tak jakoś wyszło odruchowo, bo serio mocno się w tę piszczel trzasnęłam. 😀
10. Żeby gadać z Mishą w kolejnym języku i sprawdzić, czy reaguje. Jak już zapewne wiecie, Misha jest bardzo mądrym stworzeniem i wie dużo rzeczy, o jakie zanim się tego dowiedziałam, w życiu bym go nie podejrzewała. Pomysł z gadaniem do Mishy nie tylko po polsku podsunął mi mój nauczyciel od szwedzkiego, który gada ze swoimi kotami i z psem po szwedzku niby rozumieją. Mi się to wydało dziwne i raczej oparte na autosugestii, ale postanowiłam spróbować, bo już zauważyłam, że Misha reaguje gdy zawołasz go Misha, Mishka, Misheczka, Mishątko i tak dalej, na przykład siedzi sobie gdzieś wysoko, a Ty powiesz Misheczka, to on się odwraca. Oczywiście to "działa" tylko wtedy, gdy nie jest zaabsorbowany czymś innym, wiadomo, ludzie też nie zawsze robia to, czego się od nich w danej chwili oczekuje. No więc spróbowałam i okazało się, że Misha przychodzi do mnie i gdy go zawołam Misha chodź, czy Misha chodź tu, Misha come 'ere, Misha kom här. Dodam, że my do Mishy rzadko wołamy kici kici, a jak tak, to to po prostu nie działa. Moja Mamulka gdzieś wyczytała, że każdy przecież z automatu zawołałby kota kici kici i w ten sposób przyjdzie do każdego, dlatego Mamula wymyśliła, żeby do niego gwizdać, potem jednak my z Zofijką zaczęłyśmy wołać mish mish mish. 😀 No więc skoro działa i Misha come i Misha kom i Misha zdaje się jarzyć o co mi chodzi, jak do niego tak po prostu gadam po innemu, że na przykład idziemy do snu i idzie za mną na górę, zdecydowałam się, jak już troszeczkę ten walijski ogarnęłam, że po walijsku też spróbuję. "Misha, cer yma, melys!". Misha wolno, z rezerwą, on w ogóle nie jest szczególnie responsywny i się zawiesza łatwo, więc to trochę zeszło, ale jednak przyszedł i od razu zajarzył, że coś od niego chcę. No to po walijsku też do niego gadam, chociaż na razie jeszcze nie umiem jakoś płynnie. No i raczej po innemu gadam do niego jak jesteśmy sami, ale strasznie to lubię.
11. Bo chcę zobaczyć, jak mi się będzie uczyło niegermańskiego języka.
12. Żeby lepiej rozumieć Wenglish. Jest to dialekt walijski angielski, więc jak się można domyślić mieszanka i tego i tego, świetny jest w nim akcent i ja go, jak wszystkie akcenty i dialekty brytyjskie, uwielbiam.
13. Żeby rozumieć, co faflunią w BBC.
14. Żeby się nabijać z Tolkienowskich świrów, jak kiedyś jakichś poznam, że umiem gadać w Sindarinie, 😀 tworząc Sindarin Tolkien wzorował się na walijskim i w sumie jak umiesz czytać po walijsku, to umiesz w Sindarinie.
15. Żeby przerażać moją babcię. Moja babcia ma troszeczkę teologicznego świra. Nie jest dewotką, jak wiele babć, po prostu zawsze się interesowała teologią, nawet jakieś tam studia zrobiła, twierdzi, że język walijski to na pewno jest język pogański, bo Celtowie byli poganami i ci Walijczycy, którzy mówią po walijsku też są, że wszystkie języki z grópy gaelickiej są językami pogańskimi. Zawsze się mnie pyta o różne rzeczy dotyczące duchowości celtyckiej, i tej wczesnej, pogańskiej, i tej już chrześcijańskiej, jak się zaczęli pojawiać tam ci wszyscy mnisi i wciąż nie chce jej się wierzyć, że tam serio kiedyś ludzie się modlili po chrześcijańsku po walijsku, irlandzku i szkocku, że mieli swoją charakterystyczną, chrześcijańską duchowość, fakt, że z elementami swoich starych kultów, ale tak to i my mamy jakieś obyczaje po starosłowiańskich kultach, które przeniknęły do naszej polskiej duchowości.
16. Bo chcę obejrzeć serial Rownd A Rownd, w którym grał Gwil i wiedzieć o co chodzi.
17. Bo chcę umieć robić coś niszowego.
18. Bo uwielbiam, jak ludzie gadają po ingliszu, potem przeskakują na walijski, potem na angielski i ja też tak chcę przynajmniej potrafić.
No i to tyle. Sporo prawda? No właśnie. No to teraz tym bardziej wiem, że warto.
Ja Misha.
Hhrrru?
Tak, to ja Misha. Wiem, że bardzo dawno mnie nie było i bardzo za to przepraszam. Ja ostatnio ciągle śpię. Teraz też spałem, dopiero się obudziłem, ale wydaje mi się, że jak wszystko powiem, co chciałem powiedzieć, to znowu pójdę spać, bo jeszcze mi się chce i ciągle ziewam. Wczoraj Zofijka zrobiła dziwną rzecz. Ja tak mocno ziewnąłem, a ona w tym czasie wsadziła mi palca do buzi. Chciałem ją ugryźć, żeby tak więcej nie zrobiła, ale w końcu jednak tego nie zrobiłem, bo to chyba znowu miała być jakaś zabawa. Nie wiem, czy kiedyś tak naprawdę zrozumiem ludzi, ale wychodzi mi już coraz lepiej. Dzisiaj nawet taki facet, który przyjeżdża do Emi i z nią gada chyba po ingliszu, już mi się mieszają te języki, do mnie Emi też co chwilę po innemu mówi, przyjechał właśnie dzisiaj i to z taką wielką torbą, a ja już Wam mówiłem, że lubię torby, nie? No właśnie, a tam prawie nic nie było, to ja najpierw wąchałem i wąchałem i wąchałem, a potem tam wlazłem. Ja go lubię, nawet kiedyś do niego powiedziałem Hhrrru? a ja nie do każdego mówię Hhrrru? ale jeszcze bardziej lubię jego torbę, bo ja zawsze wolę torby i kartony od ludzi. Ludzie też są fajni, ale za dużo gadają i robią i mi się wszystko miesza. Ale tak naprawdę jak dobrze spojrzeć, to właściwie robia cały czas to samo, nic się codziennie nie zmienia, tak jak u mnie. Śpią, wstają, jedzą, idą gdzieś, wracają, znowu jedzą, siedzą i się gapią w jakiś ekran, tylko raz od telewizora, raz od telefonu, raz od komputera, znowu jedzą i idą spać, tylko gadają codziennie inaczej i co innego jedzą. Ale ja nie o tym miałem gadać. Też już za dużo gadam o głupotach. Chciałem powiedzieć, że przyjechał ten facet do Emi, no to jak ja mu wlazłem do torby, to on się zaczął śmiać i mama też, a ja nie chciałem wyjść, wtedy przyszła Emi no i ja też z nimi poszedłem na górę. No i wylądowałem w tej torbie na ziemi, rozglądałem się dookoła, potem się spojrzałem na tego faceta, a on do mnie mówi: "Misha, co ty się tak patrzysz, jak jakiś człowiek?". Wtedy weszła mama Emi i moja z kawą i z jakimś ludzkim żarciem i powiedziała, że Misha się zawsze gapi jak człowiek i że jest bardziej cywilizowany od niektórych ludzi, nawet aż za bardzo. Nie wiem, co to cywilizowany, ale to chyba znaczy, że nie narobię komuś znienacka kupy do torby, albo coś takiego, nawet bym nie potrafił, jakoś tak poza moim kibelkiem po prostu nie idzie, Emi kiedyś powiedziała, że to dobrze, bo car Wszechrosji byle gdzie się nie załatwia. Cały czas nie wiem, co to car Wszechrosji, no ale to chyba miał być komplement znowu. No ale skoro się patrzę jak człowiek, to chyba znaczy, że coraz lepiej rozumiem ludzi, prawda? I robię się do nich podobny. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Wszystko dlatego, że nie ma żadnego innego zwierzęcia. To znaczy nie, tak właściwie jest, ale… dobra, chyba muszę zacząć od początku.
Już dosyć dawno temu, po tym, jak mnie święcili i miałem tą przygodę, co Wam opowiadałem, mama i Zofijka nagle przywiozły psa. To nie był pierwszy pies, jakiego poznałem. Moja ludzka mama jest troszkę dziwna, bo co chwilę zmienia zdanie. Raz chce psa, żeby pilnował domu, potem nie chce, bo brudzi, potem chce kota, bo ja jestem sam, potem nie chce, bo niby jak się będę bawił z moim młodszym rosyjskim bratem, to porwiemy firany i wszystko, co jest, no ale to nie moja sprawa. Chodzi mi o to, że dlatego właśnie zdążyłem już poznać kilka psów, oba mnie nie polubiły, albo kogoś innego i uciekły. Była Pepa, o której już Wam mówiłem, ja ją bardzo lubiłem, bawiłem się z nią, było zabawnie, gadaliśmy sobie razem i razem spaliśmy z Zofijką na materacu, bo Zofijka wtedy jeszcze nie miała łóżka, dopiero przyjechaliśmy do tego domu. A potem nagle uciekła. Zofijka płakała. I mi było smutno bardzo. Potem był jeszcze jeden pies, o którego byłem zazdrosny, a on mnie nie lubił. Zofijka go nazwała Alvaro. On co chwilę uciekał wracał, wył po nocach, Zofijka chciała, żeby był jej przyjacielem, ale on nie chciał, nawet ją ugryzł, no i w końcu uciekł i nie wrócił. I Zofijka znowu płakała. Emi jej powiedziała, że p rzecież jest Misha, Misha to jest prawdziwy przyjaciel, ale Zofijka powiedziała, że Misha to jest tylko Misha, a ona chce psa, bo z Mishą jest nudno. Bardzo mi było smutno, ale nic nie powiedziałem, no bo co miałem powiedzieć, może sobie myśleć, jak chce, ale to nie było przyjemne. No i właśnie wtedy przyjechał ten trzeci pies. Emi zaraz poszła go zobaczyć i mnie wzięła. Był trochę większy ode mnie, Mamulka mówi, że już większy nie urośnie. Bardzo mnie polubił i ja go też, ale ja nie mogłem wyjść do niego, a on wejść do mnie. On tylko piszczał i na mnie patrzył, a ja trochę nie wiedziałem co powiedzieć, bo już dawno nie rozmawiałem z żadnym zwierzęciem i się odzwyczaiłem. Ale on wcale nie pomyślał, że jestem jak człowiek i zawsze jak mnie widział, to do mnie tak wesoło piszczał. On się nazywał Jackie. Ale potem już nie, bo mamie się nie podobało, bo Jackie to może być i chłopak i dziewczyna, tak jak Misha, więc pewnie też by na niego często mówili ona. No to teraz jest Bobi, chociaż Emi mówi, że Bobi to też może być on i ona. Ale on to jest on. Jest bardzo wesoły i całkiem czyściutki, bardzo głośno szczeka i mnie budzi w nocy. No ale nie możemy gadać, bo ja nie mogę wyjść, a on nie może wejść. Jak Bobi przyjechał, to Zofijka prawie się ze mną nie bawi. Bobi lubi ją najbardziej. Emi i Mamulka bardzo się z tego cieszyły, Mamulka mówi, że Zofijce przydałby się taki przyjaciel pies. On za Zofijką wszędzie łazi. On najbardziej lubi ją, a ona najbardziej lubi jego, ale oczywście i on i ona innych też lubią, tak samo jak ja i Emi, ja najbardziej lubię Emi, EMi najbardziej lubi mnie, ale innych też lubimy. No i w końcu każdy ma swojego przyjaciela. Smutno mi często było, jak Zofijka nie miała się z kim bawić, bo ja nie zawsze mam na to ochotę. Lubię się bawić, ale nie tak, że mnie ktoś goni, wrzeszczy, łapie, albo nagle skądś wyskakuje, bo chce się bawić w chowanego, a Zofijka tak lubi się bawić. Najbardziej teraz lubię się bawić piórkami. Wtedy jestem szalony ze szczęścia. Ale chciałem jeszcze coś powiedzieć o Bobim. Bobi jest cały czas przyjacielem Zofijki, ale wszyscy oprócz Zofijki mówią, że to jest zdrajca. Jest zdrajca dlatego, że ciągle ucieka. Bardzo, bardzo często. Potem wraca, ale zawsze ucieka znowu. A Zofijka udaje, że tego nie widzi. Wczoraj, jak jadłem galaretkę, mamusia powiedziała, że gdyby nie to, że Zofijka będzie histeryzowała, to wolałaby, żeby Bobi już nie wrócił, bo nie lubi takich zdrajców. Ja też nie lubię zdrajców i nie lubię, jak Zofijka jest smutna. Bo jak Zofijka jest smutna, to jest zła i często mówi na mnie głupi Misha, albo Misha jesteś dziwny, albo jeszcze gorsze rzeczy, ale najgorsze jest to, że strasznie wrzeszczy. Nie tylko na mnie, w ogóle wrzeszczy i wszystko ją wkurza, nawet jak ja sobie obok niej usiądę i sobie myję łapę, wtedy wrzeszczy Misha idź stąd. A potem i tak sama sobie idzie. Dziwni są ludzie, a Zofijka w ogóle. Ja bym wolał, żeby Bobi wrócił, ale już więcej nie uciekał, tak by było najlepiej.
Ale nie chce mi się już gadać o Bobim na razie. Opowiem Wam o czymś ciekawszym. Emi była wczoraj z Mamulą w jakichś różnych sklepach i jak przyjechały, to zaraz mnie zawołała i powiedziała, że dostałem prezent. Wiecie jaki to jest prezent? Ja go najbardziej lubię jeść. To są takie specjalne kabanosiki, ja je po prostu uwielbiam. Jak ktoś coś ode mnie chce, to powinien mi przynieść tego kabanosika, a najlepiej dziesięć, dać mi powąchać i ja wtedy dla takiego kogoś wszystko zrobię, nawet mogę śpiewać i tańczyć, byle bym tylko mógł je zjeść. A Emi sobie wymyśliła, że mnie wkurzy, odpakowała tego kabanosika, ja powąchałem, a ona mi go zabrała i podniosła tak bardzo wysoko, że go nie mogłem dosięgnąć. I ja się wtedy zacząłem po niej wspinać i robić hhrrru? ale wtedy Emi dała mi tylko kawałek. Resztę dostałem dopiero u niej w pokoju. Teraz nie mogę się doczekać, kiedy dostanę następnego, one są naprawdę bardzo smaczne, ale Emi powiedziała, że będzie mi je dawać tylko jak będzie jakaś specjalna okazja, bo ich jest mało, szkoooda, i Zofijka powiedziała, że jak będę je co chwilę jadł, to mi pęknie w końcu pupa. Ale ja je bardzo lubię jeść, wtedy strasznie głośno mlaszczę i sapie i potem długo i głośno mruczę, aż zasnę. Chyba nie ma takiej drugiej rzeczy, którą aż tak bardzo lubię, że wszystko za nią oddam, nawet wszystkie moje kartony.
A czy Wy też macie coś takiego, co tak bardzo lubicie, że wszystko za to możecie zrobić, żeby tylko to mieć?
Ja już kończę, bo bardzo chce mi się spać, a poza tym Zofijka wróciła i wrzeszczy. Dobranoc.
Pozdrawiam wszystkich bardzo Mishnie.
A, jeszcze się może podpiszę, skoro zalazłem aż do klawiatury.
;lkjasdf;lkj lzxkjc; vnmnqpwuirr;ho.zdlhl,.cbxnmvnxbxv.nqrwohfsdm,hoqywey 723081643otiutwjkgjgadslhglhxbz XGZapi
Lepiej jeszcze nie umiem, ale kiedyś może się nauczę, ja się lubię tresować.