Kilka dni temu skończyłam czytać "Emancypację Mary Bennet" autorstwa Colleen MCCullough, a ponieważ książka wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, a poza tym zauważyłam, że dużo jest wokół niej kontrowersji, zdecydowałam się coś o niej napisać.
Do książki tej zabierałam się z przeogromnym entuzjazmem, zaczęłam ją praktycznie od razu, jak tylko weszłam w jej posiadanie. Z dwuch powodów. Pierwszym była Colleen MCCullough. Czytałam jej słynne "Ptaki Ciernistych Krzewów" już kilka razy, czytałam "Aniołka", też kilkukrotnie, czytałam "Obsesję" i coś tam jeszcze, w każdym razie wszystko mi się podobało, pomimo iż tematyka tych książek jest diametralnie różna. Lubię jakoś styl pani MCCullough a tematyka tych jej książek, które już czytałam, była dla mnie zawsze z tego czy innego powodu interesująca. Drugim powodem mojego ogromnego entuzjazmu była tytułowa Mary Bennet. Coś mi mówiło, że chodzi o TĘ Mary Bennet, to znaczy o siostrę Lizzie z "Dumy I Uprzedzenia" Jane Austen. Okazało się, że miałam rację.
Powiem teraz krótko, o co chodzi, dla tych, którzy jeszcze być może nie czytali "Dumy I Uprzedzenia". "Duma I Uprzedzenie" jest to romans autorstwa kultowej pisarki, jaką jest Jane Austen. Dotyczy ona losów pięciu sióstr – panien Jane, Elizabeth, Mary, Kitty oraz Lydii Bennet, głównie jednak Elizabeth oraz jej miłości do niejakiego pana Darcy'ego.
Książka MCCullough natomiast jest kontynuacją losów sióstr oraz ich krewnych, bliskich i innych bohaterów książki Austen. Jej akcja rozpoczyna się dwadzieścia lat po zakończeniu "Dumy I Uprzedzenia". Wszyscy są już więc nieco bardziej doświadczeni, wyrobieni przez los i… niesamowicie wręcz zmienieni. Lizzie – z bystrej, pełnej humoru i inteligentnej dziewczyny przemieniła się w osobę raczej smutną, zdecydowanie dającą się lubić, ale jednak jakby wiecznie cierpiącą, jej mąż – Fitzwilliam Darcy – z wyniosłego, dumnego młodzieńca, będącego dla wielu kobiet swego rodzaju ideałem mężczyzny, przeobraził się w nieco bufonowatego, zgorzkniałego i pysznego cynika, największa zmiana dotyczy jednak Mary. W powieści Austen dziewczyna nie jest nikim specjalnym – trzecia z pięciu sióstr, ani ładna jak starsze, ani lubiana czy rozpieszczana, jak młodsze, z krostami na twarzy i krzywym zębem, Mary próbowała nadrabiać braki wiedzą i wątpliwym talentem muzycznym, zawsze była strasznie poważna, nieszczególnie ciekawa czy inteligentna, bardzo świętoszkowata. W książce MCCullough widzimy ją natomiast jako zdziwaczałą starą pannę dobiegającą czterdziestki, która jak dotąd opiekowała się matką, jej charakter jest zgoła inny. Mary jest kobietą szczerą, pełną dowcipu, inteligencji, z przeogromną potrzebą, wręcz obsesją na punkcie niezależności… co też ten czas robi z ludźmi? Patrząc na to, jak przeobrażeni zostali bohaterowie pani Austen, mam wrażenie, że tak naprawdę tej książki nie powinno się traktować jako kontynuacji "Dumy I Uprzedzenia", jest to raczej jakaś wariacja na motywach "Dumy I uprzedzenia", nowy budynek stworzony na starych fundamentach czy coś w tym stylu. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest zła, ale uważam, że aby rzeczywiście móc przeczytać ją z przyjemnością, trzeba by się oderwać od myślenia jak było u Austen i spojrzeć na "Emancypację Mary Bennet" jak na coś w ogóle innego. Inaczej lektura raczej nie sprawi nam wiele satysfakcji.
Stopniowo, a właściwie w dość szybkim, znacznie szybszym niż u Austen tempie, poznajemy losy Mary, która – pragnąc wyzwolenia i swobody – udaje się na wyprawę, by potem skonstatować, że jednak dobrze byłoby dzielić życie z kimś, na kim w razie potrzeby możnaby się wesprzeć, gdy chwilowo będzie mieć za dużo swobody i zostaje żoną niejakiego angusa Sinclaira – bardzo fajny gościu ze Szkocji, ja go polubiłam. Książka jest oczywiście wielowątkowa, bo jak powiedziałam śledzimy losy także innych bohaterów książki Austen, wszystkie zakończone są bardzo oczywistym happyendem, w ogóle zakończenie książki w mojej opinii jest cokolwiek kiczowate i pierwsza połowa jest znacznie bardziej ciekawa, potem już ne jest tak fajnie.
Styl również nie jest stylem Austen, Colleen MCCullough niejednokrotnie posługuje się dowcipem, ale nie jest to ów subtelny i jakże charakterystyczny dowcip Austen, także jeśli ktoś by tego oczekiwał, może się zawieźć, zdecydowanie styl pisania Colleen jest inny.
Patrząc na tę książkę jako całość, nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała, bo podobała mi się, gratuluję pani MCCullough samej odwagi, bo Austen jest pisarką na tyle znaną i poważaną, że naprawdę trzeba się wykazać odwagą, żeby zmieniać coś w książce czytanej od dwustu lat przez pokolenia czytelników. Fajnie było poznać czyjąś wizję przyszłości bohaterów Austen, choć te zmiany w ich charakterach niejednokrotnie ogromnie mnie raziły, wydaje mi się, że nawet czas nie jest w stanie uczynić zamaszystej i urodziwej feministki z nudnej i szpetnej świętoszki. Biednemu Darcy'emu to w ogóle się dostało- zacząć jako typowy bohater romansu,, a skończyć jako cyniczny burak, no ciekawie. 😀 Książka nie jest też pozbawiona innych, nieraz bardzo widocznych wad, jak właśnie według mnie te strasznie oczywiste happyendy, wiadomo happyend w romansie rzecz potrzebna, ale mam wrażenie, że to bardzo dobrze, że Jane Austen nie miała okazji zobaczyć tych właśnie, bo nie sądzę, żeby była bardzo zadowolona.
Jeśli po tę książkę chciałby sięgnąć ktoś, kto już czytał "Dumę I Uprzedzenie", bardzo fajnie, ale radziłabym właśnie oderwać się od książki Austen, wtedy jest spora szansa, że Wam się spodoba. Ludziom, którzy "Dumy I uprzedzenia" nie czytali, też mogę tę książkę polecić, właśnie dlatego, że znajomość pierwowzoru absolutnie nie jest konieczna, bo jest to po prostu coś zupełnie innego.
Sporo mam jak widzicie do tej książki zastrzeżeń, ale mimo to uważam, że warta jest przeczytania, bo ma swoje zalety, styl pani MCCullough wcale nie jest zły, mimo, że to nie Austen, Mary, jeśli nie myśli się o tym, jaka była kiedyś i że jest to niemożliwe, żeby teraz była taka, naprawdę da się lubić. Do akcji wchodzi wielu ciekawych bohaterów, jak na przykład właśnie Angus, czy też Charlie – syn Elizabeth, jest też nawet gościu, który pochodzi z Walii, z tego samego regionu, z którego pochodzi Gwil. 😀 Przynajmniej tak można wnioskować.
Komu mogłabym polecić tę książkę?
Ludziom, którzy lubią Jane Austen i jednocześnie są w stanie zaakceptować tak ogromne zmiany. Ludziom, którzy lubią literaturę angielską. Tym, którzy lubią romanse, nie tylko te typu Austen, ale też amatorom bardziej współczesnych książek z tego gatunku, jakichś tak zwanych harlequinów, im nawet pewnie spodoba się bardziej. Tym, którzy lubią Colleen MCCullough. Tym, którzy lubią książki łatwe, z szybką akcją.
Colleen MCCullough – Emancypacja Mary Bennet.
Kilka dni temu skończyłam czytać “Emancypację Mary Bennet” autorstwa Colleen MCCullough, a ponieważ książka wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, a poza tym zauważyłam, że dużo jest wokół niej kontrowersji, zdecydowałam się coś o niej napisać.
Do książki tej zabierałam się z przeogromnym entuzjazmem, zaczęłam ją praktycznie od razu, jak tylko weszłam w jej posiadanie. Z dwuch powodów. Pierwszym była Colleen MCCullough. Czytałam jej słynne “Ptaki Ciernistych Krzewów” już kilka razy, czytałam “Aniołka”, też kilkukrotnie, czytałam “Obsesję” i coś tam jeszcze, w każdym razie wszystko mi się podobało, pomimo iż tematyka tych książek jest diametralnie różna. Lubię jakoś styl pani MCCullough a tematyka tych jej książek, które już czytałam, była dla mnie zawsze z tego czy innego powodu interesująca. Drugim powodem mojego ogromnego entuzjazmu była tytułowa Mary Bennet. Coś mi mówiło, że chodzi o TĘ Mary Bennet, to znaczy o siostrę Lizzie z “Dumy I Uprzedzenia” Jane Austen. Okazało się, że miałam rację.
Powiem teraz krótko, o co chodzi, dla tych, którzy jeszcze być może nie czytali “Dumy I Uprzedzenia”. “Duma I Uprzedzenie” jest to romans autorstwa kultowej pisarki, jaką jest Jane Austen. Dotyczy ona losów pięciu sióstr – panien Jane, Elizabeth, Mary, Kitty oraz Lydii Bennet, głównie jednak Elizabeth oraz jej miłości do niejakiego pana Darcy’ego.
Książka MCCullough natomiast jest kontynuacją losów sióstr oraz ich krewnych, bliskich i innych bohaterów książki Austen. Jej akcja rozpoczyna się dwadzieścia lat po zakończeniu “Dumy I Uprzedzenia”. Wszyscy są już więc nieco bardziej doświadczeni, wyrobieni przez los i… niesamowicie wręcz zmienieni. Lizzie – z bystrej, pełnej humoru i inteligentnej dziewczyny przemieniła się w osobę raczej smutną, zdecydowanie dającą się lubić, ale jednak jakby wiecznie cierpiącą, jej mąż – Fitzwilliam Darcy – z wyniosłego, dumnego młodzieńca, będącego dla wielu kobiet swego rodzaju ideałem mężczyzny, przeobraził się w nieco bufonowatego, zgorzkniałego i pysznego cynika, największa zmiana dotyczy jednak Mary. W powieści Austen dziewczyna nie jest nikim specjalnym – trzecia z pięciu sióstr, ani ładna jak starsze, ani lubiana czy rozpieszczana, jak młodsze, z krostami na twarzy i krzywym zębem, Mary próbowała nadrabiać braki wiedzą i wątpliwym talentem muzycznym, zawsze była strasznie poważna, nieszczególnie ciekawa czy inteligentna, bardzo świętoszkowata. W książce MCCullough widzimy ją natomiast jako zdziwaczałą starą pannę dobiegającą czterdziestki, która jak dotąd opiekowała się matką, jej charakter jest zgoła inny. Mary jest kobietą szczerą, pełną dowcipu, inteligencji, z przeogromną potrzebą, wręcz obsesją na punkcie niezależności… co też ten czas robi z ludźmi? Patrząc na to, jak przeobrażeni zostali bohaterowie pani Austen, mam wrażenie, że tak naprawdę tej książki nie powinno się traktować jako kontynuacji “Dumy I Uprzedzenia”, jest to raczej jakaś wariacja na motywach “Dumy I uprzedzenia”, nowy budynek stworzony na starych fundamentach czy coś w tym stylu. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest zła, ale uważam, że aby rzeczywiście móc przeczytać ją z przyjemnością, trzeba by się oderwać od myślenia jak było u Austen i spojrzeć na “Emancypację Mary Bennet” jak na coś w ogóle innego. Inaczej lektura raczej nie sprawi nam wiele satysfakcji.
Stopniowo, a właściwie w dość szybkim, znacznie szybszym niż u Austen tempie, poznajemy losy Mary, która – pragnąc wyzwolenia i swobody – udaje się na wyprawę, by potem skonstatować, że jednak dobrze byłoby dzielić życie z kimś, na kim w razie potrzeby możnaby się wesprzeć, gdy chwilowo będzie mieć za dużo swobody i zostaje żoną niejakiego angusa Sinclaira – bardzo fajny gościu ze Szkocji, ja go polubiłam. Książka jest oczywiście wielowątkowa, bo jak powiedziałam śledzimy losy także innych bohaterów książki Austen, wszystkie zakończone są bardzo oczywistym happyendem, w ogóle zakończenie książki w mojej opinii jest cokolwiek kiczowate i pierwsza połowa jest znacznie bardziej ciekawa, potem już ne jest tak fajnie.