Witajcie!
Na początku uprzedzam, że wpis może być długi. Postanowiłam zacząć cykl związany z moimi fazami. Wydaje mi się, że słowo faza jest jakoś dziwnie powszechne w niewidomym środowisku w tym znaczeniu, o jakie mi obecnie chodzi, niemniej jednak jeśli są osoby, które nie mają pojęcia, co to właściwie jest ta faza, należy im się jakieś chociaż krótkie wyjaśnienie.
Otóż faza jest słowem o bardzo szerokim znaczeniu, ale najprościej rzecz ujmując jest to rodzaj fascynacji, najczęściej okresowej, acz nie zawsze, bo niektóre potrafią się z różnym nasileniem utrzymywać naprawdę długo, ja te takie długie mam w zwyczaju nazywać fazami wielkimi. Fascynacja owa może dotyczyć muzyki, to znaczy najczęściej jakichś konkretnych wykonawców i wtedy faza obejmuje i wykonawcę i to, co on robi, może dotyczyć też gatunków muzycznych, książek, ich autorów, poszczególnych bohaterów, filmów, reżyserów, aktorów, ludzi z twojego otoczenia. Niektórzy to mylą z miłością, to może się pojawiać jednocześnie, ale chyba rzadko się tak zdarza, w ogóle trudno na to jakoś obiektywnie spojrzeć. W jakimś sensie termin faza pokrywa się z obecnie modnym terminem crush. Jeśli któś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, odsyłam na Drimolandię do wpisu pod tytułem Czym Jest Faza, oczywiście nie traktujcie definicji z Drimolandii zbyt poważnie, tak to sobie zrobiłam dla jaj, bo mi się nudziło, jest mocno przejaskrawiona.
Przechodząc do moich faz, faz wielkich miałam cztery, a właściwie mam, bo u mnie jest tak, że jak się zaczyna jakaś nowa, to mi ta stara bynajmniej nie przechodzi, tylko tak jakby trochę się tłumi pod presją tej nowej, świeżej. Faz małych miałam niezliczone ilości, małych i pod względem czasu ich trwania i pod względem ich nasilenia, o, teraz mam na przykład małą fazę na książki Jacqueline Wilson i na taki walijski zespół o nazwie Swnami. Te wszystkie moje cztery wielkie fazy są muzyczne, mam też dość intensywne fazy książkowe, jedną dotyczącą Lucy Maud Montgomery, w szczególności serii "Emilka Ze Srebrnego Nowiu", miałam też ciężką fazę na jednego z bohaterów Emilki, do tego stopnia, że czwartą część chciałam pisać, z tym kimś w jednej z ról pierwszoplanowych, ale przeczytałam pamiętniki Maud i doszło do mnie, że jednak to nie bez przyczyny jest tak, jak jest, więc już nie chciałam tych moich pomysłów realizować.
Jednak to fazy muzyczne odgrywają największą rolę w moim życiu spośród wszystkich faz, jakie posiadam, w szczególności właśnie te wielkie, no a jak się już na pewno domyśliliście, pierwszą z tych moich wielkich faz była Enya.
Żeby było ciekawiej, to ja kiedyś Enyi nie lubiłam. Naprawdę. I to tak nawet dosyć mocno. Polubiłam ją dopiero bardzo stopniowo jakoś pod koniec podstawówki, za sprawą dwóch osób, na Eltenie funkcjonujących jako Celtic1002 i Annabeth, za co jestem im obu do tej pory ogromnie wdzięczna.
Akurat pojawienie się tej fazy zbiegło się z tym, że miałam w różnych obszarach życia dużo raczej nieszczególnie przyjemnych chwil i muzyka ENyi bardzo mi pomagała to jakoś odreagować, zresztą podobno z wieloma ludźmi tak właśnie jest czy było, że poznali muzykę ENyi w jakimś takim ciężkim momencie i ona im pomagała. Do samej Enyi miałam stosunek taki, jak do żadnego innego z późniejszych obiektów moich faz, strasznie ją podziwiałam, zresztą do tej pory tak jest, zawsze ją sobie wyobrażałam jako jakąś taką istotę trochę nie z tej ziemi, lubiłam o niej myśleć, że jest moją drugą Mamusią i różne rzeczy w związku z tym sobie wyobrażać. Faza ta nie była tak burzliwa jak moje wszelkie następne fazy, była takim jakby preludium do moich przygód z fazami, zaczęła się podczas niej także moja fascynacja muzyką celtycką ogólnie, w jakimś sensie już też folklorem, ogólnie kulturą celtycką, Celtami, choć wtedy jeszcze przede wszystkim Irlandią, Szkocji i Walii jeszcze aż na tyle nie odkryłam. Niestety może właśnie ze względu na tę małą intensywność owej fazy, stosunkowo niewiele teraz z niej pamiętam, oprócz tego, że mogłam słuchać Enyi godzinami i że w bardzo wielu rzeczach mi pomagała. Pamiętam też, że wtedy, gdy była to moja główna faza, zawsze słuchając jej muzyki, odczuwałam, że czegoś bym chciała, jakbym za czymś tęskniła, ale nie miałam bladego pojęcia za czym, co ogromnie mnie frustrowało, ale jednocześnie było w tym coś przyjemnego. Potem po długim czasie coś podobnego, ale nie aż tak nasilonego, odczuwałam, gdy słyszałam język walijski, więc teraz mam taką teorię, że to musiało być coś z językami, ze szwedzkim też miałam takie dziwne akcje, w czasie, gdy już zaczęłam się go uczyć, a potem długo nie mogłam, bo byłam w Laskach i nie miałam jak. Ale też słyszałam, że wielu ludzi ma jakieś bardzo ciekawe odczucia podczas słuchania Enyi, więc może po prostu tak to działa. Jak opowiadałam o tym mojej Mamulce, to ona miała jeszcze inną teorię. Enya jest chrześcijanką, w sensie praktykującą, sprawdzałyśmy to, bo ja się bardzo martwiłam na początku tej mojej fazy, czy to, co ona robi, to nie jest jakiś sekciarski new age, więc się dowiedziałyśmy, że nie. No i moja Mamulka mi mówiła, że często jak jest sobie w jakimś takim bardziej melancholijnym nastroju, w jakim ja wtedy słuchając Enyi byłam bardzo często, patrzy na jakąś naturę, albo na jakieś stare kościoły, albo coś takiego, to tak to na nią działa, że zaczyna za czym tęsknić i uważa, że jest to tęsknota za Bogiem. Nie wiem, czy mojemu mózgowi mogło rzeczywiście o to chodzić, niemniej jednak właśnie tak się niejednokrotnie ciekawie czułam, słuchając Enyi. Cały czas gdy trwała mi ta faza, miałam wielkie marzenie, żeby mi się Enya przyśniła. Niestety, przyśniła mi się tylko raz i to bardzo mgliście, ale i tak po tym bardzo się cieszyłam. No i podczas tej fazy udało mi się zarazić nią w jakimś stopniu najwięcej osób, bo, jeśli nie wiecie, to Wam mówię, że fazy potrafią być czasem ogromnie zaraźliwe.
OK, o Enyi byłoby chyba tyle, za czas jakiś będą się pojawiać wpisy o moich kolejnych fazach, a jak wrzucę tego wpisa, to jeszcze wrzucę coś od Enyi jako awatar, muszę się tylko zdecydować, co, jeśli w ogóle uda mi sę zdecydować.
Enya.
Witajcie!
Na początku uprzedzam, że wpis może być długi. Postanowiłam zacząć cykl związany z moimi fazami. Wydaje mi się, że słowo faza jest jakoś dziwnie powszechne w niewidomym środowisku w tym znaczeniu, o jakie mi obecnie chodzi, niemniej jednak jeśli są osoby, które nie mają pojęcia, co to właściwie jest ta faza, należy im się jakieś chociaż krótkie wyjaśnienie.
Otóż faza jest słowem o bardzo szerokim znaczeniu, ale najprościej rzecz ujmując jest to rodzaj fascynacji, najczęściej okresowej, acz nie zawsze, bo niektóre potrafią się z różnym nasileniem utrzymywać naprawdę długo, ja te takie długie mam w zwyczaju nazywać fazami wielkimi. Fascynacja owa może dotyczyć muzyki, to znaczy najczęściej jakichś konkretnych wykonawców i wtedy faza obejmuje i wykonawcę i to, co on robi, może dotyczyć też gatunków muzycznych, książek, ich autorów, poszczególnych bohaterów, filmów, reżyserów, aktorów, ludzi z twojego otoczenia. Niektórzy to mylą z miłością, to może się pojawiać jednocześnie, ale chyba rzadko się tak zdarza, w ogóle trudno na to jakoś obiektywnie spojrzeć. W jakimś sensie termin faza pokrywa się z obecnie modnym terminem crush. Jeśli któś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, odsyłam na Drimolandię do wpisu pod tytułem Czym Jest Faza, oczywiście nie traktujcie definicji z Drimolandii zbyt poważnie, tak to sobie zrobiłam dla jaj, bo mi się nudziło, jest mocno przejaskrawiona.
Przechodząc do moich faz, faz wielkich miałam cztery, a właściwie mam, bo u mnie jest tak, że jak się zaczyna jakaś nowa, to mi ta stara bynajmniej nie przechodzi, tylko tak jakby trochę się tłumi pod presją tej nowej, świeżej. Faz małych miałam niezliczone ilości, małych i pod względem czasu ich trwania i pod względem ich nasilenia, o, teraz mam na przykład małą fazę na książki Jacqueline Wilson i na taki walijski zespół o nazwie Swnami. Te wszystkie moje cztery wielkie fazy są muzyczne, mam też dość intensywne fazy książkowe, jedną dotyczącą Lucy Maud Montgomery, w szczególności serii “Emilka Ze Srebrnego Nowiu”, miałam też ciężką fazę na jednego z bohaterów Emilki, do tego stopnia, że czwartą część chciałam pisać, z tym kimś w jednej z ról pierwszoplanowych, ale przeczytałam pamiętniki Maud i doszło do mnie, że jednak to nie bez przyczyny jest tak, jak jest, więc już nie chciałam tych moich pomysłów realizować.
Jednak to fazy muzyczne odgrywają największą rolę w moim życiu spośród wszystkich faz, jakie posiadam, w szczególności właśnie te wielkie, no a jak się już na pewno domyśliliście, pierwszą z tych moich wielkich faz była Enya.
5 replies on “Enya.”
Nasza ukochana, słodka Enya. <3 Chyba nic więcej nie mam do dodania, ale cieszę się, że się w jakimś
stopniu przyczyniłam do tego, że ją polubiłaś. 🙂
Tak, też mi się wydaje, że to głównie za sprawą Angeliki Enya pojawiła się w naszym środowisku. Swoją drogą podobno wielu ludzi tak ma, że słuchają Enyi, potem mają przerwę, a po jakimś czasie do niej wracają, ja też mam takie momenty, że nie słucham jej zbyt dużo, niemal w ogóle, a potem wracam i potrafię spędzić cały tydzień, albo dłużej słuchając niemal wyłącznie Enyi, niektórzy wracają tak jak Ty po latach przerwy. TO jest ciekawe zjawisko według mnie.
To jest bardzo, bardzo ciekawe zjawisko. Boże, przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale jakoś nie ganiam
za komentarzami. 😀 I nie mówcie, że to głównie przeze mnie, bo naprawdę, spłonę i wtedy nie będzie nic.
😀 Zaczerwienię się znaczy.
Spoko, chyba nie ma jakiegoś określonego czasu, żeby odpisywać, limitu czy coś. 😀 Przynajmniej mi nic
o tym nie wiadomo.
Ja zaczęłam słuchać Enyi od momentu jak mój tata znalazł na youtube “Orinoco flow”. Wtedy ta piosenka mi
się spodobała i przez kilka dni słuchałam jej bez przerwy.
Później tak wyszło, że znalazłam dyskografię i jeszcze więcej ulubionych piosenek.
I też lubię jej twórczość do dzisiaj.