Categories
Randomowa pisaninka.

Ulubione wspomnienie.

Postanowiłam zrobić jeszcze jedną kategorię, właśnie z taką trochę randomową pisaninką od czapy trochę.
Będą tu rzeczy na wybrane przeze mnie tematy, albo może będę się posiłkować jakimiś writing prompts,
tak jak czasami to robię w moim pamiętniku, albo jakimiś blog challenges, no nie wiem, zobaczymy, co
z tego wyjdzie. Co o tym myślicie?
Więc tematem, jaki sobie dzisiaj obmyśliłam jest jakieś jedno moje ulubione wspomnienie. Temat dość

Postanowiłam zrobić jeszcze jedną kategorię, właśnie z taką trochę randomową pisaninką od czapy trochę.
Będą tu rzeczy na wybrane przeze mnie tematy, albo może będę się posiłkować jakimiś writing prompts,
tak jak czasami to robię w moim pamiętniku, albo jakimiś blog challenges, no nie wiem, zobaczymy, co
z tego wyjdzie. Co o tym myślicie?
Więc tematem, jaki sobie dzisiaj obmyśliłam jest jakieś jedno moje ulubione wspomnienie. Temat dość
trudny, bo każdy ulubionych wspomnień ma setki, do tego często jak o tym myślisz, to trudno akurat je
przywołać, a czasem jest też tak, że te najbardziej ulubione tak właściwie średnio nadają się do roztrząsania
wobec szerszej publiczności. Był to jednak pierwszy pomysł, jaki wpadł mi do mózgu, gdy myślałam o temacie
na wpis do tej kategorii. Postanowiłam, że napiszę Wam o czymś bardzo nieodległym, a też miłym, z pewnością
gdybym miała robić jakiś ranking, to wspomnienie znalazłoby się w ścisłej czołówce.
Napiszę Wam mianowicie o moim pobycie w Sztokholmie. Byłam tam w tym roku od 1 do 8 lipca. Akurat
Zofijka wyjeżdżała na obóz pływacki, Tatul wziął sobie urlop i na kilka dni przed tym Zofijki obozem
nagle do mnie przychodzi i się mnie pyta, czy bym chciała pojechać do Sztokholmu. Do Sztokholmu chciałabym
pojechać zawsze, a mój Tatul obiecuje mi ten wyjazd co roku już od dobrych kilku lat, teraz jeszcze mi
obiecuje, że pojedziemy. Jednak okoliczności nigdy dotąd nam na ten wyjazd nie pozwoliły. No więc ja
oczywiście powiedziałam, że bym chciała, więc Tatul powiedział, że popłyniemy 1 lipca promem do Karlskrony
i potem dojedziemy samochodem do Sztokholmu. A ponieważ Tatul zawsze chce mieć wszystko zaplanowane na tip top,
ja miałam wykminić jakiś hotel i wybrać miejsca, które chciałabym zobaczyć i przy pomocy mojego polskiego
kolegi, tułającego się wiecznie między Szwecją a Finlandią i mojej szwedzkiej koleżanki mieszkającej
w Warszawie udało mi się całkiem dorzeczny plan skonstruować, aczkolwiek jednak jakoś ściśle się go nie
trzymaliśmy. Do Sztokholmu dojechaliśmy 2 lipca rano, ja bardzo cisnęłam mojego Tatulka, żebyśmy od razu
pojechali do Cornelisparken, czyli parku poświęconego Cornelisowi Vreeswijkowi. O Vreeswijku będzie tu
jeszcze duuużo jak sądzę, napiszę teraz tylko, że jest on obiektem mojej poprzedniej wielkiej fazy, żył
i tworzył głównie w Szwecji, ale urodził się w Holandi. Był muzykiem, poetą i okazjonalnie aktorem, bardzo
go znają w Szwecji, albo kochają, albo nienawidzą, bardzo rzadko zdarza się ktoś pośrodku. Dodam jeszcze,
że na Drimolandi są wpisy zarówno o Vreeswijku jak i o fazach w ogóle. Więc byliśmy
najpierw w tym parku, potem jeszcze pojechaliśmy na cmentarz do Vreeswijka, kupiłam mu z Mamulką kwiatki
i mu zostawiłam. Jak trochę odpoczęliśmy, bo jednak całą noc płynęliśmy tym promem, to poszliśmy jeszcze
sobie na taką trasę, która się nazywa Monteliusvägen, na której można zoaczyć prawie cały Sztokholm z
góry. W następnych dniah bardzo dużo gadałam z ludźmi po szwedzku i po angielsku, spotkałam też Finkę
z zarąbistym, fińskim akcentem, która mieszka w Sztokholmie od pięciu lat. Podeszła do nas dlatego, że
rozmawialiśmy po polsku, bardzo ją to zainteresowało, a co mnie bardzo ucieszyło, chwilę rozmawiałyśmy
i ona powiedziała, że jak na Polkę mam wyjątkowo szwedzki akcent. 😀 Zziwiło mnie to też trochę. Jedliśmy
dużo genialnych, zjadliwych i dziwnych rzeczy, na przykład słynne kötbullar, które mi bardzo smakowały,
ale najlepsza była dla mnie czekolada z takimi wielkimi orzechami, jakoś na M się nazywała i ih lody.
Odwiedziliśmy zamek królewski i Drottningsholm, jakieś małe wioski w okolicach Sztokholmu, gdzie ludzie
bardzo fajnie mówią, w szwedzkim coffeeshopie, a ostatniego dnia sklepie z minerałami, skąd mam hyba
najmilsze wspomnienia. Mamulka zauważyła go gdzieś po drodze. Weszłyśmy tam, bo chciałam zobaczyć, czy
mają jakieś szlachetne lub półszlachetne kamienie. Okazało się, że jest ich bardzo, bardzo wiele. Wybrałam
sobie lapis lazuli, malachit i agat, ale marzył mi się taki wieeelki szafir birmański. 😀 Po naszemu
kosztował ponad pięć stów. Jak już sobie te kamienie wybrałam, podszedł do nas facet, niestety ze sk?nskim
akcentem, co mnie na początku przeraziło, bo ja tych sk?nskich stosunkowo słabo rozumiem, ale bardzo fajnie
się dogadaliśmy mimo tego. Od razu wiedziałam, że się zna na rzeczy, nigdy jeszcze nie widziałam takiego
sklepu w Polsce, w sklepach, w których byłam, ludzie robią wrażenie, jakby nie wiedzieli, co sprzedają.
Ten gościu znał się na rzeczy, co ciekawe, mnie też traktował jak jakiegoś experta w dziedzinie, chociaż
nim zdecydowanie nie jestem, może po prostu rzadko mu się trafiają ludzie, którzy chcą coś do kolekcji,
bo jak zauważyłam było tam bardzo dużo kobitek kupujących raczej biżuterię. W każdym razie było to z
jego strony bardzo miłe. Pokazał mi kamienie, które hciałam zobaczyć, bo normalnie były za gablotkami,
czyli wszystkie malachity, lapisy lazuli i agaty. Potem moja Mamulka zwróciła uwagę na węglik krzemowy,
który kamieniem półszlachetnym nie jest, ale bardzo mi się spodobał. Wtedy przyszedł Tatul, zobaczył
te wszystkie kamienie i wspomógł mnie gotówką, więc ten węglik również kupiłam i zamiast malachitu, który
wybrałam, kupiłam sobie taki dosyć drogi i całkiem pokaźnych rozmiarów. Potem niechcący się wygadałam
o tym szafirze, chyba dlatego, że mi się już języki zaczęły mieszać z wrażenia, a gościu się bardzo podexcytował
i dostałam w prezencie szafirową kulkę, więc byłam w jeszcze większej euforii. Obecnie mam z niej wisiorek.
Także ogólnie wyjazd bardzo, bardzo mi się udał, mojemu Tatulowi też się podobało, mojej Mamuli najbardziej
podobało się w sklepach z odzieżą. 😀 Nagadałam się w dwóch językach za troje ludzi, miałam sny po szwedzku,
no pięknie było.
Jeśli macie ochotę podzielić się Waszymi ulubionymi wspomnieniami, to zapraszam, chętnie o nich poczytam. 🙂

3 replies on “Ulubione wspomnienie.”

Wow, musiało być naprawdę cudownie w tym Sztokholmie. Zresztą, już Ci o tym pisałam, ale powturzę jeszcze
raz. Dziękuję, że pozdrowiłaś Vreeswijka.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink