Tym razem to nie Misha. Dzisiaj ja Wam trochę opowiem o Mishy, bo Misha, choć zwyczajowo pisze w piątek, w tym tygodniu w piątek w ogóle u mnie nie był, właściwie do późnego wieczora się nie widzieliśmy, zresztą w tygodniu chyba u niego nic jakiegoś fascynującego się nie działo, wczoraj mógłby coś napisać, ale z kolei ja nie bardzo miałam czas na klecenie z nim jakiegoś dłuższego wpisu, a dzisiaj Misha znowu ma napięte terminy, a że wczoraj się troszkę wydarzyło, to zdecydowałam się wystąpić w jego imieniu, jak to zazwyczaj bywa.
Bo tak, ja zazwyczaj występuję w imieniu Mishy. My mamy z Zofijką taką jakby zabawę, że Misha umie rozmawiać. To znacznie ułatwia z nim komunikację. Zabawa polega na tym, że jeśli Misha chce, to może się podłączyć, tak jakby mózgiem, do kogokolwiek i jeśli ta osoba też podłączy się do niego, to Misha może sobie przez tę osobę na niby nawijać. Dla wygody wymyśliłyśmy tak, że Misha ma te nawijki na podobnych zasadach, jak ludzie rozmowy przez telefon, czyli jest jakiś konkretny zasięg, są pory najlepsze do rozmowy, bo wtedy się najmniej buli, czyli od dziewiętnastej do dwunastej w nocy. Misha najczęściej podłącza się do mnie, no bo ZOfijka nie ma pomysłu, co mógłby powiedzieć, no i wtedy te wypowiedzi Mishy są jakieś mało obiektywne, to znaczy no widać, że to Zofijka, a chyba tak być nie powinno, ona sama stwierdziła, że dla niej to jest nudne, bo nie wie, co Misha ma mówić i nie wie jak, zresztą to ona najwięcej z nim wtedy rozmawia, więc głupio tak gadać do siebie, 😀 więc Misha podłącza się do mnie i na ogół przed tym, jak Zofijka zaśnie, wtedy wszyscy troje leżymy chwilę u niej w łóżku i sobie gadamy i ona bardzo to lubi i lubi rozmawiać z Mishą. Także ja zazwyczaj występuję w imieniu Mishy i tak jest już od ponad roku.
A więc, najbardziej spektakularną rzeczą jest chyba to, że Misha dostał wczoraj nową xywkę, czy nawet może imię, bo jak dotąd jest ono w ciągłym użytku. Otóż, wczoraj wieczorem odkryłyśmy z Mamulką, że Misha zwraca uwagę, gdy mówi się do niego, używając słów z głoską sz. W sumie nic dziwnego, w słowie Misha to chyba najbardziej słyszalny dźwięk i najbardziej się wybijający, zwłaszcza, jak się szepcze, a on zaczął na Mishę reagować bardzo szybko, chyba jakoś półtora miesiąca po tym, jak do nas trafił. Poza tym chyba wszystkie koty na takie dźwięki w jakimś stopniu reagują, jakiś czas temu ku mojemu zdziwieniu dowiedziałam się, że chyba w Izraelu koty woła się mish mish. My tak wołałyśmy Mishę z Zofijką jeszcze zanim się o tym dowiedziałam. No więc, poczyniwszy to odkrycie z sz, zaczęłyśmy na nim robić różne experymenty i śmiesznie było, mówiłyśmy do niego z Mamulką po prostu szszszsz, a on się odwracał, albo podchodził bliżej, albo coś. W końcu Mamulka jakoś tak odruchowo powiedziała do niego Mishka Mishka Szyszka, a on tak już śmielej podszedł i się na Mamulę spojrzał. 😀 No to się zaczęłyśmy śmiać, że on woli być Szyszka, a nie Mishka. Co ciekawe, my mu wymyślaliśmy naprawdę dużo różnych przezwisk, innych imion, tak dla beki albo jakoś przypadkowo, bo one wcale do niego nie pasowały, ale Szyszka pasuje tak jakoś… no bardzo pasuje do niego w całości, nie wiem dlaczego, bo przecież nie wygląda jak szyszka ani nic z tych rzeczy. No i teraz jest Szyszka, Szyszunia, albo Szycha. 😀 Ale chyba nie chciałabym, żeby to się przyjęło, to brzmi śmiesznie pasuje do niego, ale Misha jest jednak ładniej. Mishy wybitnie to nowe imię się podoba, bo, zwłaszcza jak przeciągniesz trochę sz, i mi i Mamuli wydaje się, że bardziej chętnie wtedy przychodzi, to znaczy szybciej, bo często jeśli nie masz odpowiednich wabików to niby przyjdzie, ale tak się czai i na dystans jest, a jak do niego wyciągniesz rękę to ucieka. Ale szyszki to jedne z Mishy ulubionych zabawek, bardzo lubi, jak mu jakieś z lasu przynosimy, turla je wtedy, drapie, podgryza, wącha, bo tak ładnie pachną lasem… Chociaż oczywiście nie przypuszczam, żeby on wiedział, że to się nazywa szyszka i dlatego zdradzał takie upodobanie dla tego słowa.
Poza tym wczoraj nasz Szyszka miał też nowe doświadczenia kulinarne. Jakoś tak nigdy się nie złożyło, żeby miał okazję jeść salceson, u nas w domu w ogóle rzadko jest, bo tylko Tatul i Olek lubią, no nie wyszło wcześniej. Wczoraj jednak był, a że Tatula czasowo nie ma, bo jest na takiej jakby wycieczkopielgrzymce czy czymś takim, to nie miał kto tego dokończyć, a Mishka od rana chodził jakiś taki smutny i płaczliwy, no to na pocieszenie dostało się Mishce. Baardzo mu smakowało. No OK, nie rozmawiałam z nim na ten temat, nie wiem 😀 ale sądząc po tym, jak mu skakała miska i jak głośno mlaskał, był baardzo zadowolony.
A potem jeszcze była pasztetowa. Pasztetowa to jest Mishy odwieczna miłość, ja zupełnie tego nie rozumiem, ale dobra, nie moja rzecz. Z pasztetową też się historia powtórzyła i miska, wraz z Mishką, tańczyła niemal dosłownie po całej kuchni. TO jest u niego po prostu przepiękne, że on tak spontanicznie okazuje, że mu się coś podoba, że mu coś smakuje, że jest szczęśliwy i że się cieszy. Jest to jedna z rzeczy, które bardziej lubię w Mishy. Jednocześnie on się nie rozdrabnia, jak czegoś nie lubi, po prostu nie lubi i już, nie będzie udawał, że jest inaczej. Tak samo z ludźmi. Bardzo lubię tą jego naturalność.
O, aaale fajnie. Właśnie wpuściłam Mishę. No ale skoro ja już całą robotę za niego odwaliłam, to niech się chłop chociaż podpisze, bo chyba zresztą zmierza w kierunku mojego laptopa.
;SLDFKJaoiwrue pqfoqqqqqqqqqqxc no23u8oreypwouailsk,nxz cm
No, jeszcze chwila, a wszystko by mi usunął, także to by było chyba od nas na tyle.
O Mishy.
Tym razem to nie Misha. Dzisiaj ja Wam trochę opowiem o Mishy, bo Misha, choć zwyczajowo pisze w piątek, w tym tygodniu w piątek w ogóle u mnie nie był, właściwie do późnego wieczora się nie widzieliśmy, zresztą w tygodniu chyba u niego nic jakiegoś fascynującego się nie działo, wczoraj mógłby coś napisać, ale z kolei ja nie bardzo miałam czas na klecenie z nim jakiegoś dłuższego wpisu, a dzisiaj Misha znowu ma napięte terminy, a że wczoraj się troszkę wydarzyło, to zdecydowałam się wystąpić w jego imieniu, jak to zazwyczaj bywa.
Bo tak, ja zazwyczaj występuję w imieniu Mishy. My mamy z Zofijką taką jakby zabawę, że Misha umie rozmawiać. To znacznie ułatwia z nim komunikację. Zabawa polega na tym, że jeśli Misha chce, to może się podłączyć, tak jakby mózgiem, do kogokolwiek i jeśli ta osoba też podłączy się do niego, to Misha może sobie przez tę osobę na niby nawijać. Dla wygody wymyśliłyśmy tak, że Misha ma te nawijki na podobnych zasadach, jak ludzie rozmowy przez telefon, czyli jest jakiś konkretny zasięg, są pory najlepsze do rozmowy, bo wtedy się najmniej buli, czyli od dziewiętnastej do dwunastej w nocy. Misha najczęściej podłącza się do mnie, no bo ZOfijka nie ma pomysłu, co mógłby powiedzieć, no i wtedy te wypowiedzi Mishy są jakieś mało obiektywne, to znaczy no widać, że to Zofijka, a chyba tak być nie powinno, ona sama stwierdziła, że dla niej to jest nudne, bo nie wie, co Misha ma mówić i nie wie jak, zresztą to ona najwięcej z nim wtedy rozmawia, więc głupio tak gadać do siebie, 😀 więc Misha podłącza się do mnie i na ogół przed tym, jak Zofijka zaśnie, wtedy wszyscy troje leżymy chwilę u niej w łóżku i sobie gadamy i ona bardzo to lubi i lubi rozmawiać z Mishą. Także ja zazwyczaj występuję w imieniu Mishy i tak jest już od ponad roku.
A więc, najbardziej spektakularną rzeczą jest chyba to, że Misha dostał wczoraj nową xywkę, czy nawet może imię, bo jak dotąd jest ono w ciągłym użytku. Otóż, wczoraj wieczorem odkryłyśmy z Mamulką, że Misha zwraca uwagę, gdy mówi się do niego, używając słów z głoską sz. W sumie nic dziwnego, w słowie Misha to chyba najbardziej słyszalny dźwięk i najbardziej się wybijający, zwłaszcza, jak się szepcze, a on zaczął na Mishę reagować bardzo szybko, chyba jakoś półtora miesiąca po tym, jak do nas trafił. Poza tym chyba wszystkie koty na takie dźwięki w jakimś stopniu reagują, jakiś czas temu ku mojemu zdziwieniu dowiedziałam się, że chyba w Izraelu koty woła się mish mish. My tak wołałyśmy Mishę z Zofijką jeszcze zanim się o tym dowiedziałam. No więc, poczyniwszy to odkrycie z sz, zaczęłyśmy na nim robić różne experymenty i śmiesznie było, mówiłyśmy do niego z Mamulką po prostu szszszsz, a on się odwracał, albo podchodził bliżej, albo coś. W końcu Mamulka jakoś tak odruchowo powiedziała do niego Mishka Mishka Szyszka, a on tak już śmielej podszedł i się na Mamulę spojrzał. 😀 No to się zaczęłyśmy śmiać, że on woli być Szyszka, a nie Mishka. Co ciekawe, my mu wymyślaliśmy naprawdę dużo różnych przezwisk, innych imion, tak dla beki albo jakoś przypadkowo, bo one wcale do niego nie pasowały, ale Szyszka pasuje tak jakoś… no bardzo pasuje do niego w całości, nie wiem dlaczego, bo przecież nie wygląda jak szyszka ani nic z tych rzeczy. No i teraz jest Szyszka, Szyszunia, albo Szycha. 😀 Ale chyba nie chciałabym, żeby to się przyjęło, to brzmi śmiesznie pasuje do niego, ale Misha jest jednak ładniej. Mishy wybitnie to nowe imię się podoba, bo, zwłaszcza jak przeciągniesz trochę sz, i mi i Mamuli wydaje się, że bardziej chętnie wtedy przychodzi, to znaczy szybciej, bo często jeśli nie masz odpowiednich wabików to niby przyjdzie, ale tak się czai i na dystans jest, a jak do niego wyciągniesz rękę to ucieka. Ale szyszki to jedne z Mishy ulubionych zabawek, bardzo lubi, jak mu jakieś z lasu przynosimy, turla je wtedy, drapie, podgryza, wącha, bo tak ładnie pachną lasem… Chociaż oczywiście nie przypuszczam, żeby on wiedział, że to się nazywa szyszka i dlatego zdradzał takie upodobanie dla tego słowa.
Poza tym wczoraj nasz Szyszka miał też nowe doświadczenia kulinarne. Jakoś tak nigdy się nie złożyło, żeby miał okazję jeść salceson, u nas w domu w ogóle rzadko jest, bo tylko Tatul i Olek lubią, no nie wyszło wcześniej. Wczoraj jednak był, a że Tatula czasowo nie ma, bo jest na takiej jakby wycieczkopielgrzymce czy czymś takim, to nie miał kto tego dokończyć, a Mishka od rana chodził jakiś taki smutny i płaczliwy, no to na pocieszenie dostało się Mishce. Baardzo mu smakowało. No OK, nie rozmawiałam z nim na ten temat, nie wiem 😀 ale sądząc po tym, jak mu skakała miska i jak głośno mlaskał, był baardzo zadowolony.
A potem jeszcze była pasztetowa. Pasztetowa to jest Mishy odwieczna miłość, ja zupełnie tego nie rozumiem, ale dobra, nie moja rzecz. Z pasztetową też się historia powtórzyła i miska, wraz z Mishką, tańczyła niemal dosłownie po całej kuchni. TO jest u niego po prostu przepiękne, że on tak spontanicznie okazuje, że mu się coś podoba, że mu coś smakuje, że jest szczęśliwy i że się cieszy. Jest to jedna z rzeczy, które bardziej lubię w Mishy. Jednocześnie on się nie rozdrabnia, jak czegoś nie lubi, po prostu nie lubi i już, nie będzie udawał, że jest inaczej. Tak samo z ludźmi. Bardzo lubię tą jego naturalność.
2 replies on “O Mishy.”
OOo. Jaki podpis ładny!
jeej masz niezwykłego kota