Nie bądź powodem tego, że ktoś czuje się niepewnie. Bądź powodem tego, że poczuje się widziany, słyszany i wspierany przez cały wszechświat.
Cleo Wade
Month: September 2017
Daphne Du Maurier – Rebeka.
Nadszedł czas na kolejną recenzję na moim blogu. "Rebekę" miałam czytać już dawno, dawno się do tego zabierałam, ale mimo, że lubię Daphne Du Maurier i wiele jej powieści, nie przypuszczałabym, że ta zrobi na mnie aż takie wrażenie. Śmiem twierdzić, że może nawet należeć do książek, które w ciągu mojego życia zrobiły na mnie największe wrażenie, ale aby móc się obiektywnie na ten temat wypowiedzieć, z pewnością potrzebowałabym więcej czasu, bo książkę skończyłam dopiero dzisiaj rano.
"Rebeka" wepchnięta została do szufladki pod tytułem "romans psychologiczny". Niby słusznie – jest i miłość, wokół której wszystko się kręci, i zdecydowanie mocno zarysowane portrety psychologiczne postaci, wiele, wiele ciężkich emocji, ale to nie wszystko. "Rebeka" to i romans, i kryminał, i thriller, i w jakimś sensie także tak zwana powieść gotycka, choć to już niby nie ta era, bo przecież Du Maurier żyła i pisała w XX stuleciu.
Główna bohaterka to chorobliwie wręcz nieśmiała, szara myszka. Jest do tego stopnia nieśmiała, że może się wydawać czytelnikowi pozbawiona jakiejkolwiek dumy, szacunku do siebie, strasznie jest tchurzliwa… Jest ta jej nieśmiałość irytująca, ale też ogromnie było mi jej nie raz z tego powodu żal, sama będąc może nie osobą nieśmiałą, w każdym razie nie do tego stopnia, ale mocno introwertyczną, jestem ją w stanie bardzo dobrze zrozumieć. To, co mnie w związku z nią najbardziej wkurza, to to, że autorka poskąpiła jej imienia. Przez całą akcję książki jest bezimienna. A ponieważ imię jest dla mnie częścią osobowości człowieka, nie obeszło się bez tego, żebym w takim razie sama nie wymyśliła jej jakiegoś adekwatnego imienia. Po długich dywagacjach, czy ma być Lucy, Jane, Christine, czy może coś bardziej nowoczesnego i angielskiego a zarazem lekkiego typu na przykład Jocelyn, w końcu zdecydowałam się nazywać ją Iris. No ale w tej recenzji chyba nie będę mówić o niej Iris, bo, cóż, najwyraźniej miała pozostać bezimienna. Szkoda. Gdy ją poznajemy, jest damą do towarzystwa niejakiej pani van Hopper, z którą przebywa w Monte Carlo. Poznaje tam bogatego i przystojnego faceta – Maxima De Wintera – właściciela ogromnej, pięknej i mrocznej posiadłości o nazwie Manderley. Okoliczności tak się układają, że wkrótce nasza bohaterka zostaje żoną De Wintera i wraca z nim do ANglii, do Manderley. MOżna by przypuszczać, że po takim obrocie spraw można by się spodziewać tylko jednego zakończenia "i żyli długo i szczęśliwie", taka sobie typowa historyjka romansowa, ale jednak nie.
Okazuje się, że w Manderley wciąż rządzi zza grobu poprzednia pani De Winter, pierwsza żona Maxima, tytułowa Rebeka. Główna bohaterka wszędzie natyka się na jej ślady. Rytm dnia toczy się w sposób ustalony przez Rebekę, pokoje są urządzone przez Rebekę, wszędzie widać ulubione kwiaty Rebeki, je się ulubione potrawy Rebeki, życie toczy się tak, jakby Rebeka wcale nie umarła, a nasza cicha myszka boi się to zmienić, tkwiąc w przekonaniu, że nigdy nie uda jej się dorównać Rebece. Jest z nią ciągle porównywana, czego jej serdecznie współczuję, zwłaszcza, że te porównania na ogół wychodzą oczywiście na jej niekorzyść. Rebeka była doskonała, lubiana przez wszystkich, wszystko potrafiła, zawsze umiała się zachować, była taka błyskotliwa, i tak dalej… Szczerze mówiąc podziwiam ją, że potrafiła to znosić z taką cierpliwością, ja sama mam po prostu alergię na tego typu porównywanie "Ona robi tak, czemu ty tak też nie robisz?" (w domyśle, tak jak ty robisz, jest źle) "Ona jest taka, czemu ty taka nie jesteś?" itd. porównywanie ludzi w ten sposób jest jedną z rzeczy najbardziej mnie wkurzających.
W rezultacie główna bohaterka wiedzie samotne i dość smutne życie w ogromnym Manderley, z niekończącymi się korytarzami i mnóstwem pokoi, samotne życie wiedzie także Maxim, nie dzielący się z nikim swoimi sekretami. Bohaterka ma wrażenie, że temat Rebeki jest swego rodzaju tabu w Manderley, nikt nie chce poruszyć z nią tego tematu tak, aby odpowiedzieć na wszystkie nurtujące ją pytania. Z biegiem czasu coraz bardziej zżera ją zazdrość o przeszłość męża, Rebeka przejmuje kontrolę nad całym jej życiem.
Potem pojawiają się nieznane szczegóły dotyczące śmierci Rebeki i akcja nabiera tempa. Dowiadujemy się o Rebece wiele ciekawych, nierzadko zaskakujących rzeczy. Prawda okazuje się być zupełnie inna. Widać, do czego są w stanie posunąć się ludzie, jak wiele zataić i jak wiele wycierpieć, byle tylko niewygodne rzeczy nie wyszły na jaw. Jednakże ujawnienie tych faktów pozwala głównej bohaterce powoli pozbyć się nieśmiałości i kruszy mur pomiędzy nią i jej mężem.
Komu mogłabym tę książkę polecić? Ludziom lubiącym książki, które są trochę jak studium ludzkich charakterów, tym, którzy lubią piękne opisy, chociażby opisy Manderley nie mają sobie równych, w ogóle język tej książki ma w sobie coś bardzo przyciągającego. Ludziom, którzy lubią książki o miłości. Tym, którym nie zależy przede wszystkim na szybkiej akcji. Akcja Rebeki trzyma w napięciu, ale dopiero od pewnego momentu. Tym, którzy lubią literaturę angielską. Wszystkim kobietom. Ludziom, którzy lubią książki utrzymane w troszkę mrocznym klimacie.
Mam nadzieję, że moja recenzja zachęci kogoś do przeczytania tej książki, bo naprawdę warto. 🙂
Książkowe inspiracje.
Dziś w nocy skończyłam czytać świetną książkę – "Rebekę" Daphne Du Maurier, pewnie będzie jakaś recenzja. Poniżej zamieszczam trochę ciekawych myśli z tej książki.
"Szczęście nie jest wartością, którą można ocenić, jest to sposób myślenia, stan umysłu."
"Jakby to było dobrze – powiedziałam impulsywnie – żeby wynaleziono sposób na przechowywanie wspomnień podobnie jak perfum. Tak, żeby się nie ulatniały i nigdy nie spowszedniały i żeby w dowolnej chwili można było odkorkować butelkę i przeżywać ten moment na nowo."
"Pomyślałam, jakby to było dobrze być łagodną i zrównoważoną (…). Nie denerwować się nigdy, nie dręczyć wątpliwościami i brakiem decyzji, nie stać tak jak ja, pełna nadziei i dobrych chęci, przestraszona, obgryzająca paznokcie, niepewna jaką drogę obrać, jaką kierować się gwiazdą."
"Jeżeli powiedziałem ci, że myślę o drużynach Surrey i Middlesex, to znaczy, że myślałem o drużynach Surrey i Middlesex. Mężczyźni są bardziej prości, niż ty to sobie wyobrażasz, moje dziecko. Ale to, co dzieje się w umysłach kobiet, jest dla każdego zagadką."
"Byłam osobą ważną, dorosłam wreszcie. Dziewczyna cierpiąca męki nieśmiałości, która stała pod drzwiami salonu miętosząc chustkę w rękach, podczas gdy stamtąd dochodził gwar głosów tak denerwujący nowego gościa- dziewczyna ta rozpłynęła się tego popołudnia jak widmo."
"Jak wiele musi istnieć na świecie osób, które cierpiały i cierpią nadal, ponieważ nie mogą uwolnić się z sieci własnej nieśmiałości; w swoim zaślepieniu i szaleństwie budują one ogromny, sztuczny mur, który przesłania im prawdę."
"Kiedy się ma dwadzieścia jeden lat, nie jest się zbyt odważnym. Dni pełne są drobnych tchurzostw, bezpodstawnych lęków. Tak łatwo się poczuć urażonym, tak szybko dotkniętym, tak rani każde ostrzejsze słowo. Dziś, pod osłoną pancerza obojętności i dojrzałości, drobne ukłucia zdarzające się co dnia są zaledwie lekkimi muśnięciami i szybko się o nich zapomina."
"Podobno istnieje taka teoria, że przeżyte cierpienia udoskonalają zarówno mężczyzn jak kobiety i że aby osiągnąć coś na tym lub innym świecie, musimy przejść próbę ognia. Przeszliśmy tę próbę w całej pełni. Oboje poznaliśmy, co to jest strach, samotność i wielkie nieszczęście. Przypuszczam, że na każdego człowieka prędzej czy później przychodzi chwila próby. Każdy z nas ma swojego demona, który go tyranizuje i zadręcza, aż wreszcie trzeba mu wypowiedzieć walkę."
"Nuda to przyjemna odtrutka na strach."
"Rebeka, zawsze Rebeka! Dokądkolwiek bym poszła, gdziekolwiek bym usiadła, nawet w moich myślach i moich snach, spotykałam Rebekę. Znałam teraz jej figurę, długie, smukłe nogi, małe, wąskie stopy. Ramiona szersze od moich, zwinne, zgrabne ręce. Ręce, które potrafiły sterować, potrafiły utrzymać konia. Ręce, które układały bukiety, wykonywały modele okrętów i napisały "Maxowi od Rebeki" na tytułowej stronie książki. ZNałam także jej drobną, owalną twarz, jasną cerę, ciemne włosy. Znałam zapach jej perfum, domyślałam się, jak brzmiał jej śmiech, jaki miała uśmiech. Rozpoznałabym jej głos wśród tysiąca innych głosów. Rebeka, zawsze Rebeka! Nigdy się od niej nie uwolnię."
Ostrzeżenie: jak na wpis o awatarze wpis nieco przydługi.
Witajcie!
W przeciwieństwie do wszystkiego, co pojawiało się w moich awatarach do tej pory, utwór Wake Me Up nie jest moim awatarem dlatego, że podoba mi się od strony muzycznej. Muzycznie, jak mam być szczera, nieszczególnie mi podchodzi. To, co zwróciło moją uwagę w tym utworze, to jego text. Nie, że mądry, nie, że ładny, tylko, że po prostu jestem w stanie się do niego ustosunkować i cieszę się, że ktoś tak ładnie opisał zjawisko, o którym chciałabym Wam dzisiaj troszkę napisać, opisał je wręcz z mojej perspektywy. Już mówię, o co chodzi.
Od tak wczesnego dzieciństwa, jakie tylko jestem sobie w stanie przypomnieć, aż do tej pory co jakiś czas mam do czynienia ze strasznymi, bardzo nieprzyjemnymi i ogromnie męczącymi snami. Sny owe są dziwne, ponieważ ich fabuła zwykle jest niemal taka sama, z jakimiś zazwyczaj tylko drobnymi szczegółami, które ulegają zmianom. Głównym ich tematem są kompletnie irracjonalne lęki, jakie miałam w dzieciństwie. Pewnie obecnie, gdybym w normalnej sytuacji i na jawie zetknęła się z tym, co wtedy budziło we mnie owe lęki, nie byłabym tak bardzo przerażona, ale w tych snach do tej pory jestem ogromnie i samo to przerażenie, obezwładniające cię poczucie bezradności, osaczenia i lęku, racjonalnie patrząc kompletnie nieadekwatne do sytuacji, jest strasznie męczące. Dodatkowo dobrych kilka lat temu, jak już Wam pisałam w jednym z wpisów na Drimolandii, bardzo lubiłam się bawić zjawiskami typu LD (świadome śnienie) i innymi podobnymi, nie mając pojęcia, jak destrukcyjne potrafi to być dla mózgu. Mam wrażenie, że zabawy ze świadomymi snami zaostrzyły jeszcze mój problem i odtąd miałam i mam te sny nieco częściej, niż wcześniej. Na tyle często, że zdążyłam zaobserwować, kiedy się pojawiają i w ogóle postanowiłam zrobić trochę research na temat tego, co to jest, czemu to jest i na ile jest to w ogóle naturalne. Zauważyłam mianowicie, że najczęściej, acz nie zawsze, sny owe pojawiają się u mnie, jeśli obudzę się, załóżmy w nocy, potem przez jakiś czas nie śpię, jakiś czas to znaczy załóżmy powyżej 15 minut do… no nie wiem, trzech godzin, że przed zapadnięciem się w czeluść tego snu (co serio przypomina trochę zapadanie się w jakieś trzęsawisko) mam czasem możliwość odwrócenia tego i obudzenia się, zanim ugrzęznę na dobre, choć wymaga to wręcz fizycznej siły, często podczas tych snów miałam od zawsze jakieś takie resztki świadomości, tak, że potrafię na przykład zarejestrować, że na przykład ktoś już się obudził i łazi po kuchni, mózg mam jednak jakby za jakąś mgłą i miesza mi się sen z rzeczywistością, co czasami sprawia, że te sny potrafią być naprawdę upiornie realistyczne, zawsze wiem, że to jest sen i rozpaczliwie chcę się obudzić, ale nic z tego nie wychodzi, przytłaczają mnie moje lęki, w ogóle ogólne poczucie lęku, bezradności, tak, jakby z każdej strony czekało na ciebie jakieś niebezpieczeństwo, nawet ciężko byłoby mi opisać, czego się boję najbardziej, po prostu się boisz i czujesz jak w jakiejś pułapce, albo w centrum idiotycznego horroru, ale to, co jest najbardziej zjawiskowe… w kulminacyjnym momencie snu zawsze próbuję wrzasnąć, ruszyć się, cokolwiek… nic… nie idzie. I jeszcze czasem masz straszliwe wrażenie, że jeszcze chwila i się udusisz. Po obudzeniu dobrą chwilę jest się w równie przytłaczającej dezorientacji, no i jak są jakieś serio gorsze te sny to czasem cały dzień nie bardzo można się do końca pozbierać i funkcjonuję trochę tak, jakbym się przez noc naoglądała horrorów. Na podstawie tego, oraz różnych innych objawów, po zrobieniu miniresearchu zaczęłam podejrzewać, że jest to paraliż przysenny. Nie wszystko się zgadzało, ale obezwładniający lęk, resztki świadomości, niektórzy mają całkowitą świadomość, biedaki, niemożność poruszenia się, częste fałszywe przebudzenia, to znaczy, że śpisz, ale śni ci się, że już wstajesz, że zaczął się dzień, nareszcie, już skończył się ten głupi sen, a tu nagle, wychodzisz sobie załóżmy z domu i… okazuje się, że nadal śpisz, że to jest w ogóle dopiero początek i musisz się po raz kolejny zmierzyć ze swoimi ciężkimi do określenia, a jednocześnie tak wyrazistymi, że niemal uosobionymi lękami, wszystko to wskazywało na to, że to musi być paraliż przysenny. rozmawiałam na ten temat z moją Mamulką, która wie o tych moich snach, bo jak byłam mała byłam przekonana, że wszyscy tak mają i że tak wyglądają klasyczne koszmary normalnych ludzi. Potem przypadkowo kiedyś zeszliśmy na temat snów z moim dziadkiem. Nieraz mi już wcześniej opowiadał, że często ma dziwne sny, albo babcia coś wspominała, a wtedy właśnie dziadek opowiedział mi o tych swoich snach, których fabuła kręci się wokół tego, że gdzieś go zabierają, gdzie nie chce być, że to miejsce wygląda trochę jak szpital, tylko jest dużo straszniejsze i że nie może się w tym śnie ruszyć i to wszystko jest bardzo, bardzo straszne. Wtedy już wiedziałam, że dostałam paraliż przysenny w spadku po dziadku, bo to niby też może być genetyczne. Szkoda tylko, że nie idzie tego jakoś leczyć. Dowiedziałam się już jednak, że istnieją techniki oddechowe, które pomagają się wybudzić, czy w każdym razie opanować trochę sytuację i to wrażenie, że ktoś na tobie siedzi, a ty się dusisz. Poszłam też z tym kiedyś do neurologa i się dowiedziałam, że może mi to kiedyś jeszcze samo przejdzie i że niektórym na to pomagają jakieś leki z grupy SSRI, aczkolwiek to nie jest bezpośrednie lekarstwo na paraliż przysenny. Moja Mamulka chciała, żebym ja spróbowała, czy mi to pomoże, ale i ta neurolog i ja stwierdziłyśmy wtedy, że chyba najpierw lepiej spróbować jakichś innych rzeczy. Teraz więc jak już od jakiegoś czasu wiem, o co chodzi, staram się przestrzegać tak zwanej higieny snu, chociaż nie zawsze jest to takie łatwe, jakby się mogło wydawać i jak mi się wydawało, że będzie, raczej nie idę spać ponownie, jeśli na przykład obudziłam się i zachciało mi się spać dopiero po godzinie, wolę już być trochę niewyspana, niż znów mieć te sny, a jak już wpadnę, to staram się opanowywać sytuację oddychając jakoś normalnie, co jest jednak straszliwie trudne czasami.
Piszę o tym dzisiaj dlatego, że właśnie mam za sobą noc pełną tego typu snów, na szczęście udało im się mnie wciągnąć, zawsze jakoś w ostatniej chwili się odratowywałam, ale za jakąś trzecią próbą normalnego uśnięcia stwierdziłam, że nieee, ja się tak dłużej nie bawię. I resztę nocy bawiliśmy się cichutko i kulturalnie z Mishą, dobrze, że Misha był, bo inaczej to bym się pewnie strrrasznie bała. Odespałam sobie w dzień, co ciekawe w dzień jest zawsze jakoś mniejsze prawdopodobieństwo, że mi się zaczną te sny.
A co ma do tego ALex Kunnari i Wake Me Up? No tytuł mówi sam za siebie chyba. Jeszcze nigdy, nigdy nie wiedziałam takiego opisu, pod którym ja bym się mogła podpisać oboma rękoma i nogoma, jak mówi moja Mamulka. Wake Me Up poznałam przez Spotify, konkretnie przez ich składanki Daily Mix, wtedy miałam fazę na słuchanie norweskiej elektroniki. Jak jednak znalazł się tam utwór Kunnariego, Fina, nie Norwega, i raczej dance'owy, niż elektroniczny, kompletnie nie wpasowujący się w mój gust muzyczny, nie mam pojęcia, ale text mnie powalił. Ja czytałam wiele opisów paraliżu sennego, ludzie różne mają, ale tak podobnego do mojego jeszcze nie widziałam.
Miłego słuchania życzę wszystkim. 🙂
Nawijki z Sekai.
Witajcie!
Na początku chciałabym wyjaśnić rzecz dotyczącą jednego z poprzednich wpisów, miał on być częścią niejakiego 30 day self care challenge, ale chyba jednak nie będzie, bo babka, która to robiła, jakoś pomysłu nie kontynuuje. Jeśli jednak zakontynuuje i będzie tam coś ciekawego, to po prostu wrzucę później, póki co jednak nic nie ma.
Przechodząc jednak do tematu wpisu, w końcu, nareszcie udało nam się chociaż przez chwilę ponawijać z Sekai. Niezbyt długo co prawda, ale jednak. I było fajnie. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Mój sen się spełnił. 😀 Nie mogłyśmy się dogadać. Ale spokojnie, nie ze względów lingwistycznych, a czysto technicznych na szczęście. WhatsApp nam strasznie nawijki opóźniał, strasznie nas to wkurzało, wychodziło bardzo śmiesznie, ale poza tym nawijało się fajnie. Sekai ma serio taki akcent, jak ludzie w BBC, w sensie tym takim ogólnokrajowym, nie tych regionalnych radyjkach, no OK, z trochę takim jeszcze połódniowym akcentem, który też się strasznie łatwo rozumie nawet jak ktoś nie jest świrem od akcentów, bo jest taki bardzo… no taki okrągły. 😀 Nie wiem, jak to ująć. 😀 Będziemy sobie musiały poszukać jakiegoś innego sposobu komunikacji, bo WhatsAppem się przeraźliwie rozczarowałam, albo jakiejś innej lokacji. Mamulka twierdzi, że jak jest EU Roaming, to możemy normalnie nawijać, ale nie wiem, czy to załatwi sprawę, chyba po prostu trzeba będzie jakoś w sieci. Sekai stwierdziła, że bardzo dobrze mówię po ingliszu, co mnie ogromnie ucieszyło. TO znaczy, no ja to niby wiem, no ale, mówię, pierwszy raz gadałam z jakimś anglijskim native'em w czasie rzeczywistym. Gwilowi to nagrywałam, posuwałam się nawet do takiego lingwistycznego perfekcjonizmu, że potem to przerabiałam Goldwave'em jak stwierdziłam, że cóś jest źle. 😀 Mam na myśli takie małe rzeczy naprawdę. Tak, wiem, że to bardzo zabawne. Co mnie ucieszyło najbardziej, to fakt, że poza tymi opóźnieniami, przerwami, zakłóceniami i szumami rozumiałyśmy się bardzo pięknie, to znaczy głównie się cieszę, że ja ją zrozumiałam. Moje zabawy z BBC wszelkich regionów nie poszły na marne. Strasznie, strrrasznie się cieszę, że to tak wyszło i że w ogóle się udało, bo zaczynała mi się już trochę udzielać podejrzliwość mojej Mamuli, że coś jest na rzeczy.
Pisałam też dzisiaj z Gwilem, który niedługo zacznie robić clogi, to walijskie obuwie, o którym Wam pisałam, w wakacje miał przerwę, bo ten facet, który go uczy, wyjechał w bardzo osobliwe rejony, mianowicie do Kazachstanu. Ciekawe, kiedy zrobi te clogi, dla mojego Tatula. 😀 I czy w ogóle zrobi i czy poważnie z nimi przyjedzie. 😀 Jakoś wątpię, no ale… różne, dziwniejsze rzeczy się już na świecie zdarzały. W każdym razie, choć z Gwilem pisałam jeszcze krócej, niż gadałam z Sekai, ogromnie mnie to uszczęśliwiło, no bo wiadomo, faza.