Nadszedł czas na kolejną recenzję na moim blogu. "Rebekę" miałam czytać już dawno, dawno się do tego zabierałam, ale mimo, że lubię Daphne Du Maurier i wiele jej powieści, nie przypuszczałabym, że ta zrobi na mnie aż takie wrażenie. Śmiem twierdzić, że może nawet należeć do książek, które w ciągu mojego życia zrobiły na mnie największe wrażenie, ale aby móc się obiektywnie na ten temat wypowiedzieć, z pewnością potrzebowałabym więcej czasu, bo książkę skończyłam dopiero dzisiaj rano.
"Rebeka" wepchnięta została do szufladki pod tytułem "romans psychologiczny". Niby słusznie – jest i miłość, wokół której wszystko się kręci, i zdecydowanie mocno zarysowane portrety psychologiczne postaci, wiele, wiele ciężkich emocji, ale to nie wszystko. "Rebeka" to i romans, i kryminał, i thriller, i w jakimś sensie także tak zwana powieść gotycka, choć to już niby nie ta era, bo przecież Du Maurier żyła i pisała w XX stuleciu.
Główna bohaterka to chorobliwie wręcz nieśmiała, szara myszka. Jest do tego stopnia nieśmiała, że może się wydawać czytelnikowi pozbawiona jakiejkolwiek dumy, szacunku do siebie, strasznie jest tchurzliwa… Jest ta jej nieśmiałość irytująca, ale też ogromnie było mi jej nie raz z tego powodu żal, sama będąc może nie osobą nieśmiałą, w każdym razie nie do tego stopnia, ale mocno introwertyczną, jestem ją w stanie bardzo dobrze zrozumieć. To, co mnie w związku z nią najbardziej wkurza, to to, że autorka poskąpiła jej imienia. Przez całą akcję książki jest bezimienna. A ponieważ imię jest dla mnie częścią osobowości człowieka, nie obeszło się bez tego, żebym w takim razie sama nie wymyśliła jej jakiegoś adekwatnego imienia. Po długich dywagacjach, czy ma być Lucy, Jane, Christine, czy może coś bardziej nowoczesnego i angielskiego a zarazem lekkiego typu na przykład Jocelyn, w końcu zdecydowałam się nazywać ją Iris. No ale w tej recenzji chyba nie będę mówić o niej Iris, bo, cóż, najwyraźniej miała pozostać bezimienna. Szkoda. Gdy ją poznajemy, jest damą do towarzystwa niejakiej pani van Hopper, z którą przebywa w Monte Carlo. Poznaje tam bogatego i przystojnego faceta – Maxima De Wintera – właściciela ogromnej, pięknej i mrocznej posiadłości o nazwie Manderley. Okoliczności tak się układają, że wkrótce nasza bohaterka zostaje żoną De Wintera i wraca z nim do ANglii, do Manderley. MOżna by przypuszczać, że po takim obrocie spraw można by się spodziewać tylko jednego zakończenia "i żyli długo i szczęśliwie", taka sobie typowa historyjka romansowa, ale jednak nie.
Okazuje się, że w Manderley wciąż rządzi zza grobu poprzednia pani De Winter, pierwsza żona Maxima, tytułowa Rebeka. Główna bohaterka wszędzie natyka się na jej ślady. Rytm dnia toczy się w sposób ustalony przez Rebekę, pokoje są urządzone przez Rebekę, wszędzie widać ulubione kwiaty Rebeki, je się ulubione potrawy Rebeki, życie toczy się tak, jakby Rebeka wcale nie umarła, a nasza cicha myszka boi się to zmienić, tkwiąc w przekonaniu, że nigdy nie uda jej się dorównać Rebece. Jest z nią ciągle porównywana, czego jej serdecznie współczuję, zwłaszcza, że te porównania na ogół wychodzą oczywiście na jej niekorzyść. Rebeka była doskonała, lubiana przez wszystkich, wszystko potrafiła, zawsze umiała się zachować, była taka błyskotliwa, i tak dalej… Szczerze mówiąc podziwiam ją, że potrafiła to znosić z taką cierpliwością, ja sama mam po prostu alergię na tego typu porównywanie "Ona robi tak, czemu ty tak też nie robisz?" (w domyśle, tak jak ty robisz, jest źle) "Ona jest taka, czemu ty taka nie jesteś?" itd. porównywanie ludzi w ten sposób jest jedną z rzeczy najbardziej mnie wkurzających.
W rezultacie główna bohaterka wiedzie samotne i dość smutne życie w ogromnym Manderley, z niekończącymi się korytarzami i mnóstwem pokoi, samotne życie wiedzie także Maxim, nie dzielący się z nikim swoimi sekretami. Bohaterka ma wrażenie, że temat Rebeki jest swego rodzaju tabu w Manderley, nikt nie chce poruszyć z nią tego tematu tak, aby odpowiedzieć na wszystkie nurtujące ją pytania. Z biegiem czasu coraz bardziej zżera ją zazdrość o przeszłość męża, Rebeka przejmuje kontrolę nad całym jej życiem.
Potem pojawiają się nieznane szczegóły dotyczące śmierci Rebeki i akcja nabiera tempa. Dowiadujemy się o Rebece wiele ciekawych, nierzadko zaskakujących rzeczy. Prawda okazuje się być zupełnie inna. Widać, do czego są w stanie posunąć się ludzie, jak wiele zataić i jak wiele wycierpieć, byle tylko niewygodne rzeczy nie wyszły na jaw. Jednakże ujawnienie tych faktów pozwala głównej bohaterce powoli pozbyć się nieśmiałości i kruszy mur pomiędzy nią i jej mężem.
Komu mogłabym tę książkę polecić? Ludziom lubiącym książki, które są trochę jak studium ludzkich charakterów, tym, którzy lubią piękne opisy, chociażby opisy Manderley nie mają sobie równych, w ogóle język tej książki ma w sobie coś bardzo przyciągającego. Ludziom, którzy lubią książki o miłości. Tym, którym nie zależy przede wszystkim na szybkiej akcji. Akcja Rebeki trzyma w napięciu, ale dopiero od pewnego momentu. Tym, którzy lubią literaturę angielską. Wszystkim kobietom. Ludziom, którzy lubią książki utrzymane w troszkę mrocznym klimacie.
Mam nadzieję, że moja recenzja zachęci kogoś do przeczytania tej książki, bo naprawdę warto. 🙂
Daphne Du Maurier – Rebeka.
Nadszedł czas na kolejną recenzję na moim blogu. “Rebekę” miałam czytać już dawno, dawno się do tego zabierałam, ale mimo, że lubię Daphne Du Maurier i wiele jej powieści, nie przypuszczałabym, że ta zrobi na mnie aż takie wrażenie. Śmiem twierdzić, że może nawet należeć do książek, które w ciągu mojego życia zrobiły na mnie największe wrażenie, ale aby móc się obiektywnie na ten temat wypowiedzieć, z pewnością potrzebowałabym więcej czasu, bo książkę skończyłam dopiero dzisiaj rano.
“Rebeka” wepchnięta została do szufladki pod tytułem “romans psychologiczny”. Niby słusznie – jest i miłość, wokół której wszystko się kręci, i zdecydowanie mocno zarysowane portrety psychologiczne postaci, wiele, wiele ciężkich emocji, ale to nie wszystko. “Rebeka” to i romans, i kryminał, i thriller, i w jakimś sensie także tak zwana powieść gotycka, choć to już niby nie ta era, bo przecież Du Maurier żyła i pisała w XX stuleciu.
Główna bohaterka to chorobliwie wręcz nieśmiała, szara myszka. Jest do tego stopnia nieśmiała, że może się wydawać czytelnikowi pozbawiona jakiejkolwiek dumy, szacunku do siebie, strasznie jest tchurzliwa… Jest ta jej nieśmiałość irytująca, ale też ogromnie było mi jej nie raz z tego powodu żal, sama będąc może nie osobą nieśmiałą, w każdym razie nie do tego stopnia, ale mocno introwertyczną, jestem ją w stanie bardzo dobrze zrozumieć. To, co mnie w związku z nią najbardziej wkurza, to to, że autorka poskąpiła jej imienia. Przez całą akcję książki jest bezimienna. A ponieważ imię jest dla mnie częścią osobowości człowieka, nie obeszło się bez tego, żebym w takim razie sama nie wymyśliła jej jakiegoś adekwatnego imienia. Po długich dywagacjach, czy ma być Lucy, Jane, Christine, czy może coś bardziej nowoczesnego i angielskiego a zarazem lekkiego typu na przykład Jocelyn, w końcu zdecydowałam się nazywać ją Iris. No ale w tej recenzji chyba nie będę mówić o niej Iris, bo, cóż, najwyraźniej miała pozostać bezimienna. Szkoda. Gdy ją poznajemy, jest damą do towarzystwa niejakiej pani van Hopper, z którą przebywa w Monte Carlo. Poznaje tam bogatego i przystojnego faceta – Maxima De Wintera – właściciela ogromnej, pięknej i mrocznej posiadłości o nazwie Manderley. Okoliczności tak się układają, że wkrótce nasza bohaterka zostaje żoną De Wintera i wraca z nim do ANglii, do Manderley. MOżna by przypuszczać, że po takim obrocie spraw można by się spodziewać tylko jednego zakończenia “i żyli długo i szczęśliwie”, taka sobie typowa historyjka romansowa, ale jednak nie.
Okazuje się, że w Manderley wciąż rządzi zza grobu poprzednia pani De Winter, pierwsza żona Maxima, tytułowa Rebeka. Główna bohaterka wszędzie natyka się na jej ślady. Rytm dnia toczy się w sposób ustalony przez Rebekę, pokoje są urządzone przez Rebekę, wszędzie widać ulubione kwiaty Rebeki, je się ulubione potrawy Rebeki, życie toczy się tak, jakby Rebeka wcale nie umarła, a nasza cicha myszka boi się to zmienić, tkwiąc w przekonaniu, że nigdy nie uda jej się dorównać Rebece. Jest z nią ciągle porównywana, czego jej serdecznie współczuję, zwłaszcza, że te porównania na ogół wychodzą oczywiście na jej niekorzyść. Rebeka była doskonała, lubiana przez wszystkich, wszystko potrafiła, zawsze umiała się zachować, była taka błyskotliwa, i tak dalej… Szczerze mówiąc podziwiam ją, że potrafiła to znosić z taką cierpliwością, ja sama mam po prostu alergię na tego typu porównywanie “Ona robi tak, czemu ty tak też nie robisz?” (w domyśle, tak jak ty robisz, jest źle) “Ona jest taka, czemu ty taka nie jesteś?” itd. porównywanie ludzi w ten sposób jest jedną z rzeczy najbardziej mnie wkurzających.
W rezultacie główna bohaterka wiedzie samotne i dość smutne życie w ogromnym Manderley, z niekończącymi się korytarzami i mnóstwem pokoi, samotne życie wiedzie także Maxim, nie dzielący się z nikim swoimi sekretami. Bohaterka ma wrażenie, że temat Rebeki jest swego rodzaju tabu w Manderley, nikt nie chce poruszyć z nią tego tematu tak, aby odpowiedzieć na wszystkie nurtujące ją pytania. Z biegiem czasu coraz bardziej zżera ją zazdrość o przeszłość męża, Rebeka przejmuje kontrolę nad całym jej życiem.
2 replies on “Daphne Du Maurier – Rebeka.”
A masz ją gdzieś?
Mam ją gdzieś. Zaraz Ci rzucę. 🙂