Witajcie!
Ostatnio mam małą fazę właśnie na zespół Candelas, to znaczy ja ich znam i słucham już… no prawie rok jakoś, ale ostatnio tak jakoś jeszcze częściej u mnie leci.
W dzisiejszym awatarze więc wrzucam Wam jedną z moich ulubionych piosenek tego zespołu, aha, dodajmy, że to jest również zespół walijski, ale to chyba idzie wydedukować po nieodszyfrowywalnym tytule. Ta piosenka nazywa się Colli Cwsg. Jakby ktoś się ciekawił, cwsg czyta się "kusk". W piosence chodzi o to, że osoba się w niej wypowiadająca nie chce stracić snu.
Haha, a właśnie, tak off topic, kwestia mojego snu jest już trochę bardziej wyregulowana, znaczy trwa proces regulacji cały czas, ale jest już znacznie lepiej, biorę jakieś cóś na H, drugie cóś też na H i jakoś się żyje, w przyszłym tygodniu jeszcze się wybieram do endokrynologa, tym razem na wizytę, z tymi moimi wynikami, skoro już badania porobiłam. A już myślałam, że rekord w bezsenności pobiję i przebiję. Jednak naprawdę świat wygląda zupełnie inaczej, jak człowiek się wyśpi. 😀
No ale wracając do utworu, życzę Wam miłego słuchania.
Month: September 2017
Inspiracja.
"Twoje życie jest w nieustannej rozbudowie. Twoim zadaniem jest nauczyć się, jak rozwiązywać wątki i stworzyć z nich gobelin, pasujący do twoich pragnień."
Dannye Williamsen
Witajcie!
Obiecywałam jakiś miesiąc temu mniej więcej, że wrzucę kiedyś jakiś utwór w wykonaniu Gwila po ingliszu, żeby Wam pokazać jego walijski akcent. No i to się właśnie ziściło.
Akurat ten utwór, który jest w chwili obecnej moim awatarem, jest to piosenka typowo walijska, zrobił więc to z tak walijskim akcentem, z jakim normalnie mówi. Przyznam, że dużo już walijskich akcentów i w ogóle walijskich ludzi słyszałam, ale tylko dwie osoby, jakie słyszałam dotąd dorównują Gwilowi w walijskości akcentu. Na ogół jak śpiewa po ingliszu, jego akcent jest znacznie słabszy, w ogóle w muzyce na ogół aż tak akcentu nie słychać, wiadomo, ale tu jest tak celowo. Poza tym do nawijania też ma właściwie trzy akcenty. Jeden taki typowo walijski walijski, którym się posługuje naprzemiennie z językiem walijskim, albo wśród walijskich native'ów, jak trzeba coś koniecznie po ingliszu, drugi taki bardziej cywilizowany walijski i trzeci taki prawie, praawie RP, czyli ten taki, nazwijmy to, czysty angielski, dla niewalijskich ludzi. Przy czym ja się czuję zaszczycona, bo jeśli już on mi cóś nagrywa, to z tym walijskim walijskim, z którym ja się już chyba nienajgorzej osłuchałam i ogarniam, choć na początku było troszkę słabo i dużo czasu mi zajmowało rozszyfrowanie, na początku brzmiało to dla mnie niemal identycznie jak język walijski. 😀 W tym utworze jest kilka walijskich słów, są to nazwy kilku walijskich miejscowości, które nie mają swoich angielskich odpowiedników, słowo achafi – czyli po naszemu fuj, bue, oraz imię żeńskie Gwenllian – czyli imię żony tytułowego bohatera piosenki, ale to tyle walijskiego.
A co do utworu, jest to tradycyjny utwór walijski, znaczy nie tyle tradycyjny, że jakiś bardzo stary, zaledwie z dziewiętnastego wieku, ale po prostu zakorzeniony w tradycji, z racji na temat. Opowiada o jednej z bardziej znanych walijskich osobistości XIX wieku, niejakim doktorze Williamie Price, facet naprawdę istniał, jakby ktoś miał wątpliwości, był jak tytuł wskazuje lekarzem, ale zasłynął jako jeden z excentryczniejszych obywateli wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii, co jest wielkim wyróżnieniem, ponieważ epoka wiktoriańska sprzyjała wszelkim dziwadłom i można by rzec, że excentryczność była wtedy modna. Oprócz więc tego, że był lekarzem, był także neodruidem, nacjonalistą, nudystą, wegetarianinem, ale przede wszystkim – pionierem kremowania zwłok w Wielkiej Brytanii, ponieważ skremował jako pierwszy w tym kraju swojego zmarłego synka, który by the way nazywał się Iesu Grist, czyli Jezus Chrystus, potem zaś sam został skremowany po śmierci. W ogóle facet miał manię wielkości. I głównie o tych jego krematoryjnych wyczynach traktuje ów utwór.
Jest kompletnie inny w stylu od albumu Gwila, poza tym wyróżnia się chociażby tym, że jest po ingliszu.
Kiedyś jeszcze Wam pokażę jego walijski akcent w wersji light, ale na razie jeśli chcecie usłyszeć akcent walijski w wersji light, to dobrym przykładem, choć z innego regionu Walii – jest Danielle Lewis, której piosenkę w dwóch wersjach językowych już kiedyś udostępniłam, po angielsku nazywa się Dreams Grow.
Miłego słuchania. 🙂
Witajcie!
Dzisiejszy awatar to również jest cover utworu Cornelisa Vreeswijka, obiektu mojej poprzedniej wielkiej fazy. Cover w wykonaniu popularnej szwedzkiej piosenkarki – Lisy Ekdahl. – A żeby było jakieś porównanie, w moich plikach udostępnionych znajduje się zarówno wersja Lisy, jak i Cornelisa.
Piosenka ta w wersji Lisy EKdahl pojawiła się na albumie "Den Flygande Holländaren", czyli po szwedzku latający Holender. Album ten jest składanką utworów Vreeswijka scoverowanych przez różnych popularnych skandynawskich artystów, został wydany w kilka lat po jego śmierci.
Utwór Papillas Samba został napisany przez Cornelisa do szwedzkiego filmu o tytule "Svarta Palmkronor" (Czarne Korony Palm) z akcją w Brazylii. Vreeswijk nawet grał w tym filmie, ja ten film jakieś półtora roku temu widziałam. Podmiotem lirycznym, czy jak to się tam w muzyce określa, jest w tym utworze niejaka Elin Papilla, czyli główna bohaterka tego filmu, szukająca człowieka, który kiedyś uratował jej życie, ponieważ teraz ona pragnie pomóc jemu, bo tym razem on znalazł się w niebezpieczeństwie.
Witajcie!
Tak sobie pomyślałam, że coś od tego zespołu przydało się wrzucić jako awatar.
Trwynau Coch jest zespołem walijskim, walijskojęzycznym, pochodzącym ze Swansea i już nie istniejącym. Istniał od lat siedemdziesiątych do dziewięćdziesiątych, ich muzyka to taki punkrock charakterystyczny dla epoki.
òw zespół jest dla mnie dość ważny wśród wszystkich zespołów walijskich, jakie znam, ponieważ obiekt mojej obecnej wielkiej fazy – Gwilym Bowen Rhys – jest synem wokalisty tego zespołu, niejakiego Rhysa Harrisa. Gdyby się któś zastanawiał, czemu oni mają inne nazwiska, to jest tak dlatego, że tak po prostu jest w wielu walijskich, walijskojęzycznych rodzinach, że imię ojca jest nazwiskiem jego dzieci, ujmując rzecz tak bardzo skrótowo.
Zespół ten był albo uwielbiany, albo nienawidzony. Uwielbiany oczywiście przez walijskojęzyczną ludność, która w tamtych czasach nie miała wiele swojej muzyki, nie było tak jak jest teraz i w ogóle walijski był rzadko używany, wtedy się dopiero zaczęło coś tam budzić do życia, nienawidzony zaś przez wszystkich innych. Nienawiść ta wzrosła jeszcze bardziej, gdy stworzyli piosenkę, z której niestety do tej pory są najbardziej znani, pod tytułem Merched Dan Bymtheg, bardzo kontrowersyjną, bo, mówiąc wprost, o pedofilskim wydźwięku. Niektórzy patrzyli na to, jako żart, bo jest sobie chwytliwa, walijska piosenka i poza tymi, którzy znają walijski, nikt nie wie, o co chodzi, a media nawet przez jakiś czas to puszczały, potem jednak ich lokalna stacja w Swansea się na szczęście skapnęła i zespół wypadł z łaski. Jedyną stacją, która emitowała ich utwory, oczywiście od początku z wyłączeniem wyżej wspomnianego "hitu", było BBC Radio Cymru. Inne ich piosenki są spoko, ja ich lubię, ale, no właśnie, niestety teraz kojarzy ich się głównie z tamtym czymś, a bardzo szkoda. Niestety wtedy śpiewanie wyłącznie po walijsku nie było szczególnie dochodowe, a już na pewno nie tak, jak jest teraz, dlatego właśnie w latach dziewięćdziesiątych członkowie Trwynau Coch zdecydowali się przebranżowić.
Piosenka, którą ja chciałabym Wam pokazać, ma tytuł Radio Cymru, jest swego rodzaju chołdem dla tej stacji, która jako pierwsza i przez długi czas jedyna zaczęła nadawać wyłącznie po walijsku, właśnie w czasie istnienia tego zespołu.
Kolejny randomowy wpisik.
Witajcie!
Trzeba by chyba było napisać coś konstruktywnego. ALe mi się nie chce, bo mój zwęglony mózg mi nie chce działać. @Pajper wymyślił mi parę dni temu nową xywkę – mózgozwęglacz – także ja dopiero teraz odkryłam, co się dzieje z moim mózgiem, mianowicie, że właśnie się zwęgla. Co w sumie nie jest dziwne przy takiej ilości snu, jaką miałam w tym tygodniu. Teraz mi się tak przestawiło, że jeszcze chyba nigdy nie było tak dziwnie i okropnie pod tym względem. Jestem strasznie śpiąca, zmęczona i zamulona, ale jak tylko próbuję zasnąć, czegokolwiek bym w tym celu nie robiła, po prostu nie idzie. Względnie jest tak, że przysnę na chwilkę i zaraz się gwałtownie wybudzam, albo na około godzinkę i wtedy mam jakiś debilny koszmar, więc i tak się budzę zmęczona, także nie wiem, co lepsze. Moja Mamulka mówi, że jak zna mnie, powodem tego musi być coś dziwnego, bo tylko mi w tym domu się przytrafiają jakieś dziwne rzeczy, albo poznaję dziwnych ludzi, no czasem jeszcze Tatulowi. Oczywiście wszelkie meliski, neospazminki i inne takie nie działają. Mamulka wpadła na pomysł, że to może coś od tarczycy, chociaż według mnie gdyby to było coś od tego, to bym raczej ciągle spała, tak jak wcześniej, no ale trzeba sprawdzić. Dlatego wczoraj przed szkołą byłyśmy jeszcze zrobić wszystkie badania, które się tak z biegu da zrobić, jak nie to, to pojedziemy do tej babki, która mi zdiagnozowała wtedy te moje sny, o których Wam pisałam. Zrobiłam sobie też wczoraj kąpiel jodową, bo jod jest dobry na niedoczynność tarczycy, no ale to nie działa tak doraźnie. ASMR nawet próbowałam, nawet w ogóle nie mam tingles, co mnie w sumie nie dziwi, świat serio nie wygląda atrakcyjnie z perspektywy kilku bezsennych lub prawie bezsennych dni, a żeby mieć tingles to trzeba się tak trochę cieszyć życiem. Chciałam się pobawić nawet melatoniną, chociaż różne rzeczy o tym słyszałam, ale jak to powiedziałam mojej Mamulce, człowiekowi, który się zna na lifestylach i głęboko w tym siedzi, to dość gwałtownie stwierdziła, że nie, bo melatonina potrafi jeszcze bardziej rozregulować. Cóż, będę musiała się chyba sama dokształcić i dowiedzieć, jak jest naprawdę, no ale do tego to muszę się wyspać. 😀 No i dochodzimy do punktu wyjścia. Ale ja nie o tym chciałam, zaraz się zapultam w przeszłości jak Misha. 😀
Dążyłam do tego, że skoro trzeba by chyba było napisać coś konstruktywnego, a ja nie mam siły na jakieś odkrywcze rozkminy, to zdecydowałam się na jakiś przyjazny writing prompt. Ten, który wybrałam, jest to writing prompt w formie pytań. Przy okazji jeśli komuś się spodoba, możecie pisać Wasze odpowiedzi na te pytania w komentarzach albo to sobie ukraść na Wasze blogi, bo to jest podobno ze strony z takimi rzeczami, więc można, ja to widziałam, bo znajoma, której bloga śledzę zreblogowała. No i uprzedzam, że jeśli będzie tu coś niegramatycznie, nielogicznie, nieortograficznie, niestylistycznie, od tyłu czy jakkolwiek niezgodnie z zasadami pisowni polskiej, jest to spowodowane zwęglaniem się mojego mózgu.
1. Jak mija twój dzień i na co czekasz w najbliższej przyszłości?
Mój dzień… no nieszczególnie dzisiaj. Rano byłam w szkole, potem z Mamulą na zakupach, i z Zofijką, potem przewalaliśmy się z Mishą po łóżku, bo on akurat leżał, a mi się nic innego nie chciało, byli u nas babcia z dziadkiem, co Misha już zrelacjonował, wrócił z pracy Tatul, a teraz przyjechała do nas Mamuli znajoma, jej krawcowa, której Mamula przed chwilą pokazała cały nasz dom. Obecnie siedzimy z Misheczką u mnie w pokoju, słucham sobie BBC Radio Cymru no i życie jakoś leci. W ogóle czas strasznie wolno leci, jak się nie śpi, no ale to chyba nic odkrywczego. 😀 Co do drugiej części, na co czekam w najbliższej przyszłości… żeby się wyspać. 😀 To na pewno, no ale pytanie w wersji oryginalnej brzmi "What are you excited about in the near future?", a to, mimo, że byłoby świetne, aż tak mnie nie excytuje. Kurczę, no nie wiem, ciężko mi w tym momencie myśleć o czymś excytującym. Ahaa, dobra, chyba wiem, ale wątpię, że to się wydarzy, pozostaję wierna mojej ideologi, żeby się nigdy nie nastawiać. Ostatnio mój Tatul zaczął coś tam mówić, że by chciał sobie wziąć wolne tak na cały tydzień, teraz się trochę narobił, bo jego zmiennik miał wesele syna i widać, że Tatul przez to trochę świruje, a teraz ostatnio już parę razy mówił, że chętnie by sobie znowu na tydzień do Szwecji wyjechał. Zzzzzaaaaarrrrrąbiiiiiście by było, ale nie mam pojęcia, czy to wypali, więc myślę o tym wyłącznie w trybie przypuszczającym.
2. Jaką cechę najbardziej w sobie lubisz i dlaczego?
Hmmm… pomyślmy… tak najbardziej najbardziej to chyba to, że łatwo mi się rozkminia, kto jaki jest. Dużo myślę o ludzkich charakterach i osobowościach, lubię je analizować i obserwować, więc wyciąganie wniosków wychodzi mi coraz lepiej, przynajmniej tak mi się wydaje i taką mam nadzieję. Mój dziadek z tego powodu mówi na mnie rentgen. 😀 To z kolei potrafi czasem pomóc w jakimś pomaganiu ludziom, co zawsze sprawia satysfakcję, bo takim już jesteśmy gatunkiem, że pomoc bliźniemu nas w naturalny sposób uszczęśliwia. No i przydaje się w wielu innych sytuacjach.
3. Jakie jest największe wyzwanie, jakie do tej pory spotkało Cię w życu i jak je przezwyciężyłaś? Jaki jest twój plan, jeśli wciąż nad nim pracujesz?
Nie wiem, czy to jest największe, ale na pewno wielkie. Tym wyzwaniem jest mój walijski rok. Na początku tego roku zrobiłam sobie takie postanowienie noworoczne, że ten rok będzie rokiem walijskim, to znaczy, że postaram się w ciągu tego roku nauczyć ile tylko będę mogła mówić po walijsku i posługiwać się tym językiem, po prostu robić sobie language immersion, czyli się zanurzać w walijskim i się nim otaczać, zrobić wszystko, żeby się rozwijał. Początkowo chciałam robić sobie co roku rok z innym językiem, ale miałabym zbyt wielki miszmasz w głowie, na walijski potrzebuję zdecydowanie więcej czasu, niż rok, nie sądzę, żebym do stycznia była gotowa na wprowadzenie nowego języka. To było oczywiście wyzwanie bardzo pozytywne, choć nie brakowało mi w nim frustracji, często byłam wkurzona, przybita czy coś, ale jeszcze częściej w euforii. A moim największym osiągnięciem jest oczywiście pozyskanie Gwila, bez którego pewnie dawno bym osiadła na mieliznach, jęczała i płakała. Raz, że Gwil to Gwil, faza i te sprawy, a dwa, że po prostu sama bym nie dała rady. No a potem jeszcze się inni ludzie pojawili, różne rzeczy, nawet znalazłam Big Welsh Challenge na stronie BBC, tak też nazwałam mój folder do walijskiego, z jakimiś moimi zapiskami, osiągnięciami, planami na przyszłość itp. Mój game plan nie jest jakiś ścisły, bo nie zależy ode mnie. Zależy też od tego, co wygrzebię na sieci, co mi któś podrzuci, czego się dowiem od ludzi, co jest dostępne i do ogarnięcia… Co miesiąc, albo jakoś tak, staram się robić sobie jakieś podsumowanie i zobaczyć, czy serio się jakoś w danym miesiącu rozwinęłam. Wtedy jest sukces.
4. W czym jesteś mistrzem lub expertem?
Na początku nie mogę sobie odmówić przyjemności zacytowania Wam tego pytania. What is something you are a jack, master, or expert in/of? Jack? Jack to mistrz? Nie wiedziałam. Słowo jack wydaje się mieć miliard zastosowań, zależnie od rejonu, kontextu itd. Ci, co wiedzą, to wiedzą, dlaczego mnie to tak rusza, tym, co nie wiedzą, mówię, że od zawsze uwielbiam mię Jacek, a także Jack, choć nie są one spokrewnione etymologicznie, ale bardzo je oba lubię, lubię wielu ludzi o tych imionach, bo samo to, że się tak nazywają nastawia mnie do nich pozytywnie, lubię po prostu Jacków i słowo jack w każdym jego znaczeniu, choć niektóre są co najmniej dziwne.
Abstrahując od Jacków, myślę, że dużo jest takich rzeczy, na których się nienajgorzej znam, podobnie jak i takich, na których się nie znam w ogóle lub ilekroć się do nich zabiorę, kończy się to co najmniej potrójną porażką. Ale taką chyba najbardziej przebijającą się w moim życiu rzeczą, w której mogłabym się uznać za experta, są szeroko pojęte kwestie lingwistyczne. A nawet, jeśli w jakimś obszarze tychże kwestii nie dysponuję zbyt wielką wiedzą, to mam w tej materii dość otwarty mózg i lubię się nowych rzeczy z tego zakresu dowiadywać, więc siłą rzeczy moja siła expercka rośnie. 😀
5. Czego dotyczył twój ostatni sen, jaki pamiętasz?
Jedno wielkie dziadostwo. Nie będę wchodzić chyba w szczegóły, ale był to jeden z właśnie tych moich snów, o których już trochę pisałam. Moje wszystkie sny są na ogół intensywne, przynajmniej te, które pamiętam, i te złe, i te fajne. Ostatni normalny sen, jaki miałam, dotyczył Gwila, ale był strasznie krótki, to było jakieś dwa tygodnie temu, także, przynajmniej jak na mnie, trochę dawno, bo na ogół miewam sny częściej, no ale… nie w takich warunkach, wiadomo, chyba, że mam śnić na jawie.
6. Kto wie o tobie najwięcej?
Mmmmm… i tu mamy problem. Teoretycznie powiedziałabym, że moja Mamulka, bo my gadamy tyle, że siłą rzeczy musi wiedzieć, poza tym jest moją Mamulką i tak dalej i tak dalej, jednak z kolei są takie rzeczy, których moja Mamulka nie wie, a wiedzą ludzie, którzy wcale jakoś dużo poza tym o mnie nie wiedzą. No ale OK, to jest strasznie trudne pytanie, więc niech będzie, że Mamulka, poza tym dużo informacji na mój temat posiada jeden z moich penpali, sporo dziwnych rzeczy wie także Zofijka, z życia i z tego, że często sobie po nocach gadamy o głupotach, a to jest jeden z łatwiejszych sposobów do poznania człowieka, no i, wbrew pozorom, mamy sporo wspólnego w postrzeganiu świata, co ułatwia wzajemne rozumienie i poznawanie się.
7. W jakiej pozycji śpisz najczęściej?
O mamo. Jak śpię, to nie wiem, ale zasypiam najczęściej na lewym boku. Z trzech powodów. Po pierwsze, tak mi wygodnie, po drugie, Misha stoi po lewej stronie mojego łóżka, znaczy stoi Mishy kosz, a ja się chcę z nim miziać, po trzecie, moja Mamulka gdzieś w tych swoich lifestylach czytała, że taka pozycja sprawia, że człowiekowi szybciej się podczas snu oczyszcza mózg. Nie mam bladego pojęcia, jaki to może mieć związek, ale warto się przyczyniać do dobrostanu mózgowego, więc jeśli to działa… czemu nie. Innym powodem jest to, że ta babka u której byłam z tymi moimi strasznymi snami, powiedziała, że u ludzi występują one najczęściej, gdy śpią na plecach. Ja z własnej woli tak nigdy nie śpię, poza tym nie zauważyłam, żeby pozycja miała u mnie jakieś znaczenie, ale spania na wznak staram się unikać, tym bardziej, że podobno ludzie tak w ogóle nie powinni, bo nie są do takiego snu stworzeni.
8. Gdybyś miała wehikuł czasu (taki jak Tardis), i mogłabyś przenieść się gdziekolwiek w czasie i przestrzeni, gdzie byś się przeniosła?
Jeśli w przestrzeni, to do któregoś mojego ulubionego kraju, albo jakiegoś konkretnego jego obszaru i wtedy czas mnie nie obchodzi. Jeśli w czasie, to do Vreeswijka, albo do Celtów/Wikingów.
9. Dlaczego twój ulubiony kolor jest twoim ulubionym kolorem?
Po pierwsze, nie mam wyłącznie jednego najbardziej ulubionego koloru, po drugie, trudno tak dokładnie sprecyzować dlaczego. Moje ulubione kolory to czarny, biały, szary, zielony i niebieski, w przypadku tych dwóch ostatnich pewnych odcieni nie lubię, ale większość jednak tak. Lubię mieć te kolory wokół siebie, lubię ubrania w tych kolorach, ogólnie lubię chłodne, raczej stonowane kolory, nienawidzę jaskrawości, a czerwony to dla mnie symbol wszelkiego zła na ziemi. NIEEEEENAAAAAWIIIIIDZĘ CZEEEEERWOOOOONEEEEEGOOOOO!!! A mój pokój jest prawie cały zielony.
10. Kiedy ostatnio śmiałaś się tak, że bolał cię brzuch, boki, nie mogłaś złapać oddechu itp.
W piątek. To znaczy w piątek w zeszłym tygodniu. Ryłyśmy się wtedy z Zofijką pisząc jej szkolne wypracowanie, a potem jeszcze z SMS-ów jej koleżanki. Najczęściej takie ataki śmiechu miewamy właśnie z Zofijką, nie umiemy się normalnie śmiać.
OK, to tyle, chyba nawet nie wyszedł najgorszy ten wpis, zaraz go sprawdzę i się zobaczy, a że już się wieczór zrobił, to mam nadzieję, że potem uda mi się normalnie zasnąć. Wam również życzę miłych snów i miłej lektury, no i jeśli będziecie mieć ochotę, zapraszam Was również do zabawy z tymi pytaniami.
Ja Misha i ciężki dzień.
Hhrrru?
To ja Misha. Emi chciała, żebym wczoraj coś napisał. Ja też chciałem. Ale się nie udało. Miałem bardzo ciężki, okropny, smutny, niemiły i nieprzyjemny dzień. Jeszcze nigdy nie było tak okropnie. A nie, było trzy razy gorzej. Jak mnie moja ludzka mama zabrała od mojej prawdziwej Mamusi i ja ciągle płakałem i miałem podobno bardzo smutne oczy, jak miałem operację, ale tego to i tak prawie już nie pamiętam i jak miałem bardzo chore oko. A, no i jeszcze raz, jak Emi mnie przytrzasnęła łóżkiem, bo ja się tam schowałem i nie chciałem wyjść, a ona mnie nie widziała, to bardzo bolało i ja wrzeszczałem, a nie miauczałem. Nic mnie tak wcześniej nie bolało. Ale ja nie chciałem o tym opowiadać, bo to jest bardzo nieprzyjemne i już się dawno skończyło. Chciałem opowiedzieć o tym, co było wczoraj.
Wczoraj rano było całkiem fajnie. Zofijka wcześnie rano wstała i ja też wstałem bardzo wcześnie i razem oglądaliśmy telewizję, a Zofijka była dobra, lepsza niż mama i Emi, bo dała mi aż trzy moje kabanosiki, te o których Wam pisałem, że wszystko za nie zrobię. Nigdy tak dużo nie dostaję, no czasem od Zofijki dwa, ale trzech jeszcze nigdy nie dostałem i dlatego byłem bardzo szczęśliwy i zadowolony i głośno mlaskałem. Potem Zofijka poszła z mamą do szkoły, a ja myślałem, że zostałem sam, ale był tata i była Emi, ale daleko ode mnie i ja nie słyszałem, że ktoś jest i płakałem, bo byłem samotny. A nie chciałem być samotny, wiadomo. Lubię być sam, ale nie samotny. No to żebym się nie czuł samotny chciałem coś porobić przyjemnego. Zawsze wtedy albo oglądam moją własną Mishową telewizję, czyli rybki w akwarium i zawsze mam nadzieję, że kiedyś jakąś złapię i zjem, ale jeszcze mi się nigdy nie udało, albo idę gryźć taką trawę, którą mama dostała od takich ludzi, którzy tu blisko mieszkają. Ja lubię obgryzać kwiaty i inne rośliny i czasami wyleję wodę z kwiatów na ziemię, ale staram się być d"likatny, ale najbardziej tą trawę lubię. Tylko że potem zawsze rzygam i to już nie jest przyjemne. Ale tą trawę lubię, więc poszedłem ją poobgryzać. Szkoda, że nie umiem pluć, wtedy bym ją gryzł i wypluwał, ale jeszcze mnie nikt nie nauczył, a szkoda, bo ja się lubię tresować. Jadłem tą trawę i jadłem i jadłem i jadłem, ona tak fajnie chrupie i tak ładnie wygląda, lubię zielony kolor, mam zielone oczy, takie baaardzo zielone. Ale potem mi się znudziło i chodziłem sobie po domu. Potem przyszła mama i bardzo się ucieszyłem, ona też się bardzo ucieszyła, jak mnie zobaczyła i mówiła do mnie śliczny Mishka i mnie przytuliła i pocałowała. Potem poszliśmy do kuchni i mama coś tam robiła i powiedziała Mishka ty w ogóle masz co jeść? Ja miałem, ale chciałem coś lepszego, a nie tą moją karmę i ciągle tylko karmę, więc powiedziałem po Mishowemu, że nie, podszedłem do mamy i się miziałem. Mama trochę rozumie po Mishowemu i dostałem kawałek indyka. Taki dosyć duży kawałek. Bardzo mi smakował. Potem się oblizywałem i głaskałem łapką po główce, zawsze tak robię, jak mi coś smakuje i siedziałem na podłodze jak taka mała figurka, mama tak powiedziała. Potem jeszcze różne rzeczy robiłem i w końcu przyjechał ten facet, który uczy Emi angielskiego. Ja się z nim ładnie przywitałem, ale nie hhrrru? bo hhrrru? jest tylko czasami i jak naprawdę warto, po prostu dałem się pomiziać. Potem znowu się bawiłem jego kurtką i wspiąłem się na jego torbę. Emi się z tego bardzo śmiała, wszyscy się śmiali, a Mamulka powiedziała, że Mishka zawsze tak robi, że kogoś sobie wybiera i nigdy nie wiadomo kogo, a czasem na człowieka jakiegoś w ogóle nie zwraca uwagi i to jest prawda. Niektórzy ludzie mnie bardzo interesują albo ich lubię, a niektórzy mnie nie interesują w ogóle i wtedy z nimi nie gadam, chyba, że mi każą, to pozwalam, żeby sobie na mnie popatrzyli przez chwilkę, bo ja wiem, że dla ludzi to jest przyjemność. I wiem, kto mnie lubi, a kto nie. No i siedziałem sobie na jego torbie i nie chciałem zejść i poszliśy razem na górę. Siedziałem na tej torbie bardzo długo, ale jak oni jeszcze siedzieli i gadali, ja wstałem z tej torby i chciałem sobie pójść. Emi mnie wypuściła, zszedłem na dół, ale nikogo nie było, więc nie wiedziałem co robić. Więc męczyłem trawę. Potem zachciało mi się kupkę tak nagle i musiałem pobiec. Fuuuj! To chyba nie mnja, moja tak nigdy nie śmierdzi. Potem znowu poszedłem na górę do Emi i Emi się spytała, czy to ode mnie tak jedzie, ale nie chciało mi się rozmawiać, nie mogłem się zdecydować, co chcę robić. Jakoś źle się czułem. Nauczyciel Emi na mnie patrzył, co ja teraz zrobię i powiedział, że jestem bardzo tajemniczy, bo wyglądam tak, jakbym miał jakiś plan i że o czymś bardzo dużo myślę, ale mi się bardzo ciężko myślało. Nawet ciężko mi było się ruszać, zrobiłem się taki słaby i miękki. Nie taki normalnie miękki, bo taki normalnie miękki to ja już jestem, tylko taki miękki w środku, a zawsze normalnie w środku jestem twardy i mam bardzo silne mięśnie. W końcu jednak zdecydowałem się co chcę robić. Chcę do łóżka. Wszedłem na biórko i bardzo wolno zacząłem iść do łóżka. Potem przed nim stałem i nie wiedziałem co robić. Zawsze umiem sobie sam otworzyć łóżko, wystarczy lekko podnieść górę główką, ale teraz jakoś nie mogłem i dobrze, że mi w końcu Emi otworzyła, bo inaczej to bym się chyba przewrócił i leżał obok łóżka. Położyłem się i od razu zasnąłem. Obudziłem się jak już Emi nie miała lekcji, ale siedziała obok mnie i mnie głaskała. Ale ja musiałem szybko wyskoczyć z kartonu. I wyskoczyłem. Pobiegłem do Mamulki do pokoju i zwymiotowałem obok mojej walizki w garderobie. Nikt się nawet nie zainteresował, a ja zawsze tak specjalnie miauczę jak mi się chce wymiotować. Położyłem się, zwinąłem w kuleczkę i spałem, tylko we śnie słyszałem, jak Emi powiedziała mamie, że Misha się zrzygał i mama przyszła ze szmatą i bardzo krzyczała, ale mnie to nie obchodziło, co krzyczała, pewnie znowu Misha ty baranie.
Jak się obudziłem to było już chyba bardzo późno, w domu było bardzo cicho, byłem całkiem sam. Znowu chciało mi się wymiotować i bardzo, bardzo źle się czułem. I nikt nawet do mnie nie przyszedł, bo nikogo nie było. Wszyscy mnie zostawili. Ciekawe dlaczego? Potem znowu przysnąłem na chwilkę i znowu zwymiotowałem dwa razy. I znowu spałem. Jak się obudziłem, to już nie było słońca na podwórku, chciałem gdzieś iść, ale cały czas źle się czułem i zapomniałem gdzie chcę iść i tylko dowlokłem się do mamy łóżka, wczołgałem się pod łóżko i leżałem, ale już nie spałem. Tam mnie znalazła mama i powiedziała Mishka co się stało? Źle się czujesz? Potem mama mnie podniosła, przyszła Emi, mama mnie obejrzała, a mi się to nie podobało i tak głośno, skrzekliwie miauknąłem, to znaczy po Mishowemu weź się odwal. Ale mama się nie odwaliła, tylko mi zajrzała pod ogon, potem mnie podała Emi, żeby zobaczyła, czy nie mam gorączki, bo mamie się wydawało, że mam. Emi powiedziała, że chyba nie mam, potem mnie puściła, a ja się powlokłem do Emi do pokoju i zasnąłem u niej pod łóżkiem. Potem było mi już troszkę lepiej, zszedłem na dół i się włóczyłem po domu, ale się zmęczyłem i znowu poszedłem na górę do Emi i spałem u niej pod łóżkiem. To był bardzo smutny dzień, bo prawie cały czas się źle czułem i byłem sam i nie wiedziałem dlaczego, było bardzo smutno.
Ale dzisiaj jest już lepiej. Czuję się dobrze, ale słyszałem, że wszyscy krzyczeli na Zofijkę, że mi dała trzy kabanosiki, mama mówiła co % myślisz że to jest jakiś chłop? On ma bardzo m'ały żołądek i jest wrażliwy. No dobra, bez przesady, ale chyba nie aż tak, dzisiaj też bym sobie chętnie te kabanosiki zjadł, na pewno już bym ich nie zwymiotował. Ale mama je Zofijce zabrała.
Dzisiaj rano miałem dietę, ale potem przyjechali babcia i dziadek, Emi, Olka i Zofijki oczywiście, nie moja prawdziwa babcia Natasha i prawdziwy dziadek Jaguar i mama zrobiła rybkę, bo tatuś wczoraj przywiózł. Ja wskoczyłem Emi na kolana, żeby mnie też poczęstowała, bo Emi zawsze mi wszystko daje jak się przytulam, ale niestety mi nie dała. No to wszedłem na jej krzesło, stałem, gapiłem się jak je i sapałem i się o nią opierałem. Ja nie lubię z ludźmi być tak blsko, chyba, że w nocy, albo jak długo byłem samotny, albo jak się czegoś boję, ale czego się nie robi dla rybki, prada? Ale Emi mi i tak nie dała. Wtedy przyszła mama z kuchni i powiedziała Misha spadaj. No to spadłem z krzesła, bo myślałem, że wtedy coś dostanę, no i się nie pomyliłem. Mama dała mi trochę rybki do miseczki. Jeszcze nigdy takiej dobrej nie jadłem. A wiecie co? Mama niedawno coś mówiła o piersiach z kurczaka, może dostanę na kolację? A Zofijka coś mówiła, że zrobi galaretkę, może też mi da trzy porcje? Bardzo bym sę cieszył, ale Zofijka nigdy wcześniej nie robiła mi galaretki, zawsze kupują mi w sklepach, poza tym nie wiem, czy z owocami będzie dobra, a Zofijka powiedziała, żeby mama jej kupiła owoce do galaretki, ale może coś wyżebrzę, to chociaż zobaczę. To jest dziwne, ja tu jestem królem, a muszę żebrać o jedzenie. To ja powinienem wydzielać jedzenie ludziom. Wtedy by było sprawiedliwie. Dobra, idę spać.
Pozdrawiam wszystkich bardzo Mishnie.
Misha
Hmmm, chwila, godzina jest… no po wpół do piątej. Normalni ludzie o tej porze, wydaje mi się, że śpią, także, miłych snów!
Ja tak jak przypuszczałam wczorajszej nocy nie spałam w ogóle, sądziłam więc, że dzisiaj to sobie nadrobię wszelkie zaległości w tej dziedzinie, ale śnił mi się jakiś dziadowski koszmar, z którego wybrnęłam o drugiej i… no najwidoczniej mój limit na sen już się wyczerpał. To nie jest logiczne, zwłaszcza, że bynajmniej się wyspana nie czuję, no ale po ponad godzinnej próbie ponownego uśnięcia skapitulowałam. No ale OK. Jednak w związku z tym, że limit snu mi się wyczerpał, a wszyscy jeszcze śpią, nie wszystko można w tym momencie robić, chyba, że masz również na celu rozwalenie snu bliźnim, tak więc mi ju ż od tej drugiej się troszeczkę nudzi, stąd postanowiłam wrzucić kolejny awatar. Nawet Misha już usnął, wykończył się chyba, bo dość długo się bawiliśmy. Śmiesznie sapie.
Moim awatarem jest dziś utwór znów walijskojęzyczny, który ogromnie mi się kojarzy z taką jedną Lucy, o której pisałam we wpisie o Gwilu, że też ma fazę, chociaż to właściwie nie jest faza, tylko przewlekłe zaćmienie mózgu, taka rzadka komplikacja w przebiegu fazy wielkiej. W każdym razie ona bardzo tę piosenkę lubi, dzięki niej ją poznałam, no a ja też ją lubię, no to wstawiłam. Tytuł piosenki – Goleuadau Llundain – po naszemu oznacza światła Londynu. Domyśliłby się ktoś, że Llundain to Londyn? 😀
Witajcie!
Wymyśliłam sobie kolejny awatar, tym razem będzie po walijsku.
Elin Fflur Llewelyn Jones jest artystką bardzo dobrze znaną w Walii i walijskojęzycznych mediach, w 2002 roku wygrała konkurs piosenki walijskojęzycznej Cân I Gymru i to głównie to przyniosło jej tak dużą popularność. Mama Elin Fflur – Nest – wygrała ten sam festiwal 24 lata wcześniej, co ciekawe piosenki dla obu z nich napisał ten sam człowiek. Cała rodzina Elin Fflur jest bardzo muzykalna, ona sama ma bardzo szerokie muzyczne horyzonty – lubi pop, folk, rock, soul – i to wszystko u niej słychać. Z wykształcenia jest kryminologiem, kształciła się na Bangor University. Pochodzi z małej miejscowości w północnej Walii o jakże wdzięcznej i uroczej nazwie Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch. Wbrew pozorom miejscowość jest naprawdę malutka, to właściwie jest wieś.
Co do piosenki, Angel, choć po walijsku wymawia się inaczej, niż po angielsku, oznacza dokładnie to samo, co po angielsku. Mówi o aniele, który chroni i opiekuje się osobą wypowiadającą się w tym utworze, ale też o tym, że czasem jej tego anioła brakuje i że chciałaby, żeby ten anioł użyczył jej swoich skrzydeł i pozwolił jej polatać sobie na wolności. Tak w skrócie mówiąc.
Miłych snów wszystkim! 😀
U mnie już wszyscy śpią, to znaczy oczywiście oprócz mnie i oprócz Mishy, który mi wiernie towarzyszy… yyy… no jasne, ja tu będę jeszcze teraz rymowanki po nocach klecić. 😀 Samo tak wyszło oczywiście. W każdym razie Misha mi wiernie towarzyszy, je z ogromnym apetytem swojego kabanosika, bo sobie pomyślałam, że skoro już tu ze mną jest, to należy mu się też coś od życia no i mu wyciągnęłam kabanosika, chociaż nie wiem, czy to mądre dzieci po nocach dokarmiać przekąskami, a Misha to taki mój dzidziol, no ale… raz się żyje.
Ja miałam dzisiaj raczej lipny dzień, w ogóle już się zdążyłam zorientować, że dużo ludzi ma dzisiaj lipny dzień, moja koleżanka z Irlandii, moja Mamula, Zofijka… Ktoś z Was też? Nie zdziwiłabym się. jakaś zła energia wisi. 😀 Moja Mamula to już w ogóle miała lipny dzień, bo w nocy nas zalało, my mieszkamy tak raczej nisko, blisko jest rzeka, na naszym podwórku mówiąc ściślej, zaletą tego jest żyzna ziemia, no ale jak mocniej popada to jest już niefajnie, no i dzisiaj zalało nam aż pralnię. O, i Misha miał lipny dzień, bo nikt na niego nie zwracał uwagi. Ja natomiast miałam lipny dzień dlatego, że obudziłam się znowu z bolącym mózgiem, ze strasznie niskim ciśnieniem, chciałam coś w ogóle robić, się ogarnąć i jakąś kawę wypić, ale nic z tego nie wyszło, bo miałam tak niskie ciśnienie, że ledwo się mogłam rano na nogach utrzymać. U nas to jest rodzinne u kobiet w mojej Mamuli rodzinie, że mamy niskie ciśnienie, no ale tak niskiego jeszcze nie miałam, w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. Rezultat był taki, że miałam cały dzień wycięty z życia, większość dzisiejszego dnia po prostu przespałam, a chciałam tyle zrobić… moja Mamulka twierdzi, że to było bardzo dziwne i że może po prostu będę musiała jechać do endokrynologa, żeby mi babka zwiększyła dawkę Euthyroxu, ja mam niedoczynność tarczycy, a objawem tego czegoś też może być właśnie taka zamulastość, zobaczymy, jak wyjdzie. Miałam nadzieję, że skoro już przespałam niemal cały dzień, to może i przez noc jakoś się uda, ale mój mózg nie chce współpracować, stąd też obecna sytuacja, że ja i Misha nie śpimy. No ale znajdziemy sobie coś fajnego do roboty.
Ale ja nie o tym chciałam, znaczy nie jest to główny temat mojego wpisu. Chciałam zarzucić jakiś awatar, bo podczas tego mojego zamulastego dnia leciała u mnie cały czas bardzo dobra, szwedzka muza i tak sobie pomyślałam, że czymś z tego się z Wami podzielę. No i piosenka, którą się z Wami podzielę, jest bardzo śliczna według mnie, ale także bardzo adekwatna do lipności dzisiejszego dnia. Jej wykonawczynią jest szwedzka wokalistka o pseudonimie artystycznym Elin Bell, naprawdę nazywa się Elin Anna Josefin Petersson, zrobiła się znana po udziale w Melodifestivalen, Melodifestivalen to taki ich festiwal, którego zwycięzca potem reprezentuje Szwecję na Eurowizji. Pod pseudonimem Elin Bell tworzy ona taki milutki elektropop, raczej bardzo reflexyjny i delikatny. Jej debiutancki album jest wręcz smutny, a to ponoć dlatego, że przed jego wydaniem w stosunkowo niewielkim odstępie czasu Elin straciła tatę i siostrę i jeszcze różne rzeczy się tam jej wydarzyły. Bardzo lipnie. Utwór "Grey Is All" pochodzi właśnie z tego albumu i podoba mi się chyba najbardziej. Szary kolor też lubię, chociażby dlatego, że Misha jest szary.
No to miłych snów jeszcze raz. 🙂