Witajcie!
Wykminiłam w końcu taki jakiś dorzeczny, typowy blog challenge. Typowy, bo 30 day blog challenge. Konkretnie 30 day self care challenge. Nie mam pojęcia, czy ten mój challenge rzeczywiście będzie 30-dniowy, jak znam życie, to może być z tym ciężko, ale mam nadzieję, że chociaż z przerwami uda mi się to pociągnąć do końca, no zależy od różnych rzeczy. Jeśli któś miałby ochotę się też tak pobawić, czy na swoim blogu, czy w komentarzach, to życzę miłej zabawy. 😀 Chętnie się jej przyjrzę.
A więc w pierwszym dniu należy opisać rzeczy, z których odczuwa się w dniu dzisiejszym dumę. Moich rzeczy wiele nie będzie, bo przez większość dnia miałam migrenę, podczas której ciężko jest osiągać jakieś wielkie milowe kroki. Jak ja mam migrenę, to leżę plackiem, jeżeli tylko mam taką możliwość, nie chcę mi się nawet przewrócić na drugi bok, no i jeżeli tylko mam taką możliwość, to śpię. Na ogół dezaktywuję się na cały dzień, bo tyle mi to najczęściej trwa. Przez to nawet dzisiaj nie byłam na koniach, co mnie strrasznie wkurzyło. Dzisiaj nie było aż tak źle, jak na ogół, bo już jestem w stanie funkcjonować w miarę normalnie, ale jeszcze do tej pory mój mózg się nie do końca uspokoił, także no, nic zjawiskowego to dzisiaj raczej nie nastąpiło.
1. Wypuściłam Mishę o trzeciej rano. Jak Wam zapewne już wiadomo, albo może i nie, Misha śpi ze mną na ogół w nocy, śpi przez większość nocy, ale wstaje bardzo wcześnie, no i, o ile nie chcesz słuchać potępieńczych jęków przez resztę nocy, mieć pachnących niespodzianek koło łóżka albo obdrapanego fotela, należałoby go wtedy wypuścić, co też czynię i do czego się przyzwyczaiłam. Może się wydawać, że to bez sensu spać z Mishą, jak i tak zaraz trzeba go wypuścić, że cała zabawa jest niewarta świeczki, albo że mogłabym zostawić otwarte drzwi, to problem byłby z głowy, ale tak nie jest, ja bym spała z Mishą nawet, gdybym miała go wypuścić po godzinie, jak śpię z otwartymi drzwiami, to mam zaburzone poczucie prywatności, wtedy Misha uciekłby od razu, a poza tym istnieją różne sposoby na opóźnienie jego pobudki lub opóźnienie jego decyzji, że teraz, zaraz, już musi wyjść. Ponieważ jednak od wczorajszego wieczoru mam wyżej już wymienioną migrenę, dzisiaj było to dla mnie duuuże osiągnięcie. 😀 No ale go wypuściłam.
2. Zwlokłam się z łóżka i dałam radę coś zjeść. Woow. 😀 Nie no, poważnie mówię. Jak mam migrenę, to ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest jedzenie. Czegokolwiek. Jednakże podobno leki na migrenę wchłaniają się szybciej, jak coś zjesz. Szkoda tylko, że Ty się poświęcasz, a one i tak nie działają, musi przejść sama, ale dobra. W każdym razie udało mi się zjeść pół bułki i wypić kefir. Aam a hero! 😀
3. Udało mi się zwlec po raz kolejny, żeby otworzyć Tatulowi drzwi, jak przyjechał z pracy. Akurat byłam sama w domu.
4. No i rzecz, która nie do końca jest moją zasługą, ale bardzo się z niej cieszę, migrena przeszła mi do tego stopnia, że po piętnastominutowych dywagacjach czy na pewno warto i czy nie zrobi się z tym gorzej, zdecydowałam się wreszcie aktywować, bo mimo wszystko człowiek może się z taką migreną porządnie wynudzić, mimo, że jednocześnie w sumie nie bardzo chce się cokolwiek wielce angażujacego w takim stanie robić, bo po prostu się nie ma siły.
5. Pomogłam koleżance, która miała dzisiaj jakiegoś ciężkiego doła, w ogóle strasznie to wyglądało, ale chyba udało się mi i innym trochę ją ogarnąć i przynajmniej wygląda na to, że jest trochę lepiej.
6. Uczyłam się walijskiego. Szkoda tylko, że bez Gwila, Gwil ma teraz mnóstwo pracy, ale ja się lubię uczyć walijskiego niezależnie od tego, czy z Gwilem, czy bez, po prostu z Gwilem jest ciekawiej, no i wszystko mi od razu wchodzi do mózgu, wiadomo, faza. Ale nie uczyłam się zbyt długo, bo ciężko dzisiaj z moim mózgiem nawiązać jakąś dłuższą, owocną współpracę.
No i to byłoby chyba tyle niestety na dziś. Mam jednak nadzieję, że wieczorem będę mogła być dumna jeszcze z przynajmniej jednej rzeczy. Jakiś czas temu pisałam Wam, że miałam rozmawiać na WhatsAppie z moją koleżanką z Anglii, Sekai. Niestety po raz trzeci, a potem czwarty z rzędu nie wypaliło, moja Mamula się z nas już śmieje. Mamy jednak nadzieję, że dzisiaj wypali, a jest to dla mnie ogromnie ważne, ponieważ pierwszy raz będę nawijać w czasie rzeczywistym z jakimś anglijskim nativespeakerem i jestem ogromnie ciekawa, co z tego wyjdzie. Dzisiaj mi się śniło, że w ogóle się nie mogłyśmy dogadać. Ona miała jakiś taki akcencik, który po przeanalizowaniu na jawie przypomina mi birminghamski, który ja normalnie raczej rozumiem, ale miała taki słowotok, że mózg mi się zacinał, chociaż wiem, że ona serio takiego mieć nie może, bo nie jest z Birmingham, ja miałam jakiś taki wybitnie Polish English i ona mnie nie rozumiała, chociaż serio takiego nie mam, w każdym razie na pewno nie aż takiego 😀 no i się nie mogłyśmy dogadać za Chiny. Myślę jednak, że w realu taka sytuacja jest wysoce nieprawdopodobna, nawet, gdyby mówiła z akcentem birminghamskim, ja się dość dużo osłuchuję z tymi wszystkimi brytyjskimi. Myślę, że mój akcencik też jest do przeżycia, chociaż w tym roku jeden gościu, z którym miałam próbną lekcję wyraził odmienną opinię, twierdząc, że mam, cytuję: jakieś brytyjskie naleciałości, koniec cytatu. 😀
OK, zdecydowanie czas już kończyć tego wpisa, jeszcze raz życzę miłej zabawy, jeśli któś chce się przyłączyć. 😉
Rzeczy, z których jestem dumna.
Witajcie!
Wykminiłam w końcu taki jakiś dorzeczny, typowy blog challenge. Typowy, bo 30 day blog challenge. Konkretnie 30 day self care challenge. Nie mam pojęcia, czy ten mój challenge rzeczywiście będzie 30-dniowy, jak znam życie, to może być z tym ciężko, ale mam nadzieję, że chociaż z przerwami uda mi się to pociągnąć do końca, no zależy od różnych rzeczy. Jeśli któś miałby ochotę się też tak pobawić, czy na swoim blogu, czy w komentarzach, to życzę miłej zabawy. 😀 Chętnie się jej przyjrzę.
A więc w pierwszym dniu należy opisać rzeczy, z których odczuwa się w dniu dzisiejszym dumę. Moich rzeczy wiele nie będzie, bo przez większość dnia miałam migrenę, podczas której ciężko jest osiągać jakieś wielkie milowe kroki. Jak ja mam migrenę, to leżę plackiem, jeżeli tylko mam taką możliwość, nie chcę mi się nawet przewrócić na drugi bok, no i jeżeli tylko mam taką możliwość, to śpię. Na ogół dezaktywuję się na cały dzień, bo tyle mi to najczęściej trwa. Przez to nawet dzisiaj nie byłam na koniach, co mnie strrasznie wkurzyło. Dzisiaj nie było aż tak źle, jak na ogół, bo już jestem w stanie funkcjonować w miarę normalnie, ale jeszcze do tej pory mój mózg się nie do końca uspokoił, także no, nic zjawiskowego to dzisiaj raczej nie nastąpiło.
1. Wypuściłam Mishę o trzeciej rano. Jak Wam zapewne już wiadomo, albo może i nie, Misha śpi ze mną na ogół w nocy, śpi przez większość nocy, ale wstaje bardzo wcześnie, no i, o ile nie chcesz słuchać potępieńczych jęków przez resztę nocy, mieć pachnących niespodzianek koło łóżka albo obdrapanego fotela, należałoby go wtedy wypuścić, co też czynię i do czego się przyzwyczaiłam. Może się wydawać, że to bez sensu spać z Mishą, jak i tak zaraz trzeba go wypuścić, że cała zabawa jest niewarta świeczki, albo że mogłabym zostawić otwarte drzwi, to problem byłby z głowy, ale tak nie jest, ja bym spała z Mishą nawet, gdybym miała go wypuścić po godzinie, jak śpię z otwartymi drzwiami, to mam zaburzone poczucie prywatności, wtedy Misha uciekłby od razu, a poza tym istnieją różne sposoby na opóźnienie jego pobudki lub opóźnienie jego decyzji, że teraz, zaraz, już musi wyjść. Ponieważ jednak od wczorajszego wieczoru mam wyżej już wymienioną migrenę, dzisiaj było to dla mnie duuuże osiągnięcie. 😀 No ale go wypuściłam.
2. Zwlokłam się z łóżka i dałam radę coś zjeść. Woow. 😀 Nie no, poważnie mówię. Jak mam migrenę, to ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest jedzenie. Czegokolwiek. Jednakże podobno leki na migrenę wchłaniają się szybciej, jak coś zjesz. Szkoda tylko, że Ty się poświęcasz, a one i tak nie działają, musi przejść sama, ale dobra. W każdym razie udało mi się zjeść pół bułki i wypić kefir. Aam a hero! 😀
8 replies on “Rzeczy, z których jestem dumna.”
Hej hej. Ja się chętnie przyłączę, ale to chyba w lepszym czasie, jak przyjdzie mi wena na pisanie. 🙂
Ale powiem Ci, że zjedzenie czegoś, podczas gdy męczy Cię ogromna migrena, jest naprawdę sukcesem, wiem
sama po sobie i narawdę Ci współczuję. Ja tak na początku, jak tylko były podejrzenia, że to migrena,
a jeszcze nie było to stwierdzone neurologicznie, ptrafiłam się wyłączć na dwa dni i wtedy narawdę lepiej
było dla wszystkich, jeżeli byłam pozostawiona sama sobie, w jakimś miejscu względnie cichym, najlepiej
w ogóle cichym i żeby nikt wtedy nic do mnie nie mówił. No, a jak przechodziło, to wiadomo, wracałam
do życia. Ale zgadzam się, że to nie jest przyjemne uczucie.
Taak, ja też nie cierpię, jak któś coś do mnie gada, jak mam migrenę, no chyba, że naprawdę musi, inaczej to mnie cóś trafia. Mi to raczej dłużej jak dzień nie trwa, ale istotnie skutecznie wyłącza z aktywności wszelkiej. Nic przyjemnego.
O, tak, nie dość, że wyłcza, to jeszcze wszystko z zewnątrz Cię drażni. Za głośno źle, za cicho jak jest
też niedobrze, bo ta cisza wtedy taka wręcz namacalna jest, prawie słyszalna powiedziałabym.
No dokładnie, po prostu źle się żyje.
Brytyjskie naleciałości? O nie, ja bym już zaczęła ostrą dyskusję z cyklu: a co w tym złego? 😀
Mnie migrena dopadła wczoraj, tyle że pod wieczór, ale myślałam, że umrę po prostu. Mózg nie chciał ze
mną współpracować, żeby wypowiedzieć logiczne zdanie, musiałam czasem myśleć dobre pół minuty, ale na
szczęście mi przeszło.
On raczej nie miał na myśli tego, że to jest coś złego, w ogóle chyba to miał być swego rodzaju komplement, no ale… jak któś się uczy piętnaście lat inglisza, i tyle się w związku z tym narobi, bawi się akcentami i nagle słyszy, że ma brytyjskie naleciałości… no ja to odebrałam trochę tak, jakbym po latach wyrabiania sobie akcentu miała ciągle taki bardzo polski z jakimiś właśnie tylko naleciałościami. Gdyby rzekł, że mam polskie naleciałości, to OK, bo wiadomo, że ciężko się do końca pozbyć akcentu polskiego w ingliszu mieszkając w Polsce, ale te brytyjskie naleciałości mnie powaliły. Na szczęście chyba racji nie miał, bo tylko on tak twierdzi. 😀 A co do mózgu, mi też działa z opóźnieniem, jak jest migrena.
To spytaj Gwilla o ten brytyjski, żeby Ci szczerze powiedział. :d
Haha no Gwila już się kiedyś pytałam i stwierdził, że owszem, polski trochę słychać, co mnie nie zdziwiło, ale brytyjski także i że jak pierwszy raz mnie usłyszał to się porządnie zdziwił. 😀