Categories
Z cyklu Co tam u mnie.

Sobotnie miłe rzeczy.

Sobotę spędziłam bardzo miło.
W piątek wieczorem się zadeklarowałam, że potowarzyszę mojemu biednemu, wiecznie samotnie podrużującemu ojcu w podróży, służbowej rzecz jasna, do Koszalina. Wprawdzie istnieje reguła, że kierowcy cystern przewożących paliwo nie powinni przewozić pasażerów, co ciekawe jeszcze nie tak dawno w ogóle jej nie było, a my sobie normalnie z Tatulem jeździliśmy i nikt od żadnego nagłego wybuchu życia nie stracił, tylko na dłuższych trasach się czepiała kierowców na przykład policja, chyba raczej dlatego, że nie wszystkie tego typu pojazdy były przystosowane do przewożenia pasażerów, na przykład całą drogę jechało się na łóżku, czasem właśnie podczas takich dłuższych tras Tatul zabierał mnie ze szkoły, bo nie było innych możliwości, a ja miałam wtedy przygodę życia, natomiast potem jak była gdzieś w pobliżu policja musiałam się chować pod kocami. 😀 Teraz jednak jeśli już jeździmy gdzieś z Tatulem, to tylko na krótsze trasy, Koszalin to i tak było stosunkowo daleko. Wstaliśmy więc w sobotę koło czwartej, bardzo miło spędziliśmy podróż, pomijając fakt, że w Koszalinie, tam gdzie Tatul się rozładowywał, były jakieś chamskie ludzie, wskutek ich opieszałości zmarnowaliśmy całą godzinę, ale i tak w domu byliśmy koło dwunastej.
Potem z Zofijką jadłyśmy muffinki malinowe i grałyśmy w różne gry, aha, mówiłam Wam w ogóle, że Zofijka ma już stabilizator? Powiedzieli jej, że noga już nie jest złamana, chyba za tydzień jedzie do kontroli, jednak jeszcze ją boli to kolano i musi chodzić o kulach.
Popołudnie spędziłam bardzo miło, ucząc się walijskiego, słuchając walijskiej muzy, pisząc z walijskimi ludźmi. I z innymi ludźmi także.
Poza tym strasznie dużo czasu spędziłam w blogosferze, aaa… no i bym prawie zapomniała, dostałam ogromnie dużo książek z Audible od mojej koleżanki z Irlandii, też niewidomej, wreszcie się na pewno zmotywuję, żeby jeszcze więcej czytać po ingliszu, zwłaszcza, że większość tych książek dotyczy tematu, na jaki, jak już Wam kiedyś pisałam, obecnie mam sporego fisia i lubię go zgłębiać, mianowicie wszelkich zaburzeń dysocjacyjnych i spraw pokrewnych, a cała reszta również dotyczy psychologii, są tam też książki Casey Watson i Cathy Glass, z których tak niewiele jest przetłumaczonych na polski, a jeszcze mniej udało mi się znaleźć gdziekolwiek w sieci. Także po prostu świetnie.

Sobotę spędziłam bardzo miło.
W piątek wieczorem się zadeklarowałam, że potowarzyszę mojemu biednemu, wiecznie samotnie podrużującemu ojcu w podróży, służbowej rzecz jasna, do Koszalina. Wprawdzie istnieje reguła, że kierowcy cystern przewożących paliwo nie powinni przewozić pasażerów, co ciekawe jeszcze nie tak dawno w ogóle jej nie było, a my sobie normalnie z Tatulem jeździliśmy i nikt od żadnego nagłego wybuchu życia nie stracił, tylko na dłuższych trasach się czepiała kierowców na przykład policja, chyba raczej dlatego, że nie wszystkie tego typu pojazdy były przystosowane do przewożenia pasażerów, na przykład całą drogę jechało się na łóżku, czasem właśnie podczas takich dłuższych tras Tatul zabierał mnie ze szkoły, bo nie było innych możliwości, a ja miałam wtedy przygodę życia, natomiast potem jak była gdzieś w pobliżu policja musiałam się chować pod kocami. 😀 Teraz jednak jeśli już jeździmy gdzieś z Tatulem, to tylko na krótsze trasy, Koszalin to i tak było stosunkowo daleko. Wstaliśmy więc w sobotę koło czwartej, bardzo miło spędziliśmy podróż, pomijając fakt, że w Koszalinie, tam gdzie Tatul się rozładowywał, były jakieś chamskie ludzie, wskutek ich opieszałości zmarnowaliśmy całą godzinę, ale i tak w domu byliśmy koło dwunastej.
Potem z Zofijką jadłyśmy muffinki malinowe i grałyśmy w różne gry, aha, mówiłam Wam w ogóle, że Zofijka ma już stabilizator? Powiedzieli jej, że noga już nie jest złamana, chyba za tydzień jedzie do kontroli, jednak jeszcze ją boli to kolano i musi chodzić o kulach.
Popołudnie spędziłam bardzo miło, ucząc się walijskiego, słuchając walijskiej muzy, pisząc z walijskimi ludźmi. I z innymi ludźmi także.
Poza tym strasznie dużo czasu spędziłam w blogosferze, aaa… no i bym prawie zapomniała, dostałam ogromnie dużo książek z Audible od mojej koleżanki z Irlandii, też niewidomej, wreszcie się na pewno zmotywuję, żeby jeszcze więcej czytać po ingliszu, zwłaszcza, że większość tych książek dotyczy tematu, na jaki, jak już Wam kiedyś pisałam, obecnie mam sporego fisia i lubię go zgłębiać, mianowicie wszelkich zaburzeń dysocjacyjnych i spraw pokrewnych, a cała reszta również dotyczy psychologii, są tam też książki Casey Watson i Cathy Glass, z których tak niewiele jest przetłumaczonych na polski, a jeszcze mniej udało mi się znaleźć gdziekolwiek w sieci. Także po prostu świetnie.
Czytałam też w sobotę bardzo fajną książkę, "Ja Wiktoria" Cynthii Harrod-Eagles. Jako, że interesuję się Wielką Brytanią, jej historią, fascynują mnie też biografie słynnych kobiet i po prostu lubię królową Wiktorię, wiele przyjemności mi ta lektura sprawiła, mam jeszcze na podorędziu jedną książkę na jej temat, Rolanda jakiegoś tam, nie pamiętam w tej chwili, ale na razie nie będę jej zaczynać.
No i to chyba tyle.

8 replies on “Sobotnie miłe rzeczy.”

Oo, a dałabyś tę książkę o królowej Wiktorii? O ile masz ją w jakiejś elektronicznej formie.
No i jak poznałaś tę niewidomą koleżankę?

O Boooże, ależ musiałeś mieć adrenalinę. 😀 Całe szczęście, że nic się nikomu ani niczemu nie stało.

Hahahaha, rzeczywiście. 😀 Sensacja roku by była. Ludzie by sobie chyba pomyśleli, że dziennikarze sobie jakieś jajca robią.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink